Figiel pracowitego Huberta (WYWIAD)
Właściciela hotelu Columbian w Nowym Jorku ogarnęła trwoga. W 1809 roku jeden z gości, Diedrich Knickerbocker zaginął, pozostawiając w pokoju rękopis. Właściciel ogłosił, że ewentualny brak efektów w poszukiwaniach chadzającego w znoszonym kapeluszu holenderskiego historyka będzie oznaczał publikację tajemniczego dzieła w celu uregulowania rachunku. Kilkutygodniowe poszukiwania nie przyniosły rezultatów, a satyryczno-historyczne dzieło Knickerbockera ujrzało światło dzienne. Nie pojawiło się jednak w sprzedaży z powodu długów osobliwego Holendra. Hotel, postać właściciela oraz Knickerbockera były wymysłem pewnego młodego prawnika w celu promocji swojej książki. W ten oto sposób Washington Irving, znudzony pracownik jednej z nowojorskich kancelarii, stał się rozpoznawalny i wkrótce dołączył do grona najsłynniejszych pisarzy w amerykańskiej historii. Termin „Knickerbockers” do dziś określa mieszkańców nowojorskiego Manhattanu. Skrótowa wersja „Knicks” z kolei została zaadaptowana na potrzeby zespołu z NBA, którego pomarańcz w barwie nawiązuje nie tylko do Holendra Knickerbockera, ale i do holenderskich korzeni Nowego Jorku, początkowo znanego przecież jako Nowy Amsterdam.
Tak sobie myślę, że w Hubercie Kruszczyńskim jest coś z holenderskiego nowojorczyka.
Niczym hotelowy gość pojawił się na krótko w drugiej lidze w barwach Asseco II Gdynia. Szybko jednak „zaginął” w prowincjonalnej trzeciej lidze, w mało znanym klubie z Chełmna. Na trop obwodowego wpadli w Wałbrzychu, ale zguba, trochę jak przytoczony młody prawnik, zrobiła figiel. Hubert najzwyczajniej w świecie nie był tym, kogo wszyscy się spodziewali. Na parkiecie był dużo lepszy i, w przeciwieństwie do Knickerbockera, nie był jedynie wyobrażeniem. Irving dzięki Knickerbockerowi włamał się do wyobraźni nowojorczyków, a Kruszczyński, równie przebojowo, przedarł się do świadomości wałbrzyskich kibiców koszykówki. Dzieło o Nowym Jorku stało się dla Irvinga wrotami do rozpoznawalności. Górnik staje się tym samym dla Huberta.
Drugoplanowe role w młodzieżowych klubach z Bydgoszczy i Włocławka, nieudany epizod w Asseco, powrót do rodzinnego Chełmna do 3. ligi - początki kariery Kruszczyńskiego nie przynosiły dobrych rokowań na przyszłość. Hubert otworzył się w Wałbrzychu, walnie przyczyniając się do niespodziewanego awansu Górnika do 1. ligi, notując w poprzednim sezonie blisko 13 punktów, 55% celnych rzutów za 2 i niemal 40% celnych prób za 3. W trwających rozgrywkach 23-latek ponownie jest czołową postacią biało-niebieskich (śr. blisko 11 pkt, 5 zb i 3 as).
Dominik Hołda, Wałbrzych dla Was:
W maju 2017 roku przegrałeś ze swoim Medosem MChKK Chełmno batalię o awans do 2. ligi. Tak szczerze, wierzyłeś, że półtora roku później będziesz ważnym graczem 1. lidze?
Hubert Kruszczyński, rozgrywający/rzucający obrońca Górnika Trans.eu Wałbrzych:
Nie sądziłem, że sprawy nabiorą tak szybkiego tempa. Po ostatnim meczu w Chełmnie bardzo chciałem znaleźć klub w lidze wyżej. Koszykówce poświęciłem całe swoje życie, kosztowało mnie to często wiele wyrzeczeń, lecz dzięki swojej ciężkiej pracy zaszedłem do miejsca, w którym jestem obecnie. Zawsze miałem wsparcie w bliskich, jednak scenariusz gry w 1. lidze w tak krótkim czasie nie był raczej brany pod uwagę. Teraz mamy to, na co tak ciężko pracowaliśmy w ostatnim sezonie, a ja staram się dać drużynie to, co najlepsze.
Wracając do twojego transferu do Górnika. Czy to prawda, że dużą rolę odegrał w nim Tomek Krzywdziński, z którym grałeś w Novum Bydgoszcz i TKM Włocławek?
Zdecydowanie. To Tomek odegrał najistotniejszą dla mnie rolę w całym transferze. To on jako pierwszy mi zaufał i dzięki niemu Górnik usłyszał o moim istnieniu. Miałem problem w znalezieniu swojego miejsca w jakimś klubie. Kiedy usłyszałem, że Tomek podpisał swój kontrakt z miejsca mu pogratulowałem i życzyłem powodzenia. To z jego inicjatywy znalazłem się w barwach biało – niebieskich, na drugim końcu Polski. Już w Bydgoszczy tworzyliśmy swoją koszykarską historię (6. miejsce w MP U-18 w 2012 roku – przyp. red.), nadal wspólnie ją kontynuujemy, co mnie bardzo cieszy, bo mam poczucie, że jesteśmy dla siebie wsparciem.
Poprzedni sezon. Mecz w Opolu z AZS Politechniką. Przegrywamy 4:17, ale wtedy ty wchodzisz do akcji. Jak to jest trafić wszystkie dziewięć prób za 3 w ważnym ligowym meczu o fotel lidera i z 33 punktami poprowadzić Górnika do wygranej?
To się po prostu zadziało. Była duża presja i założone cele, które należało zrealizować. Byliśmy zgranym zespołem. Skupienie i trzeźwa ocena sytuacji przez chłopaków pozwoliła na wykreowanie mnie na dobrej pozycji, a ja to wykorzystałem. Trzeba przyznać, że takie sytuacje nie są codziennością i na pewno zostają na długo w pamięci. Pokazują też, że należy sobie podnosić poprzeczkę, bo zawsze można więcej.
„Na treningi zawsze szedłem z uśmiechem, może nie zawsze na twarzy, ale zawsze w duchu, bo zaangażowanie zawodników było dla mnie największą motywacją do jeszcze cięższej pracy. Był to mój najfajniejszy sezon jako trenera i to była najlepsza drużyna jaką prowadziłem” – powiedział naszej redakcji po niespodziewanym awansie trener Marcin Radomski. Co takiego ma w sobie trener Radomski, co robi różnicę?
W mojej opinii atutem trenera Radomskiego jest, mówiąc kolokwialnie, posiadanie umiejętności "przeglądu pola", niczym rozgrywający na boisku. W pierwszej kolejności starał się poznać każdego zawodnika, z jego mocniejszych i słabszych stron, następnie dobrał odpowiednią taktykę pod drużynę, co pozwoliło realizować ją tak, aby każdy mógł dołożyć swoją cegiełkę. Spoglądając z perspektywy czasu to był dobry ruch, który pozwolił na połączenie nas wszystkich w jedną całość. Jasny przekaz trenera bardzo ułatwia nam realizację zamierzonych celów.
Wielu twierdzi, że gracie ponad stan kadrowy, po trzynastu kolejkach macie dodatni bilans 7-6. Z czego wynika dobra postawa wałbrzyskiego beniaminka?
To wynika przede wszystkim z charakteru drużyny. Jesteśmy zdeterminowani, nauczeni, że bez ciężkiej pracy nie ma szans na realizowanie wszystkich założeń i celów jakie sobie stawiamy każdego dnia. Do każdego kolejnego meczu przygotowujemy się indywidualnie. Charakter naszej drużyny cechują przede wszystkim nasze waleczne serca, a także, jakże ważny, nasz "szósty zawodnik". Nasi kibice potrafią zmotywować do walki w najcięższych momentach. Ich energia bardzo udziela się nam na parkiecie. Najważniejsze, że zawsze wierzą w nas do końca.
Powróćmy na moment do derbów Dolnego Śląska. Grając w drugiej połowie bez trenera i ze świadomością czterech przewinień na koncie Tomka Krzywdzińskiego i Rafała Glapińskiego pokazaliście charakter, choć ostatecznie nie udało się z FutureNet Śląskiem zwyciężyć. Jak oceniasz decyzje arbitrów? Czy ten mecz można było wygrać?
Odpowiem z punktu widzenia tylko i wyłącznie zawodnika. Tak jak w każdym zawodzie spotyka sie różnych ludzi, tak też jest z trójką sędziowską. Pierwsza kwarta zazwyczaj pozwala wyczuć, czy można sobie pozwolić na bardziej agresywną grę lub spokojną, bo sędziowie skrupulatnie odgwizdują każde przewinienie. Wszystko jest w porządku do czasu, gdy jest taki sam punkt widzenia sędziów dla obu stron. Jednak gdy pojawiają się znaczące dysproporcje, to zaczyna boleć - zarówno nas zawodników, jak i kibiców. A wtedy wkradają się emocje, atmosfera jeszcze bardziej gęstnieje. Jedno można przyznać - ten mecz był do wygrania, z pewnością dostarczył wielu emocji i pokazał niesamowitą siłę naszej drużyny. Myślę, że możemy być z siebie dumni pomimo porażki, która nauczyła nas by nigdy nie załamywać rąk i nie spuszczać głów, bo zawsze mamy dla kogo walczyć.
Za wami bardzo trudny pojedynek w Krakowie z AGH. Z powodu fauli boisko wcześniej opuścił Piotr Niedźwiedzki. Przy stanie 63:63 zdobyłeś kolejne dziewięć punktów dla Górnika, prowadząc zespół do zwycięstwa. Sygnał do odrabiania strat dałeś także w starciu z Jamalex Polonią. Dobrze czujesz się w roli gracza, który bierze odpowiedzialność za wynik?
Jestem zawodnikiem, który lubi zdobywać punkty i po części taka jest moja rola. Nie mam jednak tak dużego doświadczenia jak np. Rafał Glapiński, który potrafi w sytuacjach kryzysowych brać ciężar gry na siebie. Założenia są takie, że jeżeli jesteśmy na optymalnej pozycji, to mamy brać grę na siebie. Zagrywka ma założenie wypracowania optymalnej pozycji dla zawodnika. Jestem szczęśliwy, że drużyna w Krakowie mi zaufała, a ja ich nie zawiodłem. Należy jednak pamiętać, że na wynik nie składają się tylko ostatnie kilka minut meczu. Kluczem każdego sukcesu jest postawa w całym spotkaniu, gdy podejmowane są dobre decyzje i przeważają efektywne akcje zarówno w obronie, jak i w ataku. Końcowy wynik kreuje cała nasza drużyna.
1. LIGA: KOMPLEKS POLONII
NERWÓWKA W KRAKOWIE DLA GÓRNIKA. HUBERT ZROBIŁ RÓŻNICĘ!
RADOMSKI: ROZWÓJ WYMAGA CZASU (WYWIAD)
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj