Wałbrzych: Cezary Harasimowicz - losy rodziny jak w filmie [FOTO]
Jego scenariusze do "300 mil do nieba", serialu "Ekstradycja", czy "Ja wam pokażę!" stanowią ważny element polskiej kultury, a role u Kieślowskiego, czy w kultowych "Zmiennikach" wspominamy z rozrzewnieniem. Mało jednak kto pamięta, że Harasimowicz zagrał też w naszym mieście. - Lubię wracać do Wałbrzycha, debiutowałem jako aktor w "Trędowatej" w zamku Książ - wspomina gość Multimedialnej Filii Bibliotecznej. Choć w 1976 roku Cezary Harasimowicz zagrał niewymienionego w czołówce arystokratę, ale debiut ten wspomina z rozrzewnieniem.
Sięgnął do korzeni
Harasimowicz jako pisarz znany jest przede wszystkim z literatury popularnej - thrillerów politycznych, wątków sensacyjnych i szpiegowskich. W prezentowanej na spotkaniu książce "Saga, czyli filiżanka, której nie ma" twórca filmowy połączył swój talent spod znaku X Muzy i zamiłowanie do dramatyzmu z prywatnym śledztwem mającym na celu poznanie swoich korzeni. - Cuda, jakie wydarzyły się w mojej rodzinie są nieprawdopodobne - zaznacza w rozmowie ze Sławą Janiszewską. Książkę "Saga..." wydał po śmierci matki - Krystyny Królikiewicz i to jej pozycję tę zadedykował. Znalezione nieznane wcześniej zapiski matki zaskoczyły scenarzystę. - Umarła kilka dni po postawieniu ostatniej kropki w tej rozmowie. Mama była powalającej urody, ale miała semickie rysy - opowiada Cezary Harasimowicz i wspomina jak uroda rodzicielki była atutem sławnej aktorki, ale w okresie wojny stanowiła zagrożenie. Pochodzenie semickich rysów ku swojemu zaskoczeniu scenarzysta wyjaśnił. - Prababcia wyszła za mąż za Stanisława pochodzącego z żydowskiej rodziny. Pradziadek z miłości do niej na kilka dni przed ślubem przyjął chrzest. Odkrycie tego - to było duże przeżycie - podsumowuje gość Atlantów.
Ostatnia szarża kawalerzysty
Podczas spotkania gość opowiedział o swojej rodzinie i zaprezentował unikatowe zdjęcia. Te obrazki minionych pokoleń są niezwykle wymowne, stanowią tło wojen, dramatów i miłości jak z melodramatu. - Na tym zdjęciu wykonanym w 1906 roku widoczny jest mój dziadek - 9-letni chłopiec wychowany w duchu patriotycznym. W wieku lat 19 wstępuje legionów - dokładnie do ułanów, choć wcześniej nigdy nie siedział na koniu za wyjątkiem konia na biegunach. A już 10 lat później zdobył medal olimpijski w jeździectwie - opowiada Harasimowicz.
Adam Królikiewicz jako słynny kawalerzysta sięgał po laury na dwóch igrzyskach olimpijskich na koniach, które przysposobiono do sportu ze zwykłych koni roboczych. - Dziadek uczestniczył we wszystkich wojnach jakie się ówcześnie rozgrywały, a jednocześnie był sportowcem o takiej popularności jak dziś Kamil Stoch. Był kochliwy, kobiety przepadały za nim bo moim zdaniem był podobny do Geroge'a Clooney'a - przedstawia Królikiewicza wnuk. Dziadek autora działał w Podziemnym Państwie Polskim, a zmarł jak na ułana przestało - na koniu, z szablą w dłoni. - Po wojnie dziadek był w filmach konsultantem od spraw końskich. W "Popiołach" Wajdy wziął udział w szarży na Somosierrę - opowiada gość Atlantów. Sędziwy kawalerzysta, zgodnie z relacją wnuka, od tamtej pory już nigdy nie wrócił do formy i ok. 1,5 roku po tym zdarzeniu zmarł.
O krok od śmierci
Twórca opowiadał również o kilku zdarzeniach w życiu swojej rodziny, które pokazują, jak z pozoru niewiele znaczące wydarzenie może wpłynąć na los człowieka, a nawet całej rodziny. Takich przypadków podczas wojny w rodzinie Królikiewiczów było kilka. - Gdy w 1939 roku Kresy zajęli sowieccy żołnierze i po próbie gwałtu mamę i dziadka, który odmówił zdjęcia polskiego munduru, postawili pod ścianą na rozstrzelanie, babcia powiedziała, że powinni rozstrzelać wszystkich... i tak trafili do tymczasowego zamknięcia, z którego wypuścił ich po kilku dniach jeden z pilnujących - wyjaśnia Harasimowicz. Innym razem, gdy przesłuchiwaną w krakowskim więzieniu matkę pobił hitlerowiec i wytknął jej żydowskie pochodzenie, ta przypomniała, że jej ojciec podczas igrzysk olimpijskich w Monachium poznał Hitlera. Sportowiec został uwieczniony z przyszłym przywódcą na migawce filmu, co uratowało po latach życie jego córce.
Takich migawkowych, ale przełomowych chwil było wiele. - Podczas powstania warszawskiego mamę, która była kurierką wyciągnął szeregu ustawionego przez pluton egzekucyjny mężczyzna po to, by zerwać jej z szyi złoty krzyżyk, innym razem uratował ją Niemiec, któremu podarowała za to cudem zdobyty flakon perfum "Soir de Paris". On zaś wypił je - opowiada gość spotkania.
Czasem starczyło, by jadący pociąg skręcił na zwrotnicy w prawo, by cały ludzki ładunek trafił do obozu koncentracyjnego lub w lewo... i wszyscy mają jeszcze jedną szansę w hitlerowskim obozie pracy.
Często poza łutem szczęścia pomagały znajomości i talent. - Mama pragnęła być aktorką, a pierwszą i prawdopodobnie najważniejszą swoją rolę zagrała jeszcze podczas wojny, gdy z obozu wyciągnął ją "wysoki rangą niemiecki oficer", a zaraz po tym poprawna polszczyzną powiedział jej... "a teraz w nogi" - streszcza Harasimowicz. Podczas ucieczki musiała udawać w niemieckiej części pociągu ogarniętą rozpaczą i pomieszaniem zmysłów milczącą wdowę po żołnierzu na froncie wschodnim. To, że przeżyła świadczy najlepiej o jej talencie.
Historia pewnej śliwki
Sposób pisania Harasimowicza przypomina tworzenie gotowego scenariusza filmowego. Nie brak w jego pisarstwie też wielkich emocji i niesamowitych przeskoków akcji. Taki układ charakteryzuje "Sagę...", ale doskonałym materiałem na film będzie też kolejna, planowana na najbliższe tygodnie książka tego autora. Z korespondencji z Hanną Krall autor dowiedział się o ścięciu mirabelki, która pamięta jeszcze czasy likwidacji warszawskiego getta. - Wokół kolejnych mirabelek toczy się akcja kolejnej książki, tym razem napisanej dla dzieci - wyjaśnia Harasimowicz. Będzie ona smutna i refleksyjna, ale takie właśnie najbardziej młodemu czytelnikowi zapada w pamięć. - Mirabelki mają w niej zdolność porozumiewania się z dziećmi, a dzieci rozumieją ich mowę - opowiada twórca.
Wycięte drzewko rosło w Warszawie w tym samym miejscu od pokoleń, tutaj młody Harasimowicz razem z kolegami wygrzebywał z ziemi barwne koraliki i cekiny z dawnej fabryki strojów karnawałowych, w czasie wojny było tu getto, a następnie ostatnie drzewko wspominane w opowiadaniach Krall ścięto. - Poszukiwaliśmy jej pestek w kompotach, ale niestety ugotowana pestka nie nadaje się do zasadzenia. Na szczęście znajomy wywiózł ziemię z jej nasionami do USA i szczepka mirabelki będzie repatriowana - zapewnia Harasimowicz. Książka o mirabelce zostanie wydana jeszcze w tym roku.
Na zakończenie spotkania, jeden z uczestników podarował gościowi wałbrzyską filiżankę, by w drugim wydaniu jego "Saga..." zyskała wałbrzyskie, porcelanowe miano.
Elżbieta Węgrzyn
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj