| Źródło: Wiesz Co
Wałbrzych region: zagadka hitlerowskich skarbów wyjaśniona?
Zacznijmy bez zbędnych wstępów…
- … czyli od razu z grubej rury?
(Wspólny śmiech). Tak! Był taki moment, podczas rozwiązywania zagadki „Dziennika wojennego” – rzekomo stworzonych pod koniec II wojny światowej notatek niemieckiego oficera o miejscach ukrycia kosztowności i dzieł sztuki na Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie – że uwierzyłeś w wiarygodność tej historii?
- Cóż, słowo „uwierzyłeś” jest chyba zbyt mocne w tym przypadku. Jestem z natury sceptyczny i do każdej historii ze skarbami w tle podchodzę z dużym dystansem. To nie była więc kwestia wiary, tylko analizowania kolejnych pojawiających się informacji i wyrabiania sobie opinii na temat całej sprawy. Miewałem momenty, że myślałem sobie „a niech to, może to pierwsza wiarygodna historia skarbowa od lat”. Przyznam się jednak, że pierwsze zwątpienie przyszło całkiem szybko, już na początku całej historii.
Jak do tego doszło?
- Fundacja „Śląski Pomost”, która do tej pory jest posiadaczem „Dziennika wojennego”, serwowała dziennikarzom od samego początku szereg informacji, z których wiele było dwuznacznych, nieprecyzyjnych lub po prostu fałszywych. Czasem robili to nawet bez złej woli, po prostu dokładali sami od siebie niepotrzebne elementy. Razem z kolegami z redakcji miesięcznika „Odkrywca” sprawdzaliśmy wszystkie dość cierpliwie.
I?
- Jedną z pierwszych naszych weryfikacji było zbadanie wiarygodności samego dokumentu w instytucjach, które rzekomo sprawdzały jego wartość. Fundacja wskazała kilka takich organizacji, głównie za granicą, ale niestety w żadnej nikt nie potwierdził wprost autentyczności „Dziennika”. To był pierwszy raz, kiedy pojawiło się zwątpienie.
Być może napisanie książki o tajemnicach, to najtrudniejsza część pracy, ale czy trudniejsze nie jest co innego? Zbieranie materiałów, zjednywanie sobie zaufania świadków, weryfikacja informacji związanych z zagadką, jak to miało miejsce w przypadku książki „Depozyt” opowiadającej o „dziennikach wojennych”?
- Dla mnie zbieranie materiałów, rozmowy ze świadkami, rozplątywanie kolejnych zagadek, jak w kryminalnej łamigłówce, to najciekawsza część mojej pracy. Poszczególne wątki są intelektualnym wyzwaniem. Muszę przyznać, że rzeczywiście napisanie maszynopisu jest najtrudniejsze. Ponieważ nie tworzę fikcji w swoich książkach, nie wymyślam scenariusza zdarzeń, bo pisze je życie, ale muszę zwracać uwagę na szczegóły, detale i chronologię wydarzeń. Pisząc kolejne rozdziały, wiem wprawdzie co się wydarzy, znam rozwiązanie poszczególnych zagadek, ale muszę je przedstawić w sposób ciekawy dla czytelnika, ale też taki, który jest literacko przystępny i zrozumiały.
Jak więc wyglądała praca nad książką w przypadku „Depozytu”?
- Pisanie książek to moja pasja i hobby, które muszę jednak łączyć z pracą zawodową. Swoje książki piszę najczęściej wieczorami, kiedy opanuję już chaos powszedniego dnia. Muszę się wtedy skupić, oderwać od codziennych drobiazgów i rytuałów. Piszę książki zrywami, niektóre fragmenty idą mi bardzo szybko i tworzę całe rozdziały, potem mam momenty, że nad jednym akapitem myślę bardzo długo. Dużo czasu spędzam na poprawkach i ponownym czytaniu tego, co już stworzyłem. Zazwyczaj pierwsza wersja maszynopisu nie do końca mi się podoba. „Depozyt” pisałem w ten sposób od połowy lutego do końca października 2023 roku.
Napisałeś też książkę „Śladem Złotego Pociągu”. Która zagadka jest twoim zdaniem bardziej złożona, zawiła i ciekawsza, ta o pociągu czy o depozycie?
- Odpowiem bez zastanowienia. Oczywiście sprawa „Dziennika wojennego”. Sprawa „Złotego pociągu”, która, jak pamiętamy, fascynowała opinię publiczną od sierpnia 2015 roku, była oczywiście ciekawa, ale jej głównym trzonem była mglista i nigdy niepotwierdzona legenda. W przypadku zaś „Dziennika wojennego” mieliśmy do czynienia z dość tajemniczą organizacją, która miała przekazać dokument, a przede wszystkim z realnie istniejącym przedmiotem – wielką księgą – której treść przez wiele miesięcy stanowiła zagadkę.
Historia „złotego pociągu” nie była ciekawa?
- W tym przypadku, pomijając niesamowite medialne zainteresowanie, mieliśmy tylko nasyp na 65. kilometrze, który wymagał zbadania. Przy „Depozycie” mieliśmy natomiast rzekome zapiski niemieckiego oficera, które prowadziły aż do 5 lub nawet 11 różnych miejsc, w których ukryte miały być wielkie skarby. Do tego dochodziła tajemnicza niemiecka organizacja chrześcijańska, która miała stać za przekazaniem pamiętnika oraz równie tajemniczy członkowie Fundacji, która „Dziennik” posiadała. Myślę, że sprawa „Dziennika wojennego” mogła być równie popularna co „Złoty pociąg”, gdyby pojawiła się wcześniej, na przykład w 2016 lub 2017 roku, przed finałem sprawy wałbrzyskiej. Po fiasku poszukiwań w Wałbrzychu media zniechęciły się do podobnych spraw. „Dziennik wojenny” trafił na niezbyt podatny grunt i pozostał głównie w obszarze zainteresowania pasjonatów takich, jak ja.
Jak zareagowali członkowie Fundacji, posiadacze „Dziennika wojennego”, na wnioski zawarte w twojej książce?
- Jednym z kluczowych wydarzeń w całej historii były oględziny dziennika, do których doszło pod koniec września 2022 za zgodą Fundacji. Kilka tygodni później mieliśmy już przygotowaną wstępną ekspertyzę co do całego dokumentu. Zawarliśmy w niej nasze wnioski i spostrzeżenia, które były wynikiem oględzin. Wysłaliśmy je wtedy do Fundacji, ale ta w żaden sposób się do nich nie odniosła. Potem szczegóły naszej analizy ukazały się w materiale miesięcznika „Odkrywca”, w styczniu 2023 roku. Fundacja odniosła się do tej publikacji dopiero… 9 miesięcy później. Opisałem to w swojej książce. Mówiąc w skrócie, nie zgodzili się z naszymi wnioskami i pozostali przy swojej opinii o „Dzienniku”. Takie ich prawo.
Widziałeś się z nimi już po wydaniu książki?
- Tak, miałem okazję spotkać się z przedstawicielem Fundacji „Śląski Pomost” na początku tego roku. Dalej podtrzymują tezę, że „Dziennik” jest prawdziwy i skarby w nim opisane czekają na odkrycie. To kwestia wiary w skarby, a z wiarą, jak wiemy, ciężko dyskutować. Muszę jednak ze smutkiem stwierdzić, że przedstawiciele Fundacji nie przyjmują do wiadomości nawet podstawowych faktów ustalonych przeze mnie i moich kolegów. To już zakrawa na walkę z rzeczywistością.
Czyli „Dziennik wojenny” może być bujdą na resorach?
- Powiedziałbym tak: wszystko wskazuje, że treść „Dziennika” jest fałszerstwem, choć sama księga jest oryginalna. Jednocześnie owo fałszerstwo zostało dokonane w bardzo wyrafinowany sposób. Ale wpisując się w twoją narrację można zapytać, czy zagadka może być bujdą? Dla mnie ta zagadka była kolejną wielowątkową tajemnicą do rozwiązania.
Zagadka „Dziennika wojennego” jest trzecią skarbową tajemnicą, jaką postanowiłeś wyjaśnić. Pierwszą była opisana w „Skarbie Generała” historia Szczeliny Jeleniogórskiej. Co teraz? Masz już na celowniku kolejną wartą zweryfikowania tajemnicę? W okolicach Wałbrzycha chyba ich nie brakuje?
- Tych zagadek było więcej, ale te trzy są rzeczywiście największe i najbardziej znane. Mam dużo projektów, nad którymi pracuję, ale jeszcze nie wiem, który z nich pojawi się w kolejnej książce. Rejon Wałbrzycha ma wiele tajemnic, zwłaszcza związany z dawnymi kopalniami, które mnie fascynują. Blisko też stąd do Gór Sowich, gdzie zlokalizowany jest wciąż intrygujący, podziemny kompleks „Riese”. Jestem więc przekonany, że Wałbrzych i okolice jeszcze nieraz trafią na strony moich książek.
Redakcja
Foto użyczone (archiwum prywatne Krzysztofa Krzyżanowskiego)
Zdjęcie główne z prezentacji "Dziennika wojennego" na Festiwalu Tajemnic w 2019 - Magdalena Sakowska
O "skarbach nazistów" pisaliśmy:
Wałbrzych region: co dalej ze skarbami nazistów w 5 miejscach?
KOLEJNY SENSACYJNY SKARB - DZIENNIK Z MAPĄ SKARBÓW DOLNEGO ŚLĄSKA?
Festiwal Tajemnic Książ 2019: dzienniki wojenne i ewakuacja zamku
Wałbrzych: Złoty Pociąg - nieznane kulisy i wielki blef?
Wałbrzych Złoty Pociąg: czasem ostatni klucz otwiera wszystko
Artykuł ukazał się na łamach dwutygodnika "WieszCo" - pełny numer dwutygodnika do pobrania w formacie pdf na stronie www.wieszco.pl
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj