Gdy Zamek Książ był nazistowskim obozem pracy (FOTO)
Nie zawsze o tym pamiętamy, ale zamek Książ był - na szczęście tylko przez kilkanaście miesięcy - miejscem niewolniczej pracy ośmiuset, a być może nawet tysiąca więźniów tutejszej filii nazistowskiego obozu koncentracyjnego Gross-Rosen. Pozostałości obozowych baraków wciąż można oglądać przy Alei Lipowej nieopodal parkingu głównego. Dziś jest tam pamiątkowa tablica. Fundamenty baraków widać też do dziś w Wąwozie Książ nieopodal cisu "Bolko".
Pierwsi więźniowie przyjeżdżają do Arbeitslager Fürstenstein pod koniec kwietnia 1944. Są to głównie Żydzi z Węgier, mniej jest Żydów przewiezionych z terenów okupowanej Polski oraz z Grecji. Ich zadaniem jest drążenie sztolni pod zamkiem Książ. Pracują też przy rozładunku materiałów budowlanych na bocznicy kolei wąskotorowej wybudowanej nieopodal hipodromu, o czym pisaliśmy TUTAJ. Część z nich, co ciekawe, została zatrudniona przy pracach biurowych podczas projektowania przebudowy zamku Książ przez organizację TODT, a także dróg i mostów - kopiowali dokumenty i rysunki.
- Ciekawe jest to, że nie ma wspomnień żadnego więźnia, który by uczestniczył w tej przebudowie zamku. Relacje dotyczące innych części Riese też są bardzo lakoniczne, więźniowie wspominają bardzo szeroko swój pobyt w Auschwitz, a pobyt tutaj kwitują jednym zdaniem - mówiła Dorota Sula.
Być może warunki panujące w tym obozie, podobnie jak w innych filiach KL Gross-Rosen na terenie Kompleksu Riese były tak straszne, że nikt nie chciał wracać do nich we wspomnieniach. Wiemy, że próbę ucieczki z AL Fürstenstein podjęło w lutym 1945 dwóch albo trzech więźniów. - Próba ta oczywiście nie mogła się powieść, w okolicy mieszkali przecież Niemcy, którzy byli pewni, że więźniowie to skazani na obóz przestępcy - mówiła Dorota Sula. Byli i tacy Niemcy, którzy próbowali im pomagać - o tym, że mogło to się dramatycznie skończyć, mówiła na jednym z wcześniejszych spotkań DORIS STEMPOWSKA.
Uciekinierów złapano i powieszono w obozie, po czym - o dziwo - pochowano ich normalnie, chociaż, jak wiemy, hitlerowskie obozy koncentracyjne cmentarzy nie miały. A wraz z nimi trzech innych więźniów. O tej mogile i dalszych dziejach zwłok pisaliśmy TUTAJ.
Więźniowie pracowali w Książu prawdopodobnie do lutego 1945. Gdy Armia Czerwona podchodziła coraz bliżej, 16 lutego obóz ewakuowano. Więźniowie dotarli pieszo do Trutnova, a następnie koleją do KL Flossenbürg. - Istnieje niepotwierdzona informacja, że po przesunięciu się frontu sprowadzono kolejnych więźniów, być może robotników przymusowych. Wiemy, że na terenie Szczawienka był w 1944 obóz jeńców sowieckich - mówiła Dorota Sula. Obóz ten prawdopodobnie znajdował się w okolicach dzisiejszej pętli autobusów linii 9 i 12 niedaleko Palmiarni. Starsi mieszkańcy tej okolicy pamiętają też nieporządną drewnianą zabudowę w okolicach dzisiejszej stacji paliw "Lotos" po przeciwnej stronie Wrocławskiej. Jak mówi Dorota Sula, tam też mógł się znajdować obóz pracy przymusowej.
Jak dodała obecna na spotkaniu Róża Stolarczyk, regionalistka ze Świebodzic, w tym mieście mogły się znajdować nawet cztery obozy hitlerowskie - była kobieca filia KL Gross-Rosen, był obóz dla robotników przymusowych obok fabryki "Silena", w której produkowano wtedy broń na front, a w jednym z pozostałych dwóch mieli według świadectwa Doris Stempowskiej przebywać powstańcy warszawscy. Podobno mieszkający po wojnie w Świebodzicach Niemcy twierdzili, że był to obóz dla więźniów na specjalnych zasadach i nigdy go nie opuszczali. A podczas rozbiórki baraków znaleziono na deskach napisy w różnych językach. Jak uzupełniła dr Sula, badanie tych spraw bardzo utrudnia brak dokumentacji. Nie zachowała się na przykład korespondencja komendantów filii z komendantem KL Gross-Rosen, a przecież musiała istnieć.
- Z archiwum we Freiburgu otrzymałam tylko informację, że w majątku Kaltwasser w Świebodzicach byli szkoleni młodzi chłopcy i dziewczęta na potrzeby sił zbrojnych i że więcej informacji jest niedostępne. W Świebodzicach mieszkało czworo więźniów obozu Gross-Rosen, jedna pani napisała pamiętnik, który dziś przez rodzinę jest traktowany jak relikwia. Było też małżeństwo żydowskich księgarzy o nazwisku Schall i Polak, któremu zginęła cała rodzina i nie miał dokąd wracać - mówiła Róża Stolarczyk.
Inni uczestnicy pytali m. in. o to, co wiemy o Niemcach nadzorujących więźniów w Arbeitslager Fürstenstein. - Chciałabym państwu opowiedzieć o organizacji TODT, ale istniejąca dokumentacja, która znajduje się w Moskwie, dotyczy ich głównych prac budowlanych w Berlinie do roku 1943 i nie obejmuje działań w Książu, podobnie jak ułamek dokumentacji znajdujący się w Pradze. Są tylko wspomnienia, po kilka zdań. W Książu funkcjonowało na przykład w tym czasie biuro architektoniczne Hermanna Gislera, które zainstalowało się tu w lutym 1944, a komando TODT w marcu - mówiła Dorota Sula.
Inni uczestnicy spotkania pytali między innymi o nazistowski obóz w Kuźnicach, o to, czy informacje o więźniach obozów były poszukiwane w archiwach wałbrzyskich kopalń i o to, czym była placówka pod Górą Ryszarda w Bolkowie. Dorota Sula uznała, że to raczej niemożliwe, aby w obozie w Kuźnicach przebywali amerykańscy piloci.
Następne spotkanie z książańskiego cyklu, w listopadzie, z Andrzejem Dobkiewiczem, będzie poświęcone Bolkom Świdnickim i księżniczce Annie, która nosiła cztery korony. Ale wcześniej, we wtorek 16 października rano, zostaną udostępnione zwiedzającym książańskie sztolnie.
Tekst i foto: Magdalena Sakowska
Zdjęcie archiwalne użyczone: Zamek Książ
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj