Wałbrzych powiat: On jest jak ludowy Wit Stwosz
Macie jakieś wyobrażenie sielskości? Opisów idyllicznych miejsc nie brakuje choćby w polskiej literaturze. Więc na pewno coś wam przemyka przed oczami. Głupie pytanie. My też jakieś tam wyobrażenie mieliśmy. Nigdy do tego nie przywiązywaliśmy jednak większej uwagi. Do czasu wizyty w gospodarstwie (chyba tak powinniśmy napisać) Jerzego Marszała w Łomnicy (gm. Głuszyca).
Tak wiemy, zaczęliśmy dość nietypowo i jeśli nam się uda, tę wyjątkową narrację postaramy się utrzymać, kreśląc historię nietuzinkowego człowieka. Ludowego artysty. Właśnie, czy jednak artysty? Zagadnięty Jerzy Marszał, czy tak możemy o nim mówić i pisać, tylko macha ręką z wrodzoną skromnością. – Jaki ja tam artysta – odparowuje, znikając w niewielkiej pracowni, zwanej też galerią. Nie, nie taką, gdzie na ścianach wiszą olejne obrazy mistrzów i nie można w niej nawet oddychać. Takiej, co to i przysiąść można na drewnianym taborecie, i zamyślić się dłużej, i pogawędzić z twórcą, i pooglądać jego rzeźby.
Dajemy sobie rękę uciąć, nawet dwie, że gdybyście zobaczyli gdzie żyje bohater naszej opowieści, tygodniami byście szczęki szukali. Tak jak my byliśmy oszołomieni w jakich pięknych okolicznościach przyrody przyszło nam zdobywać informacje do artykułu. Od tej chwili miejsce zamieszkania ludowego artysty stało się dla nas kwintesencją sielskości. Spokojnie, nie odpłynęliśmy i nie daliśmy tego po sobie poznać. Jechaliśmy do Jerzego Marszała z nadziejami spotkać pozytywnego gościa, lubiącego w ciszy i cierpliwie pracować nad swoimi małymi dziełami. Skromnego, ale zarazem lubiącego gawędy. Dokładnie takiego poznaliśmy.
Ściany pracowni zdobią liczne płaskorzeźby
Dom pięknie zatopiony w zielonej scenerii wzgórza, nad drzwiami wejściowymi wyrzeźbione twarze witają każdego wędrowca. Niedaleko potok, tuż pod nosem staw, w zasięgu wzroku rozłożysty kasztan, a w sąsiedztwie pracownia, gdzie słychać szelest, może charakterystyczny skrzek dłuta miarowo odbijającego się od kawałka drewna. Ta galeria to właśnie miejsce, o którym było wcześniej. Napisać „świątynia” naszego artysty, to jak nic nie napisać. W niej na wszystkich ścianach płaskorzeźby. Głównie twarze, ale też martwa natura, motywy biblijne. Twarze smutne o podobnych oczach, jakby przeszywające odwiedzających badawczym spojrzeniem i pytające „po co przyszliście”. Ale nie zaczepnie, raczej nostalgicznie. Dlaczego mają taką smutną mimikę? – Nie widziałem nikogo uśmiechającego się z pomnika lub postumentu. No chyba, że krasnala – ze swadą odpowiada Jerzy Marszał. Fakt, głupie pytanie.
Jerzy Marszał ze swoimi „postaciami”
Rzeźbi od ponad 40 lat. Można z powodzeniem napisać, że praktycznie od zawsze. Nigdy nie wzorował się na niczym i na nikim, a rodzące się w głowie pomysły natychmiast przekuwa na drewno. Tworzywem jest jesion, lipa, także brzoza. Drewno musi być suche i odpowiednio przygotowane do procesu. Wtedy można dopiero łapać za narzędzia i po tygodniu wychodzą cudeńka. Ludowe rzeźby zdobiące od wielu lat miejsca nie tylko rozsiane po całej Polsce, ale również w Czechach, Niemczech, Francji, a nawet w USA. – Za oceanem moje rzeźby też znajdziecie. Jest ich tam nawet całkiem sporo. Na pewno kilkadziesiąt – mówi Jerzy Marszał. Tworzy jednak głównie dla siebie. Rzeźbienie jest bowiem odskocznią od codzienności. Zwłaszcza jesienią lub zimą, gdy na dłużej można zaszyć się w pracowni. Poskubać w drewnie.
Najbardziej udane prace artysty znajdują się w głuszyckim centrum kultury. Taki „the best of”. Ale taki choćby witacz przed wjazdem do Łomicy zaprojektował i wykonał też Jerzy Marszał. Miał na niego doskonały i zarazem oryginalny pomysł. Zresztą sami zobaczcie jeśli będziecie w okolicy. Widać, że praca wyszła spod ręki ludowego Wita Stwosza.
Tekst: Tomasz Piasecki
Fot. (red)
Artykuł ukazał się na łamach tygodnika "WieszCo" - pełny numer tygodnika do pobrania w formacie pdf na stronie www.wieszco.pl
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj