Tydzień Bibliotek: Jacek Hugo-Bader o wypruwaniu flaków (FOTO)
Jacek Hugo-Bader wyleciał z działu newsowego "Gazety Wyborczej", bo oddawał za długie teksty. Przyjęto go tam z ogłoszenia - było zastrzeżenie, że nie może być po dziennikarstwie. Był po pedagogice. Przeniesiono go do działu reportażu, co później skończyło się kilkoma nagrodzonymi książkami i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. A że był wtedy rok 1991, na bieżąco można było opisywać upadek PRL-u.
- Pisałem wtedy reportaż w jedną dobę, pięć w tygodniu. Teraz jeden reportaż piszę w miesiąc. Obecnie powstała książka "Audyt", rezultat poszukiwania tych samych ludzi, o których pisałem w latach 90-tych, żeby ich zapytać, co teraz. Początkowo uważałem, że to mało interesujące, ale chyba się zestarzałem, bo nagle zaczęło mnie interesować, co u Kamili i postanowiłem, że popodróżuję sobie po Polsce i poodkrywam, co się dzieje u tych bohaterów. Okazało się, że jest to znacznie ciekawsze - mówił gość biblioteki na Piaskowej Górze.
U początku kariery Jacka Hugo-Badera stał szczęśliwy zbieg okoliczności. Kiedy zlecono mu tekst o karabinie maszynowym kałasznikow, okazało się, że jego twórca wciąż żyje, zdobył do niego telefon i wyjechał na swoją pierwszą w życiu zagraniczną delegację pod Ural. Wywiad z generałem Michaiłem Kałasznikowem okazał się spektakularnym sukcesem.
- To nieprawda, że to był świetny tekst. On był po prostu cholernie brawurowy, ale poza tym błahy i płytki. Wdałem się w dyskusję polityczną, wygarnąłem mu za ZSRR i po dwóch godzinach wywalił mnie za drzwi. Dziś wiem, że nie należało z nim dyskutować, tylko siedzieć z nim przez dwa tygodnie i słuchać, co ma do powiedzenia. Uświadomiła mi to dopiero Hania Krall: "Jacek, z tym Kałasznikowem to wielką plamę dałeś". Dopiero po latach zrozumiałem, o co jej chodziło. Kałasznikow był głuchy jak pień, a ja władałem słabo rosyjskim wyniesionym ze szkoły, pytania podyktowała mi fonetycznie Anna Żebrowska. To moja największa zawodowa porażka w życiu, choć dostałem nagrodę miesiąca - mówił Jacek Hugo-Bader.
Reporter szybko wrócił do Rosji, żeby opisać tak zwaną rewolucję parasolek i, jak mówi, zakochał się w tym kraju i jego mieszkańcach, choć w żadnym razie nie popiera rosyjskiej polityki. - Już mam wykupiony bilet, 7 czerwca lecę do Rosji po raz kolejny, na 3 miesiące, bo nie dostałem dłuższej wizy. Mam temat, nie powiem ani słowa, bo ktoś ukradnie, ale przywiozę świetną książkę. Nie jestem u was ostatni raz, przywiozę taką książkę, że będziecie błagać, żebym przyjechał. Widzimy się za dwa lata - umówił się.
Jacek Hugo-Bader mówił też, że gdyby Jacek Berbeka, brat zmarłego w Himalajach Macieja, nie zabrał go na Broad Peak, był gotów poddać go torturom. Co sprawiło, że wiedział, że musi tam pojechać? - Wiedziałem, że to jest niemożliwe. Nie da się znieść człowieka z ośmiotysięcznika na dół. A oni spróbują. Jak może przy tym nie być reportera? Od początku wiedziałem, że to będzie piekielnie trudne. Normalnie autor reportażu wybiera sobie bohaterów. Tu wszyscy uczestnicy wyprawy musieli być bohaterami.
Mówiąc o trudnych relacjach i antypatiach między ludźmi reportażysta nawiązał do narastającego problemu internetowego hejtu. Jak zauważył, jest mistrzem w byciu hejtowanym i uważa, że człowiek, który coś pisze w internecie, powinien się podpisywać z imienia i nazwiska. On tak podpisuje wszystkie swoje teksty. Opowiadał też o walce o autoryzację, jaką musiał stoczyć z niegdysiejszym ministrem Michałem Bonim, jednym z 13 bohaterów "Skuchy", który przez pół roku blokował jej wydanie.
- Byłem już zdeterminowany, żeby udostępnić tę książkę w internecie, żeby wszyscy mogli sobie ją ściągać za darmo, ale ustąpił i pozostaliśmy kolegami. Przede mną ludzie niesłychanie się otwierają. Nie wiem, dlaczego - mówił bohater spotkania.
Jacek Hugo-Bader wierzy w siłę reportażu uczestniczącego, a nawet wcieleniowego, choć z tym ostatnim wiąże się problem etyczny.
- Były u was biedaszyby? Są dalej, wiem, bo moja koleżanka napisała o nich fenomenalny tekst. Ja do biedaszybów wchodziłem i w nich fedrowałem. Na Ukrainie nazywają się "dyrki". Nie wyobrażam sobie, żeby pisać o górnikach i nie zejść z nim pod ziemię. Metoda wcieleniowa nie powinna być jednak stosowana zbyt często, bo jest nieuczciwa. Rozmówcy nie wiedzą, kto z nimi gada. Ja zostałem bezdomnym, bo chciałem napisać o bezdomnych. W 1992 wziąłem swoją 4-letnią córkę na jeden dzień i zostałem Charliem z brzdącem. Wyglądała anielsko jako mały kocmołuch i dostała wtedy anginy. Potem przez cały sierpień mieszkałem na ulicy, nie miałem dokumentów, nie wracałem na noc do domu, miałem tylko dyktafon. Inaczej o ludziach bezdomnych się nie napisze, nie ma szans - uważa autor reportaży.
Tak Jacek Hugo-Bader poznał pana Piotrusia. Przez miesiąc sypiali na jednej klatce schodowej i pod jedną kołdrą, a w dzień pan Piotruś grał na gitarze na chodnikach, natomiast on sam żebrał dla niego. Wreszcie nadszedł moment, kiedy reportażysta powiedział mu, kim jest i po co się pojawił.
- Mówią, że reporter wypruwa flaki z bohatera. Ale nie miałem prawa wypruć flaków z pana Piotrusia. To byłaby podłość, gdybym go oszukał i nagrał, nie informując o tym. Powiedziałem mu: "Jestem reporterem, chcę zrobić wywiad". Nie wzruszył się wcale, powiedział: "Dobra, mamy chwilę". Okazało się, że zna 4000 piosenek w kilkunastu językach, nawet po grecku i to jego słyszymy grającego na gitarze w piosence Czesława Niemena "Pod Papugami"! - mówił autor.
Na zakończenie spotkania Jacek Hugo-Bader podpisywał swoje książki, wbijając do nich specjalną pieczęć i pisząc swoje ulubione zdanie: Wszystko, co łatwo przychodzi, nie ma żadnej wartości.
Inni goście Biblioteki pod Atlantami:
WOJCIECH TOCHMAN W WAŁBRZYCHU: OSTRZEŻENIE PRZED TRUPEM W SZAFIE
WAŁBRZYCH: PRZEMYSŁAW TRUST TRUŚCIŃSKI W ATLANTACH (FOTO)
MAGDALENA GRZEBAŁKOWSKA PRZYWRÓCIŁA KOMEDĘ WAŁBRZYCHOWI (FOTO)
PODZAMCZE: JUSTYNA KOPIŃSKA O SPRAWACH MAKABRYCZNYCH (FOTO)
Tekst i foto: Magdalena Sakowska
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj