Wałbrzych Atlanty: Monika Bisek-Grąz o wielokulturowej codzienności (FOTO)
O tej powieści pisaliśmy tuż przed jej premierą: Wałbrzych ma nową autorkę powieści - pierwszy taki portret miasta. Monika Bisek-Grąz jest wałbrzyszanom znana przede wszystkim jako kulturoznawczyni, która opisała Wałbrzych – miasto osiemnastu narodów, czyli tygiel kulturowy, jaki powstał w nowym polskim mieście po 1945 roku. Spotkali się tu wtedy repatrianci z Kresów, głównie z Borysławia, skąd po przesunięciu granic musiało wyjechać 40 000 Polaków, osadnicy, czyli mieszkańcy z innych regionów Polski, zniszczonych przez wojnę, Żydzi w liczbie 7000, którzy po przetrwaniu obozów koncentracyjnych nie chcieli już wracać do miast, gdzie były getta, Grecy, których 700 zamieszkało w Wałbrzychu, a 70 w Głuszycy, Polacy z Francji i Westfalii, Czesi, Jugosłowianie i Romowie, a także 15 000 sowieckich żołnierzy. Na miejscu zastali oni Niemców, z których część pozostała, bo wciąż zatrudniano ich jako fachowców w kopalniach i sudeckich autochtonów, przez Niemców uważanych za Polaków, a przez Polaków – za Niemców. Na początku lat 50-tych według biura ewidencji Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Wałbrzychu mieszkało 18 narodowości.
Taki krajobraz kusił, by osadzić w nim akcję powieści i wrzucić w ten tygiel jakichś bohaterów, żeby na użytek czytelników oglądali go własnymi oczami. 4 kwietnia autorka spotkała się z ich licznym gronem w Galerii pod Atlantami. Jak mówiła prowadząca spotkanie wiceprezydent Wałbrzycha Sylwia Bielawska, każda rodzina ma swoje tajemnice, ale rodzina opisana w powieści "Przystanek" ma jeszcze oprócz tego bardzo silne kobiety. Czy jakoś odzwierciedlają one samą autorkę?
- Najmniej pokrewieństwa czuję z tą irytującą Kaśką, ale ona cały czas szła w swoją stronę, a najbliżej mi chyba do Ewy i do Anny, chciałabym osiągnąć jej dojrzałość. A Angelika? Angeliką to bym chciała być - żartuje Monika Bisek-Grąz.
Dlaczego kulturoznawczyni i autorka wielu prac naukowych zdecydowała się popełnić fikcję literacką?
- Bardzo zależało mi na tym, żeby zwrócić uwagę na to, jak wyjątkowe jest to miejsce. Wielu z nas ma w swoich domach sprzęty sprzed 200 czy 300 lat, ktoś tego wtedy dotykał, ktoś to miał. Ludzie, którzy tu wtedy mieszkali, odczuwali te same emocje, co my. Wałbrzych to konglomerat, wzorzysty kobierzec, ale w powieści skupiłam się na reemigrantach, zostawiając sobie tematy na kolejne tomy. Sporo jest już napisane na temat wschodniaków czy Żydów, ale niewiele wiadomo, o tych Polakach, którzy pojechali do Francji za chlebem i mieli dzieci, które poszły tam do szkoły i w których sercach grała już Marsylianka. Kiedy ich wezwała ludowa ojczyzna, rodzice wrócili, ale ich dzieci czuły się tu obco. Reemigranci zamieszkali w Wałbrzychu, Boguszowie-Gorcach, Jedlinie-Zdroju, mieli swoje odrębne tradycje, swój chór frankofonów i jeszcze długo między sobą rozmawiali po francusku - mówi autorka.
Swoją powieść Monika Bisek-Grąz zaczęła tworzyć podczas pandemii, żeby nie oszaleć popołudniami podczas przymusowego siedzenia w domu, ale już wcześniej zastanawiała się, jak w sposób lekki, łatwy i przyjemny można ubrać w prozę artystyczną wielokulturowość naszego miasta.
- To są opinie naukowców, nie ma w Polsce drugiego takiego miejsca, w którym spotkałoby się tylu ludzi z różnych kręgów kulturowych, którzy stworzyliby taki tygiel narodowościowy. A do której grupy narodowościowej mnie samej jest najbliżej? Trudne pytanie... Wychowałam się wśród wschodniaków, babcia urodziła się w Kiszyniowie, dziadek przybył z Niemiec, ale był Polakiem, cała wieś z Kresów osiadła w jednym z przysiółków Głuszycy. Rozumiem jednak także mentalność i podejście Niemców czy Francuzów - bardziej porządek, sztywność, chłód, mniej kolorów - mówi kulturoznawczyni.
A czy w swojej współczesnej powieści - akcja dzieje się w roku 2019, choć oczywiście są retrospekcje - pisarka odzwierciedliła jakichś realnie istniejących mieszkańców naszego miasta czy okolic?
- Są osoby, które w jakiejś cząsteczce stały się pierwowzorem poszczególnych postaci, choć nie sportretowałam nikogo jeden do jednego. I są powiedzonka mojej mamy. Starałam się oddać rzeczywistość językową, jeszcze wciąż jeden u nas stoi za rogiem, a drugi za winklem, jeden wychodzi na dwór, a drugi na pole, jedni jedzą ziemniaki, inni kartofle, jeszcze inni pyry - śmieje się autorka. - Dzięki temu, że wychowaliśmy się w takim tyglu wielokulturowym, jesteśmy bardziej otwarci i chłonni, otwarci na Europę. Tam, gdzie ludzie są różni, są bardzo tolerancyjni, jesteśmy regionem, który się najbardziej identyfikuje z Europą.
Oczywiście, są też w powieści nawiązania do zamku Książ, Hochbergów i księżnej Daisy. Monika Bisek-Grąz wciąż z ogromnym sentymentem wspomina to miejsce, w którym przepracowała pierwsze 15 lat swojego życia zawodowego jako przewodniczka, a zjawiła się tam jeszcze w trakcie studiów. Bardzo lubi także Śródmieście, szczególnie okolice Rynku - i Nowe Miasto, mówi, że jego budynki robią niezwykłe wrażenie. Jednak powieść nie jest utkana wyłącznie ze światła - są tam i mroczne momenty naszej historii.
- Czytałam sporo o katastrofie górniczej z 1985 roku, gdzie był młody chłopak, który się zamienił na szychtę i zginął, dzięki internetowi spotkałam górnika, który przeżył ten wypadek i kiedy opowiadał mi o tym, płakaliśmy oboje - mówi autorka.
A dobra wiadomość? Będzie tom drugi, w którym Tadzik, co to dotąd ust nie otworzył, przemówi własnym głosem i rozstrzygnie się w jakiś sposób wątek miłosny.
Czytaj też:
Powojenny Wałbrzych: tak tu śluby brano, tak się weselono (FOTO)
Tekst i foto: Magdalena Sakowska
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj