Zagłębie Wałbrzych i Nowa Ruda: śmierć na każdym kroku
Stan nieustannego zagrożenia
Wstrząsy górotworu są odróżniane od tąpnięć – tąpnięciem są nazywane takie wstrząsy górotworu, które spowodowały zniszczenia w wyrobisku. I właśnie wstrząsy górotworu pojawiły się w latach 70-tych XX wieku w Nowej Rudzie. - Nieprzyjemne to było, bo były trzaski, uderzenia takie, jakby szła mocna burza – wspominał inżynier. 7 września 1976 roku doszło w kopalni Nowa Ruda do eksplozji, czyli, jak mówi się fachowo, wyrzutu skał i gazów. Zginęło prawie 20 osób, a badająca katastrofę komisja orzekła, że przyczyną wyrzutu był wstrząs górotworu, a nie działanie człowieka. Komisja zleciła kopalni zamontowanie aparatury do pomiarów sejsmicznych. Aparatura nie była w stanie pokazać wstrząsów z wyprzedzeniem, ale przez kilka lat jej działania zarejestrowano pewne prawidłowości.
- Zauważyliśmy, że słaby wstrząs miał miejsce niemal codziennie i wtedy nic się nie działo. Niepokój był, jeśli nie było go przez kilka tygodni. Wtedy było wiadomo, że w końcu przyjdzie tak silny wstrząs, że będą pękać budynki, chwiać się latarnie i talerze spadać na podłogę – mówił Kazimierz Szewczyk. Jak dodał, w Wałbrzychu to zjawisko nie występowało ze względu na inny typ związania skały. - Po katastrofie w kopalni "Wałbrzych" (wybuch metanu z 22 grudnia 1985 roku, który zabił 18 osób) komisja również analizowała dane z obserwatorium sejsmograficznego PAN pod Książem i zleciła kopalni zamontowanie aparatury, kopalnia zapłaciła za to parę milionów, ale aparatura rejestrowała tylko wstrząsy strzałowe – mówił inżynier.
Jak widać z powyższego przykładu, codzienność w wałbrzyskich kopalniach zawsze była przesiąknięta atmosferą zagrożenia. - Zawałów i wypadków było dużo. Pamiętam wdarcie się wody z porfirów w kopalni "Thorez", w regionie szybu "Chwalibóg", spowodowała poważne uszkodzenia, ale nikt nie zginął. W kopalni "Wacław" w Ludwikowicach Kłodzkich miały miejsce bardzo niszczące wyrzuty piaskowca, od 1300 do 3500 ton, demolowały całe wyrobisko. W kopalni "Nowa Ruda" w przekopie wiercono otwór rozpoznawczy i nagle nastąpił wyrzut dwutlenku węgla, ciśnienie 30-40 atmosfer. Nic się nikomu nie stało, ludzie pouciekali – wspominał Kazimierz Szewczyk.
Nie wszyscy uciekli
11 września 1985 w kopalni Thorez wyrzut 1200 ton skał i wypływ 110 000 metrów sześciennych dwutlenku węgla ze szczeliny uskokowej na głębokości 800 metrów zagroził życiu 11 górników. Czterej zginęli przywaleni masą węgla i skał, piąty udusił się z braku tlenu. Pięciu górników zdołało uciec w aparatach tlenowych.
W Nowej Rudzie było w sumie 170 wyrzutów w ścianach, w Wałbrzychu dużo mniej. Pierwszy znany wyrzut w naszym mieście nastąpił w kopalni "Cezar – Zofia" na Podgórzu w 1894 roku – poturbował górnika z kilofem. Ostatni wyrzut w wałbrzyskiej kopalni nastąpił 8 lutego 1994 w KWK "Wałbrzych" – 4000 ton masy skalnej i kilka tysięcy metrów sześciennych metanu. Też nikt nie zginął, ale pomiędzy tymi dwoma wydarzeniami w kopalniach "Thorez", "Wałbrzych" i "Victoria" z powodu wyrzutów straciło życie 81 górników, a w całym regionie wałbrzyskim – 95.
Liczba wyrzutów skał i gazów sięgnęła w sumie 314, najbardziej niebezpieczna była KWK "Thorez" – 172 eksplozje i 34 ofiary śmiertelne (28 po 1945 r.). W KWK "Victoria" mimo tylko 26 wyrzutów zginęło 35 górników (33 przed 1945 r.). W KWK "Wałbrzych" miało miejsce 47 takich wydarzeń, a zginęło tam łącznie 12 osób. "Thorez" miał najwyższą, czwartą kategorię zagrożenia wyrzutami, "Victoria" z biegiem lat "awansowała" z pierwszej do czwartej. W KWK "Nowa Ruda" po wojnie w pięciu wyrzutach zostało zabitych 18 górników.
Jak podkreślał Kazimierz Szewczyk, większość nie ginęła jednak z przyczyn związanych z naturą – ale przy transporcie i obsłudze maszyn. W sumie w kopalniach wałbrzyskich straciło życie 1031 górników. Duże zagrożenie wypadkami spowodowało odmienne przepisy w kopalniach na Dolnym i Górnym Śląsku. Na Dolnym nie wolno było używać kombajnów przy wysokim ciśnieniu, na Górnym obawiano się, że Wyższy Urząd Górniczy też wprowadzi tu taki zakaz.
Ale zagrożenie w kopalni to nie tylko zawalenie się stropu, wyrzut skał czy wybuch metanu. - Wyrzuty zachodzące w okolicach Nowej Rudy powodowały podtrucia, mieszkańcy musieli podpisywać oświadczenia, że będą spali na pierwszym piętrze, a nie na parterze. Podczas odstrzału stawiano lampy benzynowe wokół kopalni i obserwowano ich zachowanie, bo nie było przyrządów pomiarowych – mówił inżynier.
Kopalnie przez cały czas posyłały ostrzeżenia
Największa katastrofa kopalniana w regionie miała miejsce w kopalni "Wenceslaus" ("Wacław") 9 lipca 1930 roku około godz. 16.00 i pochłonęła życie aż 151 górników. Na początku lat 30-tych ze względu na kryzys zamknięto kopalnie w Nowej Rudzie.
- Hitlerowcy przyjechali tu w 1932 i obiecali na wiecu wyborczym, że jak wygrają, to je otworzą – i rzeczywiście, w rejonie Nowej Rudy NSDAP wygrała wybory. W 1933 otworzyli kopalnię, zatrudnili 1000 ludzi, ale kilka lat później przy szybie "Kunegunda" nastąpił wyrzut, 12 osób zginęło i kopalnię zamknięto – mówił Kazimierz Szewczyk.
W 1957 roku w kopalni "Wacław" próbowano reaktywować szyb "Kurt", ten, w którym w 1930 roku zginęło 151 górników. Przed świętami wielkanocnymi uruchomiono tam pompę tłoczącą powietrze, a po świętach zamiast najpierw opuścić i obserwować lampę kilku górników zjechało na dół. Po chwili okazało się, że nie dają znaku życia, a potem wyciągnięto ich martwych na powierzchnię. Potem wyszło na jaw, że pompa zepsuła się gdzieś w trakcie świąt i górnicy zjechali do części całkowicie zagazowanej.
Z kolei w 1975 roku kopalnia "Nowa Ruda" zamówiła film dokumentalny o wyrzutach i z Warszawy przyjechała ekipa telewizyjna z całym sprzętem. Jak na zamówienie, kiedy filmowcy zjechali pod ziemię, przyszedł wyrzut i kompletnie ich zasypało. Na szczęście nikt nie zginął, ale ocalała tylko jednak kamera, którą szef ekipy zostawił przezornie na powierzchni – miał złe przeczucia.
Wyrzuty wyrzutami, ale za najtragiczniejsze wydarzenia odpowiedzialne były często działania ludzi. Katastrofa w Nowej Rudzie (1976) miała miejsce podczas tzw. zwiercania, czyli wywiercania 16-metrowych otworów w pokładach, które się rozprężały. W dniu wyrzutu, 7 września, wywiercono pierwszy otwór na głębokość 3,5 metra, dmuchnęły z niego sprężone gazy, przerwano, zaczęto wiercić i po 4 metrach gwałtownie zaczął się wydostawać gaz. Wiertniczy pobiegł do góry, bo nie miał aparatu ratowniczego i to mu uratowało życie. - Aparaty produkcji radzieckiej rozgrzewały się tak, że parzyły, nie szło oddychać, ludzie ściągali popalone aparaty i ginęli. Nie dało się uratować także innej grupy, choć mieli nowocześniejsze aparaty - wspominał inżynier.
O katastrofach w górnictwie wałbrzyskim czytaj też:
JEST U NAS DROGA KRZYŻOWA TRUDU GÓRNICZEGO (FOTO)
KATASTROFA W SZYBACH SIOSTRZANYCH ZABRAŁA 33 ŻYCIA
SKWER PRZY ALEI WYZWOLENIA BĘDZIE MIAŁ NAZWĘ
PERŁY WAŁBRZYSKIEJ NEKROPOLII
Tekst i foto: Magdalena Sakowska
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj