Wałbrzych: Rutkowski kontra DIOZ w sprawie kuca - ciąg dalszy (FOTO)
O konferencji pisaliśmy: Wałbrzych: awantura pod starostwem, celebryci i kucyk... (FOTO). Żeby uniknąć oskarżeń o stronniczość w prezentacji stron konfliktu, bez komentarza oddajemy głos uczestnikom spotkania i prezentujemy komentarz DIOZ do konferencji pod starostwem.
Biuro Rutkowski: W związku z kontrowersyjną kradzieżą kuca szetlandzkiego w Czarnym Borze do Biura Rutkowski zgłosiły się osoby pokrzywdzone działaniami Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt, jak również byli pracownicy w/w instytucji. Nowe informacje w tej sprawie przekażemy Państwu na konferencji w dniu 29 listopada 2022 r. o godzinie 13:00 w KARCZMIE GÓRALSKIEJ, w Dziećmorowicach koło Wałbrzycha, ul. Bystrzycka 66. Nadmieniamy, że skradziony kuc został odnaleziony we wskazanym przez Biuro Rutkowski miejscu i oddany do dyspozycji funkcjonariuszy właściwej jednostki policji.
Krzysztof Rutkowski: Ten hejt, który był wcześniej pod adresem pani Sylwestry Wawrzyniak przeszedł na mnie i na moją rodzinę. Nawet mój dziewięcioletni syn był hejtowany w swoje urodziny na zasadzie "ty frajerze, to są rzeczy niewiarygodne". Jak ludzie, którzy dbają o życie i zdrowie zwierząt, nie dbają o dobry stan dzieci, jak również innych osób? Jest bardzo dużo wątpliwości dotyczących działalności DIOZ nie tylko na terenie Dolnego Śląska, ale również Polski. Jako dziennikarz śledczy telewizji mówię dość. Jeżeli ktoś robi sobie źródło stałego utrzymania z przestępstwa, ze składek, z operacji, które mają być robione na zwierzętach, my mówimy dość. Nie można dopuścić do tego, żeby młoda osoba, która nie ma dużego doświadczenia życiowego, stała się egzekutywą i sama decydowała o zaborze cudzego mienia. Jest to skandal, wejście na teren posesji, gdzie znajduje się mienie, bo takim mieniem jest i koń. Koń, który ma 24 lata i nie musi być nie wiem jak sprawny fizycznie i dokonywać skoków przez przeszkody. Ten koń był maskotką dla rodziny, nie służył im do pracy. Moje biuro jest związane z jedną ideą - obrony własności prywatnej. Jest na rynku ponad 30 lat. [...] W dniu dzisiejszym poinformowało krajową agencję skarbową, jak również komendę wojewódzką policji, wydział do walki z przestępczością gospodarczą o możliwości popełnienia przestępstwa przez osobę, która steruje wszelkiego rodzaju zrzutkami i składkami na coś, co jest fikcyjne. Prokuratura, gdy się o tym dowie, powinna sama wszcząć postępowanie w tej sprawie. To robienie sobie źródła utrzymania z przestępstwa. To nic innego, tylko ewidentne wyłudzenia. Ten pan nawet dopuścił się zakupu wielu nieruchomości.
Elżbieta: Byłam taką samozwańczą wolontariuszką w DIOZ, moja przygoda rozpoczęła się 11 listopada, gdy dostałam telefon od koleżanki, która czynnie bierze udział w incydentach DIOZ. Poprosiła, czy mogłabym asystować w odebraniu zwierząt w miejscowości oddalonej o 10 km. Byłam przekonana, że to organizacja państwowa. Na miejsce udaliśmy się około 16.00, bardzo długo czekaliśmy na Konrada, powiedziano nam, że najlepszy na interwencję jest dzień świąteczny, ponieważ żadne organy ścigania, państwowe aparaty nie pracują skutecznie. Udaliśmy się na miejsce, miałam być tą osobą, która będzie nagrywać.
W pewnym momencie faktycznie rozżalił mnie widok tej krowy, bo nie była ona w bardzo dobrym stanie. Koń też miał dawne schorzenia nóg, w pewnym momencie zaczęłam też interweniować, żeby te zwierzęta były faktycznie odebrane, bo nie uważałam, żeby takie było ich miejsce, bez wyściółki i tak dalej. Wtedy pani Krystyna wzięła sprawę w swoje ręce, właściciela zwierząt, który się pojawił po jakimś czasie, zakrzykiwała, wrzeszczała, odgrażała mu się. Gdyby właściciel się nie zjawił, zwierzęta byłyby po prostu wywiezione. Było to jak najszybciej, skracane, żeby właściciel nie zdążył, zapakować zwierzę, uciec. Trwało to około 5 godzin, doszło tam do jakichś drobnych przepychanek. Policjant podszedł do mnie i zaczął mnie spisywać, Konrad naciskał na mnie, abym zeznała, że właściciel zwierząt go pobił i ukradł mu telefon. Sprawdzał, czy tak mówię, a kiedy nie powiedziałam, nabierał do mnie dystansu i był niezadowolony. Koleżanka powiedziała mi, że powinnam trzymać stronę DIOZ-u, bo DIOZ ratuje zwierzęta. Potem dowiedziałam się, że właściciel zwierząt kupił je na krótko przed interwencją, dlatego były w tak złym stanie. Pana tego oczyszczono z wszelkich zarzutów, sprawę umorzono, byłam w niej przesłuchiwana w lutym w urzędzie gminy w Bolkowie. Skończyła się moja przygoda, stwierdziłam, że nigdy więcej nie będę się w takie szemrane fundacje angażować. Sama mam zwierzęta, boję się tej organizacji, odcięłam się od niej kompletnie. W maju zginęły mi dwa moje rasowe koty maine coon z terenu zamkniętej posesji. Szukałam ich miesiącami, do października, publikowałam zdjęcia w internecie, obchodziłam parki, przepytywałam. Mąż kupił mi kolejnego kota, który uciekł i jakby zapadł się pod ziemię, nigdy wcześniej nic podobnego się nie zdarzyło. Podejrzewałam aktywistów DIOZ.
Kiedy dowiedziałam się, że jest u nas w gminie potężny incydent z panią Justyną S. oczernianą na masową skalę w social mediach, postanowiłam się z nią skontaktować, bo wykazywałam się pewną minimalną wiedzą na temat tej organizacji i tak zaczęła się nasza współpraca. Po wspólnych ustaleniach zaczęłam dzwonić po innych osobach znanych mi z DIOZ. Doszłam przez przypadek do informacji, że wolontariusz, z którym się skontaktowałam, zajmował się moim kotem. Damian udostępnił mi informację, kto adoptował moje koty, w jaki sposób były przechowywane i ukrywane, aby nikt nie widział i nie słyszał, było podnoszone, że koty są kradzione, a więc nikt nie może o nich nic wiedzieć. Potem 9 listopada Konrad dodaje kolejną narrację z moim kotem na Instagramie. Mój kot chodzi po jego szyi, a on chwali się, nazywa go jego imieniem, że go znalazł zakołtunionego 40 km od mojego domu.
Damian: Któregoś dnia przychodzę do ośrodka DIOZ w Starym Dziwiszowie, oni mieli te takie swoje baraki. Byłem wolontariuszem DIOZ, mogę powiedzieć, jak te zwierzęta były traktowane, ale do sedna, do kotów - patrzę, że w takiej klatce są dwa koty. Zapytałem pani Krysi, co te koty tu robią, takie rasowe, miały jeszcze swoje czerwone obróżki. Pani Krystyna mi powiedziała, że one były odebrane z bardzo złych warunków. Byłem ciekawy i dopytywałem się, z jakich. Powiedziała mi, że były odebrane od "zwyrolki", która trzymała je w szopie, po prostu się nad nimi znęcała. Dla mnie to było dziwne, bo te koty, jak przyjechały, ani nie były pokołtunione, ani chude, lgnęły do człowieka, ja przesiedziałem z nimi prawie godzinę i się nie bały człowieka. Później, zaciekawiony, zapytałem jeszcze Konrada, powiedział mi to samo. Któregoś dnia zadzwoniła do mnie Elżbieta i zapytała, czy wiem, co się dzieje z jej kotami rasy maine coon. Pokazałem jej i rozpoznała te koty. Dzień wcześniej zostały adoptowane, na pewno już się dowiedzieli, że ktoś się szykuje, żeby spróbować je odzyskać, pojechały do nowych domów. Kremik był adoptowany przez wolontariuszkę, która uczestniczyła ze mną w pomocy dla zwierząt i dzięki temu wiedziałem, gdzie on się znajduje, mogłem pomóc Eli go odzyskać. Czilę trudno jest teraz odnaleźć, bo się znalazła teraz w innej fundacji, która się nazywa Omyczek.
Po tym, jak Ela odzyskała tego kota, straszny hejt na nią spadł dlatego, że postawiła się Konradowi. Z imienia i nazwiska przedstawiał osoby, którym odbierał zwierzęta. Konrad wbijał do domów, gdzie były małe dzieci, które wróciły ze szkoły, a nie było dorosłych, to wykorzystywał, były wystraszone, że jakiś facet w mundurze przedstawia się, że przyszedł odebrać zwierzęta, bo się nad nimi znęcają. Potem dzieci są szykanowane w szkole, wszędzie. Mam taką informację, że osoba, której był odebrany pies w jej komunię, kiedy wylała się na nią fala hejtu, bała się potem wyjść z domu. [...] Byłem świadkiem, jak Konrad przed odebraniem psa miał już zdjęcia zrobione w jakiejś melinie, jakby państwo się przyjrzeli niektórym zdjęciom, to niektóre są robione tego samego psa. Konrad specjalnie goli owczarki niemieckie, które są smukłe i nie mogą mieć nadwagi, bo im stawy siadają, żeby pokazać, że im widać żebra i nad tymi zwierzętami ktoś się znęcał. Jedno zdjęcie do wielu psów.
Elżbieta: Po tym, jak złożyłam neutralne zeznania, otrzymałam falę wiadomości z moimi zdjęciami po wstrząsie anafilaktycznym. Opublikowała je moja dawna przyjaciółka współpracująca z Konradem. Jestem tam uznana jako "botoksiara", "transwestyta", a mój mąż to niedoszły samobójca. Chciałabym zaznaczyć, że posiadamy trójkę dzieci w wieku szkolnym, które oglądały przez kilka dni wędrujące po internecie zdjęcia z takim opisem. Posądzono mnie też o zabicie wilka i o napaść na ośrodek DIOZ, kot już posiadał stek chorób, których nie chciał opublikować. Nawoływano do zhejtowania mojej działalności, musieliśmy z mężem pozamykać wszystkie social media naszych firm, ponieważ przez około 3 dni fala osiągała dziennie 100-200 wiadomości na Instagramie i Facebooku grożących mi śmiercią, urwaniem łba, odcięciem łba, niszczeniem mnie we wszystkich instytucjach skarbowych, inspekcjach. Jeśli człowiek jest słaby psychicznie, nie wytrzyma tego. [...] Byłam jeszcze świadkiem, jak Konrad poprosił nas o pomoc w transporcie krów, które miała mu rzekomo zabrać inspekcja weterynaryjna i które miały pojechać do rzeźni. Konrad przez cały czas te zwierzęta prądem raził, ganiał, doprowadził nawet do śmierci cielaka, którego znaleziono.
Eugeniusz Ragiel, prezes TOZ w Jeleniej Górze, niegdyś prezes krajowy TOZ w Polsce: Myśmy jako organizacja odbierali wiele skarg na działalność tych wolontariuszy, których zatrudniał pan K. Niektóre zwierzęta zostały tam zakopane na miejscu w tym ośrodku, a wynikiem jest sprawa, która toczy się w sądzie rejonowym w Jeleniej Górze. W akcie oskarżenia są różne rzeczy, podrabianie podpisów. Jestem świadkiem w tym postępowaniu, pracownicy urzędu miasta w Jeleniej Górze, jak również członkowie Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami między innymi z Wrocławia, którzy zeznają w tej sprawie, tam chodzi również o wymuszanie jakichś pieniędzy, podrabianie podpisów z tego, co mi przekazywano. Mieszkańcy Wrocławia i członkowie Towarzystwa informują mnie, że za pieniądze, które zbierał ten pan na leczenie zwierząt, kupił mieszkanie jakieś we Wrocławiu, o jednym wiemy na pewno, ale prawdopodobnie jest jeszcze jedno. To dla nas jest nie do przyjęcia, a nikt tego nie kontroluje, takie małe organizacje są poza kontrolą. Myśmy to zgłaszali do prezydenta Jeleniej Góry, który jest organem nadzoru, ale on rozkłada ręce, mówiąc, że nie ma takich uprawnień, żeby skontrolować taką organizację pod kątem finansowym. [...] Ten pan i jego zastępczyni posiada w tej chwili ośrodek na terenie gminy Dobromierz, gdzie przetrzymuje bezprawnie odebrane zwierzęta i odmawiają wydania ich. Ludzie szukają tych zwierząt, my ich kierujemy do tego ośrodka, a oni opowiadają, że warunki tam są nienajlepsze. Pozostaje poza wszelką kontrolą, wyśmiewa prawo, prokuraturę i sądy, bo faktycznie prawo tak do końca nie jest precyzyjne, jeśli chodzi o odbieranie zwierząt. Do tego uprawnieni są członkowie Państwowego Inspektoratu Weterynaryjnego, którzy mają wykształcenie weterynaryjne, a ten pan nie ma żadnej wiedzy, nie ukończył żadnej ze szkół, żeby w ogóle się wypowiadać na temat zdrowia zwierząt. Na początku traktowano pana K. jako wybawcę, który zabierał zwierzęta ratując. W ustawie jest zapis, że organizacje mają prawo zabrać zwierzę, jeśli grozi mu natychmiastowa, albo w krótkim czasie śmierć. Ale wiele przypadków zabieranych przez tego pana nie wymagało takich interwencji.
Anna: Ja miałam to szczęście, że moje zwierzęta nie zostały zabrane, ocaliłam je. Przyjechał w sobotę, ubrany jak funkcjonariusz policji, z dokumentami, które były ostemplowane czerwonymi pieczęciami i poinformował nas, nie spodziewając się, że jestem właścicielem posesji, że ma nakaz zabrania zwierząt, którym dzieje się krzywda. Nakaz wypisany przez siebie. I że pani Krystyna będzie przecinała bramę nożycami. Z bratem jestem właścicielką kuców, wtedy były jeszcze kozy i około 10 psów. Powiadamiam policję i zadzwoniłam po swojego mecenasa, bo się ich w ogóle nie przestraszyłam. Zaczął się cyrk, osiem godzin mnie okupowali. Wchodzili do lokalu, ubliżali. Nie zabrali tych zwierząt, ponieważ zażyczyłam sobie na komisariacie obecności weterynarza, który stwierdzi, czy te zwierzęta nadają się do zabrania, czy są zaniedbane. Mało im tego było, bo posądzili nas o kradzież telefonu. Mam to wszystko udokumentowane z filmami. To było w sobotę, a w poniedziałek przyjechała policja i aresztowała mojego brata. Był przetrzymany przez 48 godzin, został wypuszczony, oczywiście sprawa została umorzona. Są to ludzie, którzy na empatii innych ludzi dorabiają się pieniędzy. Zabierają zwierzęta rasowe i zazwyczaj od ludzi zamożnych. Moja przygoda z panem Konradem trwa bodajże piąty rok. Poznałam wielu ludzi pokrzywdzonych, którzy nie mają odwagi, po prostu ich życie zostało zrujnowane. Nie zdajecie sobie sprawy, co oznacza, że ktoś się jakoby znęca nad zwierzętami, w mediach społecznościowych. Nieważne, czy to prawda, czy nie. Łatka jest do końca życia. A zbierane są pieniążki z Polonii, ze Stanów, z Kanady, mówimy o kwotach rzędu 200, 300 tysięcy, zarobionych na empatii tych, którzy to oglądają.
Łukasz: Ustawa o ochronie zwierząt posiada swego rodzaju lukę prawną i ta luka jest wykorzystywana przez DIOZ. W moim przypadku 26 maja 2021 na moją posesję pokonując zabezpieczenia, bramę, kłódkę kojca, wchodzi Konrad K. i Krystyna P., biorą pod pachę sukę i uciekają. Ja ścigam się psimi zaprzęgami, jestem rozpoznawalną osobą, mam dobre social media. Rozumiem, że ktoś może nie lubić psich wyścigów, ale nie może wchodzić na posesję i kraść zwierząt. Spośród moich 40 psów, 130 owiec, kilku krów i koni zostałem wytypowany do tego, że znęcam się nad jedną suką. Ta suka została ukradziona i zostało złożone zawiadomienie do gminy miejskiej Świeradów-Zdrój o czasowym odebraniu zwierzęcia. Z drugiej strony zostało złożone zawiadomienie do prokuratury, że ja znęcam się nad zwierzętami. Organy nasze mają związane ręce, moja sprawa wymagała ponad roku, ponieważ kiedy gmina nie wydała decyzji o czasowym odebraniu zwierzęcia, Konrad K. odwołał się do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, a ono podtrzymało w mocy decyzję gminy, bo nie było do tego żadnych podstaw. Są wyniki badań weterynaryjnych mojej suki wykonane tego samego dnia, 26 maja i wszystkie są w normie. Moja suka została wykastrowana i DIOZ zebrał na nią 126 000 zł, gdzie wyadoptował tę sukę i nadal na nią zbierał pieniądze. Ja na wszystko mam dokumenty. Prokuratura nie podjęła żadnych kroków przeciw mnie, postępowanie umorzono, a wtedy DIOZ zaskarżył tę decyzję do sądu. Sąd w Lwówku Śląskim podtrzymał decyzję prokuratora. Teraz z mojej sprawy Konradowi K. i Krystynie P. zostaną postawione zarzuty. Naruszyli mój wizerunek, zhejtowali całą moją rodzinę, moja córka próbowała popełnić samobójstwo, to są historie, których się nikomu nie życzy. Zanim zapadnie wyrok skazujący, miną ze dwa lata.
Wcześniejsze oświadczenie Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt z profilu społecznościowego podsumowujące konferencję pod starostwem:
Każdy człowiek musi określić, jakie wartości są w jego życiu najważniejsze. Może jesteśmy bezsilni, ale nie jesteśmy bezbronni. I dzisiaj, i zawsze będziemy powtarzać - warto bronić wartości. I w ich obronie warto zapłacić każdą cenę. Dopóki walczymy - jesteśmy zwycięzcami. I nie przestraszą nas żadne rutkowskie, które postanowiły stanąć ramię w ramię z okrucieństwem ????
Doskonale wiemy, że obrona zwierząt w Polsce od lat jest deptana. Instytucje państwowe zawodzą, oprawcy występują w roli ofiar, znęcanie się i zaniedbywanie jest bagatelizowane - bo przecież to tylko zwierzę.
Zapewniamy każdego z Was, że dopóki żyjemy, bez względu na to, czy to się komuś podoba, czy nie, będziemy ratować zwierzęta z patologii, od ludzi polityki, władzy i służb publicznych. Nie boimy się mówić głośno o tym, kto jest oprawcą! I nie robią na nas wrażenia wypociny wskazujące na to, że kradniemy zwierzęta.
Cena naszej walki jest ogromna - jesteśmy oskarżani o kradzieże zwierząt, dorabianie się na ich krzywdzie, niszczenie dobrej opinii ich właścicielom. Skoro to taki intratny biznes, każdy może robić to co my i cieszyć się fortuną ???? Prócz depresji, wrzodów żołądka i budowy ogromnego ośrodka dla ofiar ludzkiego okrucieństwa, którego koszt przekracza miliony złotych, nie mamy nic. O życiu towarzyskim, osobistym i rodzinnym możemy zapomnieć. Jesteśmy opluwani i wyzywani przez oprawców, traktowani jak najgorsze ścierwa tego świata. Mimo wszystko walczymy, bo wierzymy w słuszność naszych działań.
Dziś miał miejsce popis kolejnej błazenady detektywa, który detektywem nie jest. Poszarpani, zwyzywani, opluci, odchodzimy z brifingu prasowego z podniesionymi głowami. Celebryta z kryminalną przeszłością zadeklarował, że będzie wspierał oprawców, od których odbieramy zwierzęta. My natomiast współpracujemy z prokuraturą, która prowadzi śledztwo w sprawie znęcania się nad koniem.
Jak ma być dobrze, skoro jest tak źle? Będziemy bronić prac zwierząt DO ŚMIERCI!
W sprawie kuca toczy się w tej chwili postępowanie w wałbrzyskiej prokuraturze. Jak twierdzi Krzysztof Rutkowski, sprawa w Jeleniej Górze toczy się zbyt opieszale, natomiast tego właśnie dnia, 29 listopada, prokuratura prowadząca sprawę policjantki z Kamiennej Góry i zarazem wolontariuszki DIOZ złożyła wniosek o zabezpieczenie w postaci tymczasowego aresztu wobec Konrada K.
O Krzysztofie Rutkowskim pisaliśmy:
Wałbrzych: Detektyw Rutkowski na tropie choć nieobecny [FOTO]
DETEKTYW RUTKOWSKI WYSTĄPIŁ W TELEDYSKU
O DIOZ i jego konfliktach z prawem pisaliśmy:
Bronił zwierząt i łamał prawo, teraz broni siebie
Podobna historia:
Wałbrzych region: straciła ukochanego psa i rozpoczęła o niego walkę (FOTO)
Opr. MS/RB
Foto: Ryszard Burdek, archiwalne: Magdalena Sakowska
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj