Wałbrzych: Mogę mieć koronawirusa, ale nie zrobili mi testu
Pan Piotr Wiśniewski, kierowca ciężarówki z Wałbrzycha, wrócił w ubiegłym tygodniu z ogarniętych epidemią Niemiec i w ciągu kilku dni próbował postępować słusznie i wedle przepisów. Tymczasem do dziś nie wie, czy jest zdrowy i czy nie zaraził koronawirosem rodziny oraz napotkanych osób. Swoje spostrzeżenia opisał w mediach społecznościowych.
Podróż z przygodami
Jako zawodowy kierowca pan Piotr podróżuje regularnie między Polską a Niemcami, wyjeżdża też do Francji. Ostatni powrót był dla niego uciążliwy. Na granicy stał w korku pół doby, potem poddał się kontroli i wypełnił deklarację. - W deklaracji wpisujemy skąd dokąd jedziemy nasz adres i numer telefonu. I tu się pojawia psikus, gdyż tak naprawdę można wpisać co się chce, nikt tego nie sprawdza z dokumentami kierowców czy dokumentami przewozowymi. Możemy wpisać Jaś Fasola wyjazd Nibylandia kierunek podróży Chicago i to przejdzie bez problemu. Jest również mierzona temperatura? i co najlepsze zapytanie o stan zdrowia, i tutaj również można powiedzieć, że oczywiście czujemy się dobrze, no bo kto wie, czy ma tego wirusa, czy nie - relacjonuje wałbrzyszanin.
Po przyjeździe czekał go w macierzystej firmie rozładunek przywiezionego ładunku i powrót do domu - rodziny i znajomych. - Nie ma znaczenia czy jedziesz z Niemiec gdzie jest zarażonych 8 tys. osób czy z Włoch gdzie jest 20 tys. zarażonych ważne, że deklaracja na granicy wypełniona i, że uznali człowieka za zdrowego. Jeśli dalej myślicie, że państwo robi wszytko by zapewnić obywatelom bezpieczeństwo to jesteście w błędzie. Ta kontrola na granicy nie daje totalnie nic każdego dnia do Polski wjeżdżają setki ciężarówek w których siedzą kierowcy mogący być potencjalnymi nosicielami wirusa - zaznacza kierowca.
Uznany za zdrowego
Kierowca, choć na granicy "uznano go za zdrowego" wrócił do rodziny z niepokojącymi objawami. Czuł się źle, więc chciał się przebadać w kierunku zakażenia koronawirusem, by nie zarazić rodziny. Miał jechać ponownie, tym razem do Francji, ale spedytor uznał, że skoro źle się czuje, powinien skontaktować się z sanepidem. - Wczoraj przyjechałem ciężarówką z Niemiec i zostałem skierowany przez sanepid z objawami zarażenia o godzinie 10-tej na SOR oddziału zakaźnego. I razem z innymi pacjentami czekałem 7 godzin po to, by lekarz skierował do domu na kwarantannę, gdzie dopiero do domu przyjedzie sanepid i w domu zrobi testy - relacjonuje wałbrzyszanin. Dostrzega też, że wiele innych osób czekających razem z nim w szpitalu ma podobne objawy, ale po kilkunastu godzinach czekania poddało się i wróciło do domów bez badania. - Jeśli czytacie i oglądacie jak to państwo jest przygotowane na pandemie i wierzycie w to że wszystko jest pod kontrolą to się bardzo daliście nabrać. Gdyby robili testy w szpitalu osobom z podejrzeniami, to byłoby wiadomo, która z pośród 800 osób objętych domową kwarantanną go zaraziła, a tak to szukaj igły w stogu siana. - komentuje pan Piotr.
Domowa kwarantanna? I... test?
Ostatecznie mężczyzna z objawami grypy wrócił do domu i oczekiwał na to, że sanepid odwiedzi go i wykona mu test na koronawirusa. Doczekał się tylko porannego telefonu. - Dzwonili do mnie z sanepidu informując, że nie robią testów chorym, którzy nie mają udokumentowanego kontaktu z osobą zarażoną w Polsce. To nic że miałem w Niemczech.... W Polsce nie miałem i tylko to biorą pod uwagę - odnotował zaskoczony pracownik międzynarodowej firmy przewozowej.
W związku z tym wałbrzyszanin liczył na to, że nawet jak nie będzie miał wykonanego testu, to wyzdrowieje w domu podczas kwarantanny. Jednak i te wątpliwości rozwiano mu dwie godziny po pierwszym telefonie. - Dzwoni do mnie sanepid informując, że również nie należy mi się kwarantanna, gdyż przepisy i ustawa mówi, że kierowcy ciężarówek nie są obejmowani kwarantanną. To nic, że wróciłem z Niemiec, gdzie w jednej firmie mogłem się zarazić od innego kierowcy, który miał objawy, to nic, że jestem po tygodniu od tego zdarzenia chory. Przepisy mówią, że mogę iść już dzisiaj do pracy, mogę wyjść na miasto mogę wszystko tak jak Kowalski, co się dobrze czuje i jest zdrowy. TAK WYGLĄDA PRZYGOTOWANE PAŃSTWO NA PANDEMIĘ - odnotował chory i rozgoryczony.
Mężczyzna miał jednak nadzieję, że jego rodzina narażona na kontakt z nim - potencjalnie zarażającym - będzie mogła liczyć na domową kwarantannę. I temu zaprzeczono w wieczornej rozmowie. - Sanepid poinformował, że córka i żona również nie są objęte kwarantanną, gdyż rodzinom kierowców ciężarówek tak samo jak i samym kierowcom kwarantanny się nie należą - dodaje mężczyzna.
Prywatna kwarantanna i w trasę
Pracodawca pana Piotra po rozeznaniu sytuacji zaproponował kierowcy pozostanie w domu na kilkudniowej "prywatnej kwarantannie". Mężczyzna kaszlał i gorączkował. Miał objawy grypy lub koronawirusa. Po kilku dniach, jak przestał gorączkować wrócił w trasę. Podczas kilkudniowego przestoju Wiśniewski przemyślał swoją sytuację. - Rozumiem, że kierowcy i ich najbliżsi nie są obejmowania kwarantanną po powrocie z zagranicy, bo po tygodniu kierowców by po prostu nie było w ogóle na drogach i gospodarka by całkowicie stanęła, a rodziny by z kwarantanny nie wyszły nigdy. Ale zrobienie testów, gdy kierowca wraca chory i ma wszystkie objawy, które wskazują na podejrzenie tego wirusa, powinien zostać poddany badaniom lekarskim i obowiązkowemu testowi. Nikt o zdrowych zmysłach nie przeszedłby obojętnie wobec takiej sytuacji. A jednak są osoby i instytucje, które interpretując niedopracowane przepisy uważają, że problemu nie ma - mówi w rozmowie z Wałbrzych dla Was.
Wałbrzyszanin pomyślał też, że może uda mu się test na obecność koronawirusa wykonać w Niemczech. - Test nie został wykonany, od wczoraj jestem w pracy, zdecydowałem wrócić szybko za kierownicę ciężarówki z nadzieją że pojadę do Niemiec i uda zrobić się test w jednym z wielu mobilnych punktów gdzie są przeprowadzane testy wśród ludności. Niestety dzisiaj na miejscu w Niemczech usłyszałem, że punkty są zamykane z powodu wprowadzonego przez rząd niemiecki zakazu wychodzenia z domu. Być może takie punkty będą jeszcze działać w północno wschodnich Niemczech. Ale tu gdzie jestem w rejonie Baden-Württenberg punkty nie działają. Więc moja historia kończy się w ten sposób. Pozostaje mieć nadzieję, że to nie był ten wirus i nikogo nie zarażam. Przykre ale prawdziwe - dodaje Wiśniewski.
Do dziś nie wie, czy jest chory
Wałbrzyszanin do dziś nie wie, czy przeszedł zwykłą grypę, czy ma koronawirusa w łagodnej formie. Nie ma też pewności, czy jego rodzina będzie zdrowa, a także, czy nie zaraził przypadkowo innych osób. - Pozostał mi jeszcze kaszel i jestem jeszcze trochę osłabiony. Rodzina pilnuje się pod kątem objawów - zaznacza mężczyzna.
Kierowca ma żal do sanepidu przez który niepotrzebnie spędził dzień na czekaniu w szpitalu i potem na czekaniu na testy. - Najbardziej zawinił tutaj sanepid, gdyż już na samym początku sytuacji, każda osoba z którą się kontaktowałem podawała inne informacje co do postępowania i kierowania do szpitala zakaźnego. Następnego dnia dolali oliwy do ognia podając informacje, które były sprzeczne z tymi, które uzyskałem od nich dnia poprzedniego - dodaje pan Piotr.
Gdyby miał koronawirusa naraziłby na zakażenie personel i pacjentów szpitala, sam też narażał się na zakażenie czekając z innymi zagrypionymi z potencjalnymi objawami koronawirusa. W ciągu ostatnich dni mógł zarazić wiele osób, co nasuwa na myśl wniosek, że oficjalnie podawane statystyki chorych w Polsce są jedynie czubkiem góry lodowej.
Bieżące statystyki zachorowań w Polsce i na Dolnym Śląsku: Koronawirus: 170 nowych zachorowań. 165 przypadków w regionie [AKTUALIZACJA]
Elżbieta Węgrzyn
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj