| Źródło: Wiesz Co
Wałbrzych: wstrząsająca historia... pewnej kotki
Na pomysł opowiadania wpadła Maryna Lebedieva-Kostiuk, a pomogły dzieci Lidiia, Halina i Vasyl. Swoje dorzucił też mąż Andrii.
Czuje się Pani bezpieczna?
- Teraz już tak.
Jeszcze 8 miesięcy temu tak nie było?
- Nie (dłuższa chwila przerwy). Jesteśmy zwykłą rodziną z Kijowa. Dotąd żyliśmy zwyczajnie. Chodziliśmy do pracy, dzieci do szkoły. Choć od dłuższego czasu sytuacja w naszym kraju była napięta, nie myśleliśmy, że wojna rozpocznie się na pełną skalę. Bardziej niespokojna stałam się dopiero w połowie lutego, gdy wysłuchałam przemówienia Bidena, który twierdził, że Rosja może zaatakować całą Ukrainę i rozpętać u nas piekło. To było w nocy, obudziłam wtedy męża, mówiąc, że musimy coś postanowić.
Co zrobiliście?
- Zdecydowaliśmy, że na tydzień wyjedziemy całą rodziną do Winnicy, do babci mojego męża. Myśleliśmy, że przez ten czas sytuacja jakoś się unormuje. Zabraliśmy ze sobą tylko podstawowe rzeczy dla siebie i dzieci oraz dokumenty i…
...kotkę?
- Tak (uśmiech), bo Dzwinka później okazała się główną bohaterką całej historii. Nie mówiliśmy dzieciom o naszych lękach. Po prostu wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy odwiedzić babcię. To było 20 lutego.
Kilka dni później wiedzieliście już, że nie wrócicie do domu…
- W nocy 24 lutego obudził mnie mąż i powiedział, że bombardowana jest cała Ukraina. To było przerażające. W ciągu dnia, podczas alarmów przeciwlotniczych, siedzieliśmy na korytarzu, a na noc szliśmy spać do spiżarni. Kładliśmy się na podłodze w ubraniach wierzchnich, na wypadek, gdyby trzeba było stamtąd szybko uciekać. Tak przetrwaliśmy kilka kolejnych dni. Na początku marca musieliśmy postanowić, co robić dalej, bo do babci do Winnicy przyjechali rodzice mojego męża z Charkowa. To było bardzo niebezpieczne miejsce, z którego mama i tata Andriia musieli uciekać. Nie mogliśmy zostać dłużej u babci, bo było nas za dużo w jednym mieszkaniu i tak wymyśliliśmy, że pojedziemy do Polski. Do kolegi męża we Wrocławiu.
Trudno było Pani podjąć decyzję o wyjeździe z Ukrainy?
- To była bardzo trudna decyzja. Wyjazd z rodzinnego kraju, ogarniętego wojną... Ponad dwa dni podróżowaliśmy z Winnicy do Wrocławia, w tym jedną dobę spędziliśmy na granicy. Chcę jednak powiedzieć, że mieliśmy to szczęście, że spotykaliśmy na swojej drodze zawsze pomocnych ludzi, a w Polsce jesteśmy traktowani bardzo dobrze, za co chcę podziękować.
Jak ten trudny czas przetrwały dzieci?
- Były bardzo dzielne. Po przekroczeniu granicy i dwóch nieprzespanych nocach byliśmy tak zmęczeni, że postanowiliśmy zatrzymać się na parkingu przy jakimś sklepie i zdrzemnąć w samochodzie. Obudziło nas pukanie w szybę. To był obcy mężczyzna, który zaprosił nas do siebie, żebyśmy u niego w domu odpoczęli. Jego rodzina potraktowała nas jak najdroższych gości. To było bardzo wzruszające. Wyspani mogliśmy wyruszyć w dalszą drogę do Wrocławia.
W którym momencie ten czas tułaczki – jakkolwiek to zabrzmi – postanowiliście opisać tworząc opowiadanie?
- To było już po przyjeździe od kolegi męża z Wrocławia do Zagórza Śląskiego. Nie wiedzieliśmy, jak rozmawiać z dziećmi o wojnie. Widzieliśmy, że są niespokojne, dopytują, kiedy będą mogły wrócić do domu. Zaczęły wspominać swoje ulubione zabawki, książki, miejsca w Kijowe, dokąd chodziliśmy na spacery. Mnie i męża strasznie bolało to, że nie potrafiliśmy odpowiedzieć, kiedy wrócimy do siebie, bo choć Polska to piękny kraj, a Polacy są gościnni i bardzo nam pomagają, to jednak chcielibyśmy kiedyś wrócić do domu.
Taką małą odskocznią stało się pisanie tego opowiadania?
- Dokładnie tak. To ja wpadłam na taki pomysł, a dzieci go podchwyciły. Wspólnie wymyślaliśmy historie. Stworzyliśmy tę książkę po to, aby nasza podróż nie pozostała w pamięci córkom i synowi wyłącznie jako trudne wspomnienie. Jest w niej trochę humoru z takim lekkim kocim zacięciem.
Dlaczego wyprawa opisana jest z perspektywy właśnie kota?
- Dźwinka, czyli nasza 11-letnia kotka dotąd nigdy nie wychodziła z domu, była, jak to mówią Polacy, kanapowcem. Uwielbiała wygrzewać się na parapecie, wędrować po mieszkaniu i spać na ulubionym łóżku. Zawsze bała się wszelkich wycieczek i tego całego tajemniczego świata za drzwiami mieszkania. Na pewno nigdy nie pomyślałaby, że będzie musiała pokonać dystans półtora tysiąca kilometrów. Tymczasem musiała wyruszyć po raz pierwszy w życiu w daleką podróż. Przeniesienie tych wszystkich emocji na kota ułatwiło wytłumaczenie trudnej sytuacji dzieciom.
O czym opowiada książka?
- Dokładnie o wszystkich etapach naszej podróży. Od wyjazdu z domu w Kijowie, poprzez pobyt w Winnicy, przejazd przez Polskę aż do momentu, gdy przybyliśmy z Wrocławia do Zagórza Śląskiego. Opisaliśmy wszystko krok po kroku, a do tego powstały rysunki. Ja szkicowałam, a dzieci kolorowały. Gdy zapisywałam kolejne strony, wieczorem czytałam je dzieciom, a one mówiły, co poprawić lub co jeszcze dodać. Gdy na początku książki kotka mówi, że nosidełko jest czymś przerażającym, to już pod koniec opowieści wspomina, że to jest coś, czego ludzie używają, żeby móc zostać ze swoim kotem. Dzwinka jest trochę ironiczna w tym, o czym opowiada, bo nie chcieliśmy, żeby to była strasznie poważna historia.
Dzieci chciały stworzyć taką książeczkę?
- Bardzo. Gdy kończyły naukę w ukraińskiej szkole, a uczyły się tylko rano zdalnie, wyłącznie przez dwie godziny, bo nauczyciele przez tyle czasu mieli w domach prąd, często siadaliśmy i coś dopisywaliśmy do naszego opowiadania. Poza tym miałam doświadczenie w podobnych zajęciach, bo gdy jeszcze nie miałam dzieci, koordynowałam pracę w pewnym ukraińskim czasopiśmie. Teraz było mi łatwiej to wszystko wymyślić i skoordynować (uśmiech).
I wszystko jasne…
- Na Ukrainie mieliśmy taki rytuał, że co wieczór siadaliśmy z dziećmi i opowiadaliśmy sobie bajki, które ja wymyślałam. Potem nawet namalowałam mapę lasu do tych wymyślonych przeze mnie opowieści. Gdy uciekaliśmy, to zabraliśmy tę mapę ze sobą, żeby przypominała nam rodzinny dom. Gdy na nią dziś patrzymy, od razu wracają miłe wspomnienia.
Książka jest skończona, czy będą kolejne rozdziały?
- Mam nadzieję, że zostanie ukończona w chwili, gdy wrócimy na Ukrainę. Choć dobrze czujemy się w Polsce, to jednak chcemy wrócić do domu, do siebie. I kotka, i my bardzo tęsknimy, ale i ona, i my zrozumieliśmy, jak ważne jest to, że jesteśmy razem, ale chcemy wrócić do domu. Dla nas wszystkich jest niesamowicie istotne, by być razem w bezpiecznym miejscu.
Pokazywała Pani komuś to, co stworzyliście?
- Jeszcze nie, Pan jest pierwszą osobą, która to ogląda.
Jest mi niezmiernie miło. A chciałaby Pani żeby to, co jest teraz w zeszycie, zostało wydane? Może wtedy ta opowieść pomogłaby wielu przetrwać trudny czas?
- Na pewno, ponieważ dzięki temu opowiadaniu moje dzieci zapamiętały ucieczkę z Ukrainy, nie jako przerażający czas, ale jako przygodę opowiedzianą z perspektywy kotki Dzwinki.
Rozmawiał Tomasz Piasecki
Fot. (red)
GDYBYŚCIE CHCIELI POMÓC WYDAĆ KSIĄŻKĘ MARYNY LEBEDIEVY-KOSTIUK, W KTÓREJ KOT OPOWIADA UCIECZKĘ UKRAIŃSKIEJ RODZINY Z KRAJU POGRĄŻONEGO W WOJNIE, PISZCIE NA ADRES: REDAKCJA@WIESZCO.PL.
O pomocy dla Ukrainy piszemy regularnie:
Hospicjum Wałbrzych: jadą znowu do Lwowa, my też możemy pomóc
Wałbrzych wiele zawdzięcza Ukrainie, nie wolno zapomnieć (FOTO)
Hospicjum Wałbrzych: misja Lwów ukończona z sukcesem (FOTO)
Hospicjum w Wałbrzychu: tutaj Anioły są żółte i niebieskie (FOTO)
Hospicjum Wałbrzych: rekordowa zbiórka, jedziemy do Lwowa!
Wałbrzych: zebrali laptopy dla dzieci z Ukrainy
Teatr Dramatyczny Wałbrzych: to pierwszy taki spektaklSZCZAWNO-ZDRÓJ: KONCERT NA RZECZ NAJMŁODSZYCH DZIECI Z UKRAINY
WAŁBRZYCH INVEST-PARK: ZWIĘKSZYĆ POMOC W SPRAWIE UCHODŹCÓW
HOSPICJUM W WAŁBRZYCHU: WYJĄTKOWA ŻONKILOWA KWESTA 2022
WAŁBRZYCH: PRACOWNICY FABRYKI I "PLECACZEK DLA DZIECIACZKA"
AQUA-ZDRÓJ: KOSZYKÓWKA ZAMIAST WOJNY. ZAGRALI DLA UKRAINY (FOTO)
WAŁBRZYCH: 400 NOWYCH UCZNIÓW, OŻYJE TEŻ PRZEDSZKOLE (FOTO)
Artykuł ukazał się na łamach tygodnika "WieszCo" - pełny numer tygodnika do pobrania w formacie PDF na stronie www.wieszco.pl
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj