| Źródło: Wiesz Co
Szczawno-Zdrój: Artur Andrus czeka na telefon od Meryl Streep
Z którego rodzaju aktywności artystycznej jest Pan najbardziej zadowolony?
- Ja generalnie nie jestem z siebie zadowolony. Zawsze znajdę sobie coś, co jest powodem do niezadowolenia. Ale cieszę się jak mi coś wychodzi. Teraz np. jestem bardzo zadowolony, że wyszła moja książka „Antylopa z Podbeskidzia”. Wyszła nie tylko w sensie wydawniczym, ale także literackim. Jest to rzecz, którą składałem przez 9 lat. Jak mi się uda jakaś piosenka to też się cieszę. I chyba nie znajdę czegoś takiego, żeby być totalnie z tego zadowolonym, ale też na szczęście nie mam nic takiego z czego mógłbym być totalnie niezadowolony.
Naprawdę nie ma nic takiego co się Panu nie udało?
- Oczywiście, że parę rzeczy w życiu mi nie wyszło i to w tych samych sferach. Człowiek np. napisze sobie piosenkę, jest z niej bardzo zadowolony, po czym wyjdzie z nią do ludzi, a ludzie nie są już tak z niej zadowoleni. Zazwyczaj się wtedy kombinuje, żeby coś pozmieniać, dopasować, a czasami się je po prostu wyrzuca. Nie mam także zbyt dużych osiągnięć w sporcie, to znaczy nie mam żadnych osiągnąć w tej dziedzinie. A chciałbym pochwalić się np. że mam świetne wyniki w biegu na 100 m. Nawet nie wiem czy ja kiedykolwiek przebiegłem ten dystans.
Wyrzuca Pan piosenki?! Co dokładnie się z nimi dzieje?
- Czasami jest tak, że powstaje coś, co jest tylko doraźne i 2-3 tygodniach to już nie ma znaczenia. Na każdej płycie jest parę piosenek, których nie używam na estradzie. Podczas słuchania w domu, czy w samochodzie działają, a na scenie nie sprawdzają się. Nie powiedziałbym, że to są piosenki wyrzucone, bo są nagrane, ale na koncertach już nie używane. Być może do nich wrócę. Może będzie taki moment, że któraś z nich się przyda.
Jest jeszcze jakaś przestrzeń, w której chciałby Pan działać? Może chciałby Pan zostać posłem?
- Nie zostałem jeszcze posłem, bo się na tym nie znam. Wiem, że zazwyczaj ci którzy zostają posłami wcześniej nimi nie byli, ale dobrze, żeby wcześniej byli np. radnymi, zdobywali pewne umiejętności, uczyli się, na czym polityka polega. Chciałbym aby taka była naturalna droga do reprezentowania nas w parlamencie. Ja w tę drogę się nie wybieram. I nie zanosi się abym kandydował, jeśli jednak okaże się, że kandyduję to znaczy, że zwariowałem.
Czego Pan się boi?
- Boję się takich normalnych ludzkich rzeczy jak choroby, szczególnie moich bliskich. Pewnie każdy człowiek ma taki sam zestaw strachów. Boję się trochę starości. Wiem, że ona mnie raczej nie ominie, prawdopodobnie przyjdzie, ale jest to trudny moment w życiu. Rzadko się zdarza, aby niebiosa pozwoliły mieć łagodną i fajną starość. W sprawach zawodowych to może nie to, że się boję, ale nie będzie to miła chwila, kiedy zobaczę, że ludzie przestali chodzić na moje występy. Może w pewnym momencie skończą mi się pomysły, albo forma, którą będę reprezentował na scenie nie będzie na tyle interesująca. Ludzie stwierdzą wtedy, że wolą zapamiętać Andrusa w lepszej dyspozycji, sprzed 30 lat.
Jest coś, co Pana szczególnie śmieszy?
- Śmieszy mnie to, co jest śmieszne. Ale co jest śmieszne, to już nie jestem w stanie określić. Czasem jest to jakaś rzecz sytuacyjna, czasem bardzo wyszukany dowcip, a czasem coś bardzo prymitywnego. W garderobie nie opowiadamy sobie tych samych kawałów, które pojawiają się na scenie. Zdarza się nawet, że tak zwana „siekiera” rozśmiesza mnie. Ale prywatnie. Na scenie nie rzucę żartem-siekierą. W ogóle mnie bardzo dużo rzeczy bawi. Raczej wolę spoglądać na świat pozytywnie niż pesymistycznie. Jak z czegoś mogę się zaśmiać, albo nad tym zapłakać to wolę się zaśmiać.
Ogląda Pan TVP?
- Bardzo rzadko, jak coś konkretnego muszę zobaczyć. Dopiero wtedy.
A słucha Pan jeszcze ukochanej Trójki?
- Już nie słucham. Był taki długi czas, kiedy po odejściu z Trójki podsłuchiwałem co tam się dzieje. Potem przyszedł taki moment, w który mnie wręcz rozdzierało. Kiedy zanosiło się, że duża grupa dziennikarzy stamtąd odejdzie i ich emocje było słychać na antenie. A potem większość z nich odeszła. Parę razy jeszcze posłuchałem, ale nie podejmuję się oceny tego radia. Od oceny są tylko słuchacze, a ja nie jestem już słuchaczem tego radia. To nie jest już moja Trójka.
Jest Pan powszechnie lubiany, ale chyba zdarza się usłyszeć czy przeczytać o sobie jakieś uszczypliwości?
- Zdarzają się nie tyko uszczypliwości, ale także złośliwości. Związane są głównie z moim udziałem w „Szkle kontaktowym”. Najczęściej zdarzają się w wirtualnej przestrzeni, bo tam ludzie są odważniejsi niż podczas rozmowy twarzą w twarz. Nie wyobrażam sobie szarpać się z kimś o własne poglądy polityczne, nawet jeśli są rozbieżne z poglądami politycznymi osoby, z którą rozmawiam. To jest niestety nasza największa bolączka, że my już nie umiemy ze sobą rozmawiać. Rozmawiamy tylko z tymi, którzy mają takie same poglądy jak my. W różnieniu się nie ma niczego złego. Świat powinien składać się z różnych ludzi. My już tego powoli nie akceptujemy, dochodzimy do wniosku, że świat się powinien składać z takich samych ludzi jak my, o takich samych poglądach, a reszta jest niepotrzebna. A jest bardzo potrzebna.
W jakich sytuacjach Pan się denerwuje?
- Denerwuję się często w samochodzie. W efekcie okazuje się, że denerwuję się na samego siebie. Wkurzam się na tych wszystkich kierowców, którzy jeżdżą gorzej ode mnie, ale po chwili jak się zastanowię, kto naprawdę jechał gorzej, to wychodzi, że ja. Ale staram się nad sobą pracować.
Zatrzymuje Pana policja i co najczęściej dzieje się dalej?
- Dawno mnie nie zatrzymała (śmiech). Ostatnio za to „zatrzymał” mnie fotoradar i przysłał zdjęcie, które zrobił.
Gdyby miał Pan możliwość porozmawiać z każdą postacią, nawet już nieżyjącą, to kogo by Pan wybrał?
- To się wiąże z żalem, który mam sam do siebie, że nie skorzystałem z pewnej okazji. Zawód radiowca, który wciąż uprawiam umożliwia zapraszanie do studia ludzi z którymi chcę rozmawiać. I to jest najlepsze w tym zawodzie, że spotyka się takich ludzi, jakich by się nie spotkało w innych okolicznościach. I mam do siebie żal, że nie porozmawiałem z Agnieszką Osiecką i Jeremim Przyborą. Mimo, że chodzili po korytarzach radia przy ul. Myśliwieckiej. Nigdy nie wystarczyło mi odwagi, aby z nimi pozmawiać. I tego już nie nadrobię. Za to wystarczyło mi odwagi w przypadku Marysi Czubaszek, Wojciecha Młynarskiego, Wiesława Michnikowskiego, Edwarda Dziewońskiego, czy Stefani Grodzieńskiej.
Czyj głos chciałby Pan usłyszeć w słuchawce z pytaniem „napiszesz mi piosenkę”?
- Z przyjemnością słucham wszystkich głosów, które dzwonią do mnie w tej sprawie. Mam takie szczęście, że już z niektórymi współpracuję. Jeśli to pytanie rozciągamy na takich co także nie żyją to na pewno z przyjemnością usłyszałbym głos Zbigniewa Wodeckiego. Z nim miałem przyjemność parę razy się spotkać. Jak możemy poszaleć, to mogłaby do mnie zadzwonić Meryl Streep. Co prawda nie wiem jakby zaśpiewała po polsku, bo ja tekstu po angielsku bym na pewno jej nie napisał. A tak serio to dość łatwo jest zidentyfikować czyje głosy chciałbym usłyszeć z prośbą o napisanie dla nich piosenki, bo ja dla nich już to robię. Na przykład napisałem kilka piosenek na dwie płyty Alicji Majewskiej. Jest to dla mnie wielkim zaszczytem.
Zdarzało się, że podczas występu miał Pan pustkę w głowie?
- Kompletny brak pamięci zdarzył mi się kilka razy. Raz nawet podczas śpiewania piosenki, którą wykonuję regularnie. Nagle nie wiem, jak zaczyna się druga zwrotka. Co najciekawsze, rozglądam się w panice po kolegach muzykach, którzy grają ze mną od kilkunastu lat i żaden z nich nie wie jak ona się zaczyna. Tak przy okazji uświadomiło mi to jak oni uważnie mnie słuchają. Na szczęście ktoś z pierwszego rzędu podrzucił mi pierwsze słowa i jakoś poszło. (śmiech).
Rozmawiał Piotr Bogdański
Fot. Ryszard Bizon (www.kamiennogorska.pl)
Przypominamy wizytę artysty w naszym mieście:
WAŁBRZYCH: ARTUR ANDRUS WYSTĄPIŁ W STAREJ KOPALNI (FOTO)
I jego Ballady Dziadowskie o Wałbrzychu:
2013:
2014:
Artykuł ukazał się na łamach tygodnika "WieszCo" - pełny numer tygodnika do pobrania w formacie pdf na stronie www.wieszco.pl
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj