Wałbrzych: Gdy strzeli rura czasem nie ma co zbierać
Ile razy widzieliście gości ubranych na niebiesko ze słuchawkami ciasno przylegającymi do głów i z tajemniczą aparaturą w garści? Na pewno kiedyś wam „mignęli” pod blokiem lub gdzieś na łące. To brygada aktywnie poszukująca wycieków na sieci wodociągowej. Brzmi mega abstrakcyjnie. Przyjrzeliśmy się ich pracy. Wiemy jedno, powinniście docenić tych facetów, bo odwalają kawał dobrej roboty.
Henryk Wójcik przygotowuje się do wyjazdu w teren.
Dodajmy na wstępie, że robią to we wspólnym interesie. Firmy, dla której pracują – akurat w opisywanym przypadku Wodociągów Wałbrzych – ale też odbiorców, żeby mieli po prostu w domach wodę. Bo jeśli nawet drobny wyciek na czas nie zostanie zlokalizowany, a następnie pogłębi się, to później jak pęknie rura o średnicy 600 mm, nie będzie czego zbierać. Straty olbrzymie, niekończące się pytania mieszkańców „kiedy będzie woda” i wieczne narzekania „znów kopią i niczego nie potrafią naprawić”.
Pracują na 3 zmiany w specjalnej sekcji korelacji, poszukiwań i lokalizacji wycieków wody Wodociągów Wałbrzych. Paradoksalnie nocna zmiana jest najlepsza. Oczywiście nie dla nich, bo to wiadomo spać się chce, ale dla efektywności ich pracy. „Normalni” ludzie wtedy śpią, zmniejsza się zużycie wody, łatwiej znaleźć wyciek. A właściwie usłyszeć szum. Dobry słuch to podstawa w ich fachu.
Punktualnie o 6:00, 14:00 i 22:00 dwuosobowe brygady ruszają w teren. Przygotowują sprzęt – geofon i korelator (więcej o tych urządzeniach za chwilę), ładują auto rozmaitą aparaturą, nie zapominają o spakowaniu kanapek i czegoś do picia, bo w terenie można spędzić pół dnia. A i jeszcze harmonogram trzeba przejrzeć. To niezwykle istotne. Teraz jest łatwiej, są punkty pomiarowe, nowoczesna aparatura, monitoring sieci wodociągowejpokazujący zwiększony przepływ wody w danym rejonie. Kiedyś było inaczej. Ktoś tworzył plan i według niego ludzie sprawdzali teren kilometr po kilometrze. – Rozstawiało się specjalne urządzenia, które rejestrowały szumy, następnie te odczyty poddawano analizie. Teraz pracujemy zupełnie inaczej. Gdy mistrz lub dyspozytor zauważy zwiększony przepływ wody w konkretnym miejscu, wysyła nas na miejsce, żebyśmy sprawdzili, czy jest tam awaria – mówi Roman Borysiak, pracownik szukający wycieków z 28-letnim doświadczeniem. Punkt gdzie woda na głębokości kilku metrów wsiąka w ziemię, trzeba znaleźć co do centymetra. – To nie jest tak, że szukamy wiatru w polu. Jesteśmy wyposażeni w odpowiednią aparaturę, ale bywa, że na miejscu nie możemy za nic w świecie znaleźć wycieku w rurociągu na długości ledwie kilkudziesięciu centymetrów, co spowodowane jest zakłóceniami na przykład od buczących w pobliżu transformatorów, czy płynącej w zakrytym korycie Pełcznicy. Jednak nigdy nie odpuszczamy. Szukamy aż znajdziemy – opowiada Henryk Wójcik, który w zawodzie jest już od 30 lat.
Jak to wygląda w praktyce? Nie będziemy was męczyć szczegółami technicznymi, ale warto przyjrzeć się pracy brygady bliżej. Najważniejsza jest korelacja (współzależność) szumu wycieku na przewodach wodociągowych. Tych żeliwnych i stalowych, bo na plastikach jest dużo gorzej. Standardowy korelator wyposażony jest w dwa czujniki dające jedną korelację szumu. – Podłączamy urządzenie z jednej i drugiej strony na przykład do zasuwy żeliwnej. Badania prowadzimy zarówno na kilkumetrowych jak i 400- lub 500-metrowych odcinkach – tłumaczy Aleksander Budny, najmłodszy w całej brygadzie. Metoda korelacji szumu wycieku polega na pomiarze dźwięku w dwóch punktach przewodu. Muszą być jednak znane jego parametry: długość odcinka między czujnikami, średnica przewodu i z jakiego materiału został wykonany. – Na rurach plastikowych wycieki trudno zlokalizować, bo plastik gorzej przewidzi dźwięk, ale i z tym dajemy sobie radę. Co innego na sieciach żeliwnych, czy stalowych. Tu jest łatwiej – śmieje się Aleksander Budny. Czujniki korelatora odbierają informacje o szumach. Oprogramowanie analizuje te dane i przedstawia rozkład szumów. Najwyższy pik na wykresie wskazuje źródło największego szumu, czyli prawdopodobne miejsce wycieku. – Jeżeli korelator pokazał miejsce wycieku potwierdzamy to drugim urządzeniem, geofonem, robiąc nasłuch w konkretnym miejscu. Jeśli potwierdzimy usterkę, znaczymy miejsce farbą lub taśmą i przekazujemy informację do ekipy usuwającej awarię – zauważa Henryk Wójcik. Jakieś 15-20 lat temu nie było takich urządzeń jak dziś. Dopóki woda nie wypłynęła na zewnątrz, sączyła się w ziemię. Dlatego kiedyś częściej niż dziś występowały tzw. wycieki ukryte.
Rury sieci wodociągowej nie znajdują się w kanałach, tylko zakopane są w ziemi, dlatego ta praca nie należy do łatwych. – Na sieciach przesyłowych również szukamy wycieków. Wtedy pomaga poltras, urządzenie wykrywające rury pod ziemią. Bardzo przydaje się w lesie czy na łące, ale wtedy niezbędne jest doświadczenie – zagadkowo uśmiecha się Roman Borysiak. Dlaczego? Czasami brygada nie ma pewności po czym idzie. Bo w mieście są różne inne sieci. Bywa, że nie wiedzą czy idą po wodzie, gazie, czy po kablach telekomunikacyjnych. Są wprawdzie plany, ale nie zawsze pokrywają się z rzeczywistością. Często nie pokazują wszystkiego. – My natomiast znamy doskonale układ sieci i to nam pomaga. To nasza zawodowa tajemnica – dopowiada Roman Borysiak.
– Zdarzają się też przedziwne sytuacje. Kiedyś w Kamionce (przysiółek Rybnicy Leśnej – przyp. red.) aparatura pokazała wycieki w dwóch różnych miejscach. Po dwóch stronach ulicy, po której jeździły wyładowane po brzegi ciężarówki z kamieniołomu. Nie mogliśmy w to uwierzyć, ale oznaczyliśmy teren ekipom budowlanym dwukrotnie i dopiero później dowiedzieliśmy się, że w jednym miejscu wykop nie był potrzebny, bo żadnego wycieku nie znaleziono – tłumaczy Aleksander Budny. Członkowie brygady często słyszą, że podsłuchują lub, że „złotego pociągu szukają”. A już ucieczki przed zwierzyną leśną należą do porządku dziennego.
Zastanawiacie się ile wody ucieka podczas awarii? Rocznie brygada namierza około 400 wycieków. Czasami w jednym miejscu może „uciec” tyle wody, ile wynosi dzienny pobór dla całej dzielnicy! Czasami z większej awarii ucieka 1000 litrów na minutę. – Jak dwusetka żeliwna (rura o średnicy 200 mm – przyp. red) rozpruje się po długości, to nas już nie wołają, bo widać, że leje się woda albo strzela fontanna – śmieje się Henryk Wójcik. On i jego koledzy są od tego, żeby ograniczać straty.
Tekst: Tomasz Piasecki
Fot. (red)
Fot. tyt. canva.com
Artykuł ukazał się na łamach tygodnika "WieszCo" - pełny numer tygodnika do pobrania w formacie pdf na stronie www.wieszco.pl
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj