Ograniczenia posiadamy w głowach
O swojej niepełnosprawności, sporcie, codziennych czynnościach, trudnych pytania i czasem braku na nie odpowiedzi rozmawiamy z Danielem Wojtarowiczem, członkiem Dolnośląskiego Stowarzyszenia Sportowców Niepełnosprawnych AKTYWNI. Przyczyną jest zbliżający się turniej tenisa ziemnego w Szczawnie-Zdroju.
Przy pomocy najbliższych i wiary w siebie samego można osiągnąć bardzo wiele – mówi Daniel Wojtarowicz, członek Dolnośląskiego Stowarzyszenia Sportowców Niepełnosprawnych AKTYWNI
Jest Pan gotowy na szczere wyznanie?
- Tak
Od kiedy jeździ Pan na wózku?
- Od 20 lat, ale nie namówi mnie Pan na opowieść jak do tego doszło. To jest dla mnie bolesny i zarazem zamknięty rozdział i nie zamierzam do tego wracać.
Dobrze, ale szczerze, co Pan najpierw pomyślał, gdy dowiedział się, że nie będzie chodził o własnych siłach?
- Minęło od tamtej pory trochę czasu. Niech się zastanowię. Pomyślałem „jak to dalej będzie”. Na moim miejscu chyba każdy zadałby sobie podobne pytanie. Będąc zdrową i w pełni sprawną osobą, w jednej chwili stałem się człowiekiem niepełnosprawnym, przykutym do wózka. To jak nokautujący cios w ringu. Nie tak łatwo pozbierać się po czymś takim. Nie mogłem jednak załamywać rąk, musiałem żyć dalej.
Bywają sytuacja, że czuje się Pan gorszy, bo jeździ na wózku?
- Owszem, spotykają mnie takie sytuacje, ale bardziej spowodowane są barierami architektonicznymi, niż tym, że jeżdżę na wózku. Gdy nie mogę gdzieś wjechać, bo nie ma podjazdu, albo zwyczajnie podjechać, bo krawężnik jest zbyt wysoki, a projektant zapomniał, że są też ludzie, którzy nie poruszają się na nogach, to czuję się… pominięty.
Stereotypowe myślenie jest takie, że osoba niepełnosprawna to ta drugiej kategorii. Jak Pan z tym walczy?
- Nie walczę z tym, bo moim zdaniem nie ma to większego sensu. Żyję jak żyję i tyle. Jeśli ktoś ma z tym kłopot, że poruszam się na wózku, to już jest jego problem. Nie mój. Nie zamierzam zmieniać czyjegoś podejścia do osób niepełnosprawnych. A ze stereotypami wiadomo jak jest, nie zawsze mają one wiele wspólnego z rzeczywistością.
Zadawał Pan sobie kiedykolwiek pytanie: „Dlaczego akurat to mnie spotkało?”
- Tak, nie raz. Wciąż zadaję sobie to pytanie, ale co mam zrobić? Załamać ręce? Odpowiedź trudno znaleźć. Najłatwiej byłoby powiedzieć „tak musiało być”. Nie zgadzam się z tym, ale muszę zaakceptować swoją niepełnosprawność. Zawsze mogło być gorzej (uśmiech). Mogłem skończyć przykuty do łóżka, bez rąk lub nóg albo po prostu umrzeć. Cieszę się, że żyję.
Czym jest dla Pana niepełnosprawność?
- Pewnie tylko słowem, za którym stoją osoby bezradne życiowo, które we wszystkim potrzebują pomocy. Nie poddałem się, nie załamałem się, bo wiele czynności potrafię samodzielnie wykonać. Przygotować posiłek lub wziąć prysznic.
Dla wielu wózek to ograniczenie, które na lata zamyka ich w domu. Jak to zmienić?
- Ograniczenia posiadamy w głowach i nie jest to zależne czy chodzimy, czy też nie. Przy pomocy najbliższych i wiary w siebie można osiągnąć bardzo wiele. Jestem tego najlepszym przykładem. Gdy dowiedziałem się, że nie będę chodzić, pojechałem na specjalny obóz organizowany przez Fundację Aktywnej Rehabilitacji. Później na kolejny i jeszcze jeden. To tam nauczono mnie jeździć wózkiem, wsiadać do samochodu, przesiadać się na łóżko. Nie miałem pojęcia jak to robić. Na obozach wszystkiego się nauczyłem i zacząłem tłumaczyć sobie, że jakoś to będzie.
Po prostu udowadnia Pan, że niepełnosprawność to nie jest koniec świata?
- Staram się żyć na tyle normalnie na ile mogę. Pracuję, jeżdżę samochodem, latałem na motolotni. Niedawno zrobiłem patent sternika-żeglarza w Giżycku na Mazurach, a także ukończyłem kurs komputerowy. Obecnie gram w tenisa ziemnego i na co dzień jak każdy człowiek, walczę z różnymi przeciwnościami losu.
Sport to najlepszy sposób na aktywizację osób niepełnosprawnych?
- Uczestnictwo w zajęciach sportowo-usprawniających w początkowej fazie rehabilitacji po urazie jest u osób niepełnosprawnych niejednokrotnie jedyną możliwością wyjścia z domu, kontaktu ze społeczeństwem. Kontakt z innymi niepełnosprawnymi, zawodnikami czy chociażby instruktorami jest niesamowicie ważny. Oni na swoim przykładzie pokazując praktyczne możliwości i dzieląc się wiedzą na temat normalnego funkcjonowania po urazie, potrafią dać wielkiego, pozytywnego „kopa”. Pokazują i udowadniają, że można żyć i funkcjonować w społeczeństwie, poruszając się na wózku inwalidzkim.
Jako DSSN Aktywni od kilku lat organizujecie w Szczawnie-Zdroju turniej tenisa ziemnego?
- Miło, że Pan o tym wspomniał, bo to wartościowa i ważna inicjatywa dla całego naszego środowiska. Udało nam się zorganizować cykliczny turniej, dzięki wsparciu i pomocy ludzi nam przyjaznym, za co jesteśmy jako Stowarzyszenie DSSN bardzo wdzięczni.
W tym roku turniej odbędzie się po raz 7. Wszystko jest już dopięte na ostatni guzik?
- Tak, to już 7 turniej. Myślę, że wszystko jest dopięte, czekamy na zawodników i na ich zmagania turniejowe. W dwudniowych rozgrywkach, które odbędą się 3-4 października, weźmie udział 16 tenisistów z 6 klubów z całej Polski. Wśród nich paraolimpijczyk Tadeusz Kruszelnicki. Ale co tam turniej?! Zapraszam każdego niepełnosprawnego, kto chce spróbować swoich sił w tenisie stołowym na korty do Szczawna-Zdroju.
Rozmawiał Tomasz Piasecki
Fot. użyczone (Archiwum Daniela Wojtarowicza)
Artykuł ukazał się na łamach tygodnika "WieszCo" - pełny numer tygodnika do pobrania w formacie pdf na stronie www.wieszco.pl
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj