| Źródło: Wiesz Co
Wałbrzych region: Frou Frou: porzuciła liczby dla igieł (FOTO)
Wszystko wykonuje sama, można by rzec ręcznie. Nie to, że siedzi na krzesełku za piecem i coś tam zszywa. Nie! Ma pracownię, nowoczesne maszyny do szycia i wielkie poczucie estetyzmu. Wie, co jest ładne, a co nie. Choć to pojęcie względne, to możecie być pewni, że idealnie doradzi każdemu wzór dekoracji.
Właśnie, bo to na domowych dekoracjach skupia się nasza rozmówczyni. To jej, niech będzie, że konik. Poduszki, obrusy, zasłony, przepiękne narzuty patchworkowe, fartuszki kuchenne, rozmaite „gifty” dla firm, które potem biznesmeni wręczają swoim klientom jako niezwykle oryginalne upominki.
Wszystko nienagannie skrojone, „stworzone” przeważnie w stylu romantycznym lub rustykalnym. Na wzorzystych tkaninach dominują bowiem kwiaty, różne kraty. Czyli ciepłe wzory, sprawdzające się w wielu wnętrzach.
– U mnie wszystko musi być spójne, nie lubię za to stylu nowoczesnego, takiego techno. Klienci wiedzą, czego mogą się po mnie spodziewać. Zdarzało się, że odmawiałam uszycia czegoś, co nie wpisywało się w moje poczucie estetyzmu – mówi Beata Norbert.
Pewnie, że możecie pójść do marketu i kupić coś „made in China”, ale możecie też wybrać coś spod znaku „handmade” z Frou Frou. Pójść do pracowni i kupić gotowy produkt lub zamówić przy pomocy właścicielki coś, co gdy zobaczą wasi znajomi, oczy wyjdą im z orbit. „Coś” wytworzone na miejscu przez lokalną manufakturę z hiszpańskiej bawełny lub polskiego lnu.
– Spośród kilkuset tkanin od dostawcy wybrałam kilkadziesiąt, na których pracuję. I to chyba cała tajemnica. Poza tym wszystko wykonuję ręcznie – dodaje nasza rozmówczyni.
Miłości do szycia postanowiła poświęcić się wiele lat temu. Chyba wtedy gdy została inżynierem… informatyki i zarządzania. Komputer porzuciła dla igieł. Pierwszą maszynę do szycia Beata Norbert dostała w spadku od mamy. To było coś naturalnego, bo świdniczanka szyła właściwie od zawsze. No może nie od kołyski, ale od lat szkolnych na pewno. – Potem kupiłam następną i jeszcze następną. Nim się spostrzegłam, stworzyłam swój własny park maszyn. To do niego codziennie udaję się na parę godzin, aby swoje pomysły zamieniać w projekty i w efekcie w gotowe wyroby – opowiada świdniczanka.
Początkowo park maszyn mieścił się w pokoju, który trzeba było wyłączyć z funkcji mieszkalnej. Najpierw miała to być jedyna powierzchnia przeznaczona na pracę. Z czasem okazało się, że pracownia zaczyna „wlewać się” również do innych pomieszczeń. Co było robić? Wyjście było jedno, należało otworzyć salon (choć to chyba nieadekwatna nazwa) przy ul. Długiej w Świdnicy. Miejsce to stało się bardziej pracownią niż typowym sklepem. Wprawdzie na regałach stoją (i wiszą też) gotowe wyroby, te jednak właścicielka wykonuje jedynie wtedy, gdy znajdzie czas pomiędzy wykonywaniem indywidualnych zamówień.
A tego czasu jest coraz mniej. Jak dawno temu, gdy nasza bohaterka musiała zlikwidować własną plantację lawendy, potrzebnej do „produkcji” zapachów do szafy. Pięknie pachnące woreczki poszły w odstawkę, pojawiły się za to obrusy, zasłony, narzuty, fartuszki…
Tomasz Piasecki
Czytaj też:
JAK "MALARKA IGŁĄ" TRAFIŁA NA PLAN FILMU?
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj