#DERBYzWKS: Powrót szalonego strzelca
Blacha, którą obudowano kameralny obiekt w Prudniku rozgrzała się do czerwoności. Wszystkie oczy wlepiły się w pomarańczową piłkę, którą żwawym krokiem przez połowę przeprowadzał Rafał Glapiński. Drżącą dłonią podniosłem telefon. Kierując się instynktem włączyłem nagrywanie. Po chwili kapitan Górnika spudłował z półdystansu, a odbijająca się od kolejnych dłoni piłka jakimś cudem trafiła do Bartłomieja Ratajczaka. Ten oszukał na obwodzie obrońcę i wyszedł w górę.
Bang!
88:87 dla gości z Wałbrzycha. Syrena końcowa dla zawodników Pogoni brzmiała jak wyrok, a dla gasnących prudnickich kibiców jak koszmarny sen. Zaraz po tym, gdy „Rataj” oszukał czas i oddał prawdopodobnie najbardziej nieprawdopodobny rzut w karierze, pomyślałem o innym biało-niebieskim, Marcinie Kałowskim, i jego zwycięskiej „trójce” w starciu z Siarką Tarnobrzeg ponad trzynaście lat temu. W tamtej chwili kompletnie z głowy wypadły mi rzuty pewnego niewysokiego chłopaka, które doświadczane na żywo potrafiły robić ogromne wrażenie.
W 2009 roku byliśmy świadkami demontażu ekstraklasowego Górnika. Rozkład finansowy oznaczał rozpad kadrowy. Pod Chełmcem naprędce budowano nowy zespół. Po odejściu Glapińskiego koszulkę z numerem 7 przejął cherlawy 23-latek z bujną czupryną, w dodatku wychowanek wrocławskiego Śląska. Chłopak miał delikatne rysy, nie bardzo wyglądał na koszykarza. Wcześniej mozolnie i bez sukcesów przebijał się przez drugoligowe rezerwy WKS-u, następnie miał za sobą kiepski epizod w Rawiczu. W trakcie sezonu 2006/07 dołączył do Nysy Kłodzko, zastąpił niejakiego...Marcina Radomskiego, który jeszcze rok wcześniej biegał po parkiecie.
Odpalił.
W drugoligowym przeciętniaku Krzysztof Jakóbczyk, bo o nim mowa, zdobywał śr. ponad 20 pkt. W kolejnych rozgrywkach wystrzelił do 1. ligi. W Tarnovii Tarnowo Podgórne popadł jednak w przeciętność, za kolegów w szatni miał m. in. Marcina Wróbla, Grzegorza Małeckiego oraz graczy o podobnej charakterystyce - Rafała Niesobskiego i wspomnianego Kałowskiego. Spokojną przystań znalazł ponownie szczebel niżej w Kłodzku, gdzie jego statystyki znowu flirtowały z magiczną granicą 20 pkt/mecz.
W 2009 roku miał pomóc wałbrzyskiemu spadkowiczowi zdobywać punkty w 1. lidze. Początki dla niego oraz dla klubu były bardzo złe. Wychowanek WKS-u w pierwszych pięciu meczach sezonu trafił tylko 3 z 22 rzutów za 3, a to właśnie w tym elemencie liczono na niego najbardziej. Przestrzelone próby 23-latka odbiły się na Górniku, który pierwsze pięć potyczek przegrał.
Niedługo później Grzegorza Chodkiewicza na trenerskiej ławce zamienił Arkadiusz Chlebda. Tak się złożyło, że w dziesięciu z kolejnych jedenastu meczów mierzący 183 cm gracz kończył spotkania z dwucyfrową zdobyczą punktową. O jego nieprzeciętnych umiejętnościach strzeleckich przekonali się w Gdyni, gdzie Krzysiu w starciu z Asseco II zdobył 44 punkty, trafiając 8 prób za 3! Choć z powodu skromnej budowy fizycznej często występował jako rozgrywający, Jakóbczyk wyrobił sobie w lidze opinię szalonego, żyjącego z kolejnych oddanych rzutów strzelca. Groźnego nawet osiem metrów od kosza.
W Wałbrzychu zawdzięczamy mu wiele. W styczniu 2010 roku jego celny rzut z półdystansu dał w ostatniej sekundzie zwycięstwo z AZS Politechniką Warszawa 101:100 (w całym spotkaniu zdobył 24 punkty). Nieoceniony był też jego wkład w utrzymanie klubu w 1. lidze. W decydującym meczu w Łańcucie nasi pokonali MOSiR Krosno 70:69. Skromny Krzysiu zamienił się w Krzycha, zdobywając w kluczowym meczu 19 „oczek”. Kibice mogli zapomnieć o Kamilu Chanasie, innym wychowanku Śląska, który jeszcze rok wcześniej zdobywał punkty dla wałbrzyskiego klubu.
Trudno byłoby wyobrazić sobie pierwszoligowego Górnika w kolejnych rozgrywkach bez Jakóbczyka. Wciąż aplikował rywalom biało-niebieskich mnóstwo punktów, ale popracował nad skutecznością z obwodu, która wzrosła aż o 7 procent. Znowu stanowił o sile drużyny w starciu z AZS Politechniką, gdy przy stanie 83:83 trafił na 1.7 sekundy przed końcem meczu. Przez ręce obrońcy. Z ÓSMEGO metra. Tym razem jednak, pomimo 29 punktów i 10 asyst nie zbawił wciąż walczącego o przeżycie w lidze Górnika, bo po chwili goście cudem wyrównali, a w dogrywce poszli za ciosem. Niestety, na przełomie 2010 i 2011 roku nasi mieli kłopoty organizacyjne i Krzychu musiał odejść, przenosząc się w trakcie sezonu do Sportino Inowrocław. Dla wałbrzyszan w rozgrywkach 2010/11 notował śr. 16.3 pkt, 4.9 as i dobrą, 39% skuteczność za 3.
Półtora roku w Górniku było dla Jakóbczyka przełomowe. Już do 2. ligi nie musiał wracać. W kolejnych klubach na zapleczu ekstraklasy pracował nad swoją marką, która ostatecznie w 2014 roku doprowadziła go do elity. Na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w kraju rozegrał w ciągu czterech sezonów 98 meczów. Najlepszy był dla niego sezon 16/17, gdy dla Siarki Tarnobrzeg zdobywał śr. 10.6 pkt, przy 38% skuteczności za 3.
Losy jego drużyn mijały się z Górnikiem, a więc i z Wałbrzychem. W Aqua Zdroju pojawił się w 2014 roku, gdy jego ekstraklasowy Polfarmex Kutno grał pod Chełmcem sparing. Zafarbował wtedy włosy na blond, demonstrując nowego siebie. Jakby chciał powiedzieć: „Zapomnijcie o skromnym, cherlawym chłopczyku z 2009 roku, teraz przed wami zawodowiec z ekstraklasy”.
Po latach tułaczki wrócił do macierzystego klubu, do rodzinnego miasta. Ma pomóc wrocławskiemu Śląskowi w awansie. Ma trafiać te swoje szalone rzutu zza łuku, także w derbach Dolnego Śląska w Wałbrzychu. Choć w Aqua Zdroju nie zobaczymy go w biało-niebieskim trykocie, to jego udział w najnowszej historii Górnika był istotny. Kiler o twarzy dziecka dojrzał, jest po trzydziestce, już nie przypomina tego młodzieńca w niedopasowanej rozmiarem biało-niebieskiej koszulce z numerem 7. Jedno się jednak nie zmieniło – wciąż potrafi seryjnie trafiać do kosza.
Z serii #DERBYzWKS:
GÓRNIK I ŚLĄSK. STATUS? TO SKOMPLIKOWANE
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj