Wałbrzych: moje życie w nawiedzonym domu
Jedna z naszych Czytelniczek postanowiła się z nami podzielić historią dość niezwykłą, opisującą jednak fenomen znany ludzkości chyba od początku jej istnienia, a przynajmniej od początku budownictwa. O fenomenie tak zwanych nawiedzonych miejsc, w których słychać hałasy, przemieszczają się przedmioty i występują inne niespowodowane niczyim działaniem manifestacje napisano już wiele nie tylko horrorów, ale i poważnych prac naukowych - jak dotąd nie udało się jednoznacznie wyjaśnić tego zjawiska, które budzi rozbawienie u jednych, a zastanowienie u innych. A jak wygląda życie w domu, w którym dzieją się rzeczy dziwne?
Pani Karolina od urodzenia mieszka w naszym mieście, wychowywała się na Podzamczu, mieszkała jeszcze w trzech innych dzielnicach nim sześć lat temu kupili z mężem dom do remontu w kolejnej i przeprowadzili się do niego. Oddajmy jej głos.
WDWI: - Czy w poprzednich miejscach Pani zamieszkania też się zdarzało coś dziwnego?
P. K.: - Być może jestem przewrażliwiona na jakimś punkcie, ale w poprzednich domach takie rzeczy mi się nie zdarzały.
WDWI: - To poniemiecki dom?
P. K.: - Nie. Został wybudowany w latach 90-tych, ale według jego poprzedniego właściciela na miejscu stojącego tu wcześniej domu. I wiem, że to prawda, bo podczas prac w ogrodzie wykopywaliśmy pozostałości fundamentów jakichś obiektów, kawałki betonu.
WDWI: - Kiedy zorientowali się Państwo, że coś jest - nie tak?
P. K.: - Jak się wchodziło do tego domu, to się nic nie czuło. Czasem wchodzi się gdzieś i czuje się zgrozę, albo jest po prostu szaro i ponuro. W pierwszym tygodniu po przeprowadzce mieliśmy nocami koszmary, ale w nowym miejscu często źle się sypia. Właściwie pierwsze takie zdarzenie to była wizyta księdza po kolędzie. Przeprowadziliśmy się w grudniu, przyjęliśmy go w kuchni, bo reszta domu nie nadawała się jeszcze do przyjmowania gości. Rozmowa przebiegała normalnie, nie było żadnych kontrowersyjnych tematów i wszystko wydawało się w porządku, ale ksiądz nagle stał się nerwowy, po czym się pożegnał, a kiedy zamykał drzwi, usłyszeliśmy, jak mówi do siebie pod nosem, że jego noga więcej tu nie postanie. Zastanawialiśmy się potem, co mogło się stać, ale raczej usłyszeliśmy coś, co nie było skierowane do nas.
WDWI: - To mógł być jednak jakiś zbieg okoliczności?
P. K.: - Mógł. Ale już w pierwszych tygodniach, choć nikogo nie było na górze, to były dziwne odgłosy. Ktoś pukał, stukał, choć wszystkie drzwi były zamknięte. Raz był taki łomot, jakby szafa się przewróciła. Rano poszłam na górę, a tam nic nie leżało, wszystko na swoich miejscach.
WDWI: - W starych domach potrafią strasznie hałasować kuny. To możliwe, żeby tam weszły?
P. K.: - Może byłoby możliwe, ale tam jest wszystko pozamykane, a kuny na pewno zrobiłyby bałagan i byłoby widać, że się tam kręcą. Potem na strychu znaleźliśmy Biblię. Polską, starą, na oko z lat 50-tych, z zaznaczoną modlitwą za zmarłych. Zabrałam ją ze strychu na parter, ale kiedy chciałam ją pokazać znajomemu, okazało się, że nigdzie nie mogę jej znaleźć. Po jakimś czasie moja mama wracała ze sklepu i znalazła tę właśnie Biblię na słupku przy drodze, otwartą na tej stronie modlitwy. Mówi do mnie: zobacz, co znalazłam, i że wystraszyła się, że ktoś tam chce popełnić samobójstwo. Wzięłam tę Biblię do domu, ale dziś znowu nigdzie nie mogę jej znaleźć, choć szukałam.
WDWI: - Ma Pani zwierzęta?
P. K. - Mam, ale nie u nas w domu. Niedaleko mieszkają moi rodzice i wzięli je do siebie po tym, jak okazało się, że ani pies, ani kot nie wytrzymują tutaj. Kiedy przynosiliśmy kota, chodził najeżony, miauczał, nie chciał się uspokoić i kierował się do wyjścia. Pies też chodził zdenerwowany, szczekał, warczał i podchodził do drzwi, żeby go wypuścić. Normalnie się tak nie zachowują.
WDWI: - Rzeczywiście, to daje do myślenia. Było w tym domu kiedyś jakieś inne zwierzę?
P. K.: - Po poprzednim właścicielu zostały psy, miały budy na podwórzu, ale kiedy jednego przyprowadziłam raz do domu, też się bał.
WDWI: - A jak się zachowywali ludzie?
P. K. - Kiedy remontowaliśmy dom, pracowały u nas dwie ekipy budowlane i obie tu nocowały. Pracownicy z pierwszej skarżyli się na zimno w pokoju, choć ogrzewanie działało i wszędzie było po 20 stopni. Weszłam do nich i mówię, że przecież kaloryfery są rozgrzane, aż parzą, a oni mi pokazują termometr, nie elektroniczny, zwykły na rtęć, a na nim 12 stopni. Okna były wymienione na plastikowe i zamknięte, więc z nich nie ciągnęło, a ja też czułam ten chłód. I w ciągu kwadransa widziałam, jak ta temperatura na termometrze się obniża. To tylko raz się zdarzyło. Chłopak z drugiej ekipy powiedział nam, że obudził się nagle z wrażeniem, że ktoś siedzi na nim, dusi go i krzyczy: "Oddaj zegarek!" A potem ze strachu oddał podobno zegarek, który przywłaszczył sobie w miejscu, gdzie wcześniej ta ekipa robiła remont. Wziął wolne i dwa dni go nie było, bo tam pojechał. Jeśli to prawda, to rzeczywiście ciekawe.
WDWI: - Jeśli tak było, to robi wrażenie. Były jeszcze inne takie historie?
P. K.: - Dziwnych sytuacji było tyle, że trudno było wszystko zapamiętać. Nocowało u nas sporo ludzi, krewni, znajomi. Niektórzy mnie potem pytali, czy u nas straszy. A nie mieli ze sobą kontaktu. Albo pytali, czy ktoś mieszka na strychu, a tam zamknięte przecież na cztery spusty. Jeden znajomy twierdził, że ktoś mu chodzi po pokoju, ustawił kamerki i nic się nie nagrało. Ja zamontowałam kamerki i czujki przed wejściem i włączają się prawie każdej nocy.
WDWI: - Może to dzikie zwierzęta biegają?
P. K.: - Na pewno biegają, bo niedaleko jest las, ale dlaczego się nie nagrywają?
WDWI: - Czy w domu coś spada, czy przemieszczają się jakieś przedmioty, coś się samo nagle przewraca i tak dalej?
P. K.: - Nie. Słychać tylko odgłosy. Jedyne, co się dzieje samo, to drzwi od kotłowni potrafią się zamykać i otwierać, choć nikogo tam nie ma. To chyba najgorsze miejsce w domu. Kotłownia jest w piwnicy, nie ma tam okien i nie ma przeciągu. Kiedyś zimą byłam sama w domu i słyszałam nad ranem hałasy w kotłowni, byłam pewna, że to mój tato przyszedł zapalić w piecu, a potem się okazało, że nie ruszał się ze swojego domu. Znajdowałam też na podłogach czerwone pierze, takie jak kurze, choć nie miałam takiego w poduszkach ani w niczym innym. Czasem znika jakiś przedmiot i choć wiem, gdzie go położyłam, to go tam nie ma, a nikt z domowników go nie brał. Nie jest to nic cennego, więc raczej nikt nie ukradł. Mam w domu bałagan, ale nie mam zaników pamięci.
WDWI: - A czy coś się pokazało? Jakiś duch?
P. K.: - Nie, ale miałam sny i kiedyś obudziłam się z odczuciem, że ktoś w podkutych butach chodzi tam i z powrotem, jakby czegoś pilnował. Miałam takie wrażenie, że to hitlerowski oficer. Choć rozbudziłam się całkiem, to kroki dalej było słychać w domu, takie, jakby ktoś chodził w oficerkach. Nie wiem, czy tu się kiedyś coś wydarzyło, nie znam przeszłości tego miejsca, wiem tylko, że stał tu kiedyś poniemiecki dom, choć nie ma map, które by to potwierdzały.
WDWI: - Są "specjaliści" od takich rzeczy - czy ktoś kiedyś był w tym domu i wypowiedział się na temat tych zjawisk?
P. K.: - Był u nas różdżkarz, kiedy szukaliśmy miejsca na studnię. Spał w tym pokoju, w którym nikt nie może spać spokojnie. Twierdził, że świetnie mu się spało, ale potem przyznał się znajomemu, że miał koszmarne sny. Może się wstydził to powiedzieć? Przyjechała też do mnie koleżanka, która jest wrażliwa na takie rzeczy. Spała w tym pokoju i w nocy zmusiła mnie, żebym się tam do niej przeniosła, bo się bała spać sama. Miała wrażenie, że ktoś chodzi po strychu, a potem, że stoi przy drzwiach i chce wejść, trzyma za klamkę. Miała wizję oficera niemieckiego, który pilnuje dużej grupy ludzi. A ja nie powiedziałam jej o tym moim wcześniejszym śnie i krokach.
WDWI: - To, że mogła tu mieć miejsce na przykład jakaś zbrodnia podczas wojny, nie jest rzeczą nieprawdopodobną. Myślała Pani o tym, żeby sprawdzić, czy czegoś nie ma pod domem czy podwórzem?
P. K. - Ten różdżkarz twierdził, że coś jest, ale nie powiedział konkretnie, co. Zauważyłam, że kiedy podjęliśmy decyzję o wykopaniu studni głębinowej, nagle jakoś tak cicho się zrobiło i spokojnie. Może to zbieg okoliczności akurat. Ale nie będę się teraz zajmować jej kopaniem, mamy ważniejsze sprawy na głowie.
WDWI: - Jak się żyje w nawiedzonym domu?
P. K.:- Ogólnie jest tak z tym duchem, że im bardziej się go ktoś boi i wpada w histerię, tym bardziej nasilają się takie zjawiska. My zajmujemy się w domu przyziemnymi rzeczami, prowadzimy naszą firmę - i nadal czujemy, że to coś jest, ale robimy, co mamy do zrobienia i tyle. Słyszę, że coś spada czy się przesuwa, idę sprawdzić, ale przestałam na to zwracać uwagę i nie uważam tego za istotne. Zauważyłam zresztą, że te zjawiska osłabły, odkąd zaczęłam częściej chodzić do kościoła. Na pewno nie należy się bać czy popadać w histerię i taka jest moja rada dla wszystkich, którzy zetknęli się z takim zjawiskiem.
WDWI: Dziękujemy za rozmowę i zaufanie.
O nawiedzonym zamku Książ pisaliśmy:
ZAMEK KSIĄŻ I JEGO TRZY AUTENTYCZNE DUCHY. I ZAGADKA...
O innych domach, nie tak niesamowitych:
SZCZAWIENKO: KWARANTANNA, STRYCH I TAJEMNICZA STULETNIA KARTKA
WAŁBRZYSZANINIE - SPRAWDŹ, CO MASZ NA STRYCHU. MOŻE TO...
BIAŁY KAMIEŃ: DOMY MAJĄ TU NIEZWYKŁE HISTORIE - JAK TEN (FOTO)
PODZAMCZE: JOANNA LAMPARSKA - MAUZOLEUM, SKARBY I DOMY (FOTO)
WAŁBRZYCH REGION: CZY DAVINA REEVES JEST W NIEBEZPIECZEŃSTWIE?
Magdalena Sakowska
Zdjęcia ilustracyjne
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj