| Źródło: Wiesz Co
Wałbrzych: katastrofa na Nowym Mieście - pozostawieni sami sobie
Pamiętasz dokładnie dzień 28 czerwca?
- O, tak! Trudno szybko zapomnieć o czymś takim, jak wybuch gazu.
Co robiłeś, gdy doszło do wybuchu?
- Spałem. To było kilka minut po godz. 7:00. Wybuch był tak mocny, że mnie wybudził. Od razu wiedziałem, że stało się coś niedobrego, bo w domu było siwo od pyłu. Zauważyłem, że wyleciało jedno okno, a gdy wyjrzałem na zewnątrz, zobaczyłem palącą się koparkę i potężny słup ognia sięgający mojego mieszkania na drugim piętrze. Błyskawicznie ubrałem się i chciałem uciekać na podwórko razem z psem, ale jego nie było w domu. Wystraszony uciekł przez drzwi wejściowe, które podmuch też wyrwał, choć były zamknięte na zamek. Wybiegłem z mieszkania, a na dole stali już niektórzy sąsiedzi. Znalazł się też pies.
Co było dalej?
- Pracownicy firmy wykonującej roboty przy ul. Paderewskiego zdążyli powiadomić straż pożarną i odciągnąć koparkę od rur z gazem. Całe szczęście, że to zrobili, bo nie wiadomo, jakby to się skończyło. Zaraz po tym, jak wybiegłem na podwórko, pojawili się strażacy i ugasili pożar. Chwilę wcześniej udało się też odciąć dopływ gazu.
Co zostało jeszcze zniszczone w twoim mieszkaniu?
- Popękane mam w domu ściany, widoczne są rysy na stropie, ale najważniejsze, że ja i pies byliśmy cali. Na szczęście żona w tym czasie była w pracy. Te pęknięcia, okno i drzwi to tylko materialne rzeczy, dobrze, że nikomu w kamienicy nic się nie stało.
Od razu otrzymaliście wsparcie?
- Po godzinie na miejscu pojawili się pracownicy opieki społecznej. Przyjechał też psycholog. Zaoferowano nam żywność, poinformowano również, że należy nam się zapomoga. Nikt jednak nie chciał żadnego jedzenia. Wszyscy byliśmy zdenerwowani i chcieliśmy wiedzieć, co z nami będzie, bo ze względów bezpieczeństwa budynek został zamknięty. Pozwolono nam jedynie wejść i zabrać najpotrzebniejsze rzeczy. Powiedziano nam też, że telefonicznie zostaniemy poinformowani, co dalej. Przez trzy tygodnie mieszkaliśmy u rodziny na Białym Kamieniu.
Jak upływały kolejne dni?
- Nerwowo. Nie wiedzieliśmy, na czym stoimy. Zaczęły się też pierwsze problemy. Z rurą od naszego pieca gazowego, którą uszkodziły na strychu wyrwane przez wybuch drzwi. Nikt tego na początku nie zauważył. Po oględzinach okazało się, że budynek nadaje się do zamieszkania, więc rozpoczęto przyłączanie mediów. Z prądem poszło gładko, gorzej z gazem. Kominiarz, który przyszedł na odbiór stwierdził, że rura od naszego piecyka jest dobra i można podłączać gaz. Rozumiesz, wygięta rura, prawdopodobnie nieszczelna, a kominiarz mówi, że jest dobra! Innego zdania był majster z gazowni, który kategorycznie odmówił dopuszczenia gazu. W końcu po pertraktacjach zobowiązaliśmy się, że na własny koszt ją wymienimy, bo to było niezbędne, byśmy mogli ponownie zamieszkać u siebie. I żeby inni ludzie w kamienicy mieli gaz.
Dlaczego na własny koszt? Nie mieliście ubezpieczonego mieszkania?
- Niestety nie. Wiem, że wiele osób, gdy to teraz przeczyta, powie „sami są sobie winni”, bo nie ubezpieczyli mieszkania, ale nie jest tak do końca. W Polsce nie ma żadnego przepisu nakazującego lokatorom ubezpieczanie swojego lokalu. To jest dobrowolna sprawa każdego z mieszkańców.
A co z ubezpieczeniem wspólnoty mieszkaniowej? Ona przecież istnieje w budynku przy ul. Paderewskiego 26?
- Istnieje owszem, ale od opiekunki wspólnoty usłyszeliśmy, że my mając mieszkanie własnościowe nie możemy ubiegać się o naprawę u siebie szkód z tego ubezpieczenia. Wszyscy wokół chyba zapomnieli, że to przecież nie my spowodowaliśmy wybuch gazu. Zgadzam się z tym, że gdybym zalał sąsiada, to musiałbym pokryć koszty jego remontu, ale tu sytuacja była nieco inna. To nie my byliśmy winni katastrofie. Chyba logiczne, że domagamy się pomocy i rozwiązania naszej sytuacji.
Jaką otrzymaliście dotąd pomoc?
- Poza poklepywaniem po plecach i zaoferowaniem żywności tuż po wybuchu, na razie żadnej konkretnej. Nie otrzymaliśmy nawet zapomogi przysługującej każdemu po katastrofie budowlanej. Złożyliśmy wszystkie dokumenty w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej w Wałbrzychu wraz z wnioskiem i czekamy na pieniądze (rozmawialiśmy 1 sierpnia – przyp. red). W dniu wybuchu na miejsce katastrofy przyjechali urzędnicy, technicy, pracownicy opieki społecznej, media, wszyscy święci. Po tym dniu, mało kto się nami już interesował.
Ale już wróciliście do swojego mieszkania?
- Tak, ale dopiero po trzech tygodniach. Dalej żyjemy z wyrwanym oknem, wypchniętymi drzwiami wejściowymi, popękanymi ścianami. Wyobraź sobie, że przez te trzy tygodnie nikt się z nami nie kontaktował, nikt! Tylko my dzwoniliśmy i dopytywaliśmy się, co robić. To my wykazywaliśmy jakąkolwiek inicjatywę.
Kiedy poczuliście się pozostawieni sami sobie?
- Właściwie tuż po katastrofie. Bardzo szybko zrozumieliśmy, że jeśli sami nie zadbamy o swoje interesy, nikt nam nie pomoże.
Wtedy postanowiliście wynająć prawnika?
- Tak. Poradzili nam to znajomi i rodzina. Powiedzieli „weźcie prawnika, bo nie ruszycie z miejsca, nie mając ubezpieczonego mieszkania, a wszyscy będą was tylko zbywać”. Mieli rację. Wybuch okazał się początkiem problemów. Prawdziwe kłopoty rozpoczęły się później. Wiedzieliśmy, że będą trudności z naprawieniem szkód, wyrządzonych przez wybuch.
Jak bardzo pomaga wam prawnik?
- Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo. Z nami nikt nie chciał rozmawiać. Z adwokatem jest inaczej.
Przykład?
- Nasz prawnik, którego wynajęliśmy na własną rękę, skierował pismo m.in. do prokuratury. Chce wiedzieć, na jakim etapie jest postępowanie w sprawie katastrofy. Wszyscy wiedzą, że to koparka uszkodziła rurę z gazem, ale nawet policja musiała powołać biegłego do zbadania sprawy, bo to nie jest takie czarno-białe. Firma, której koparka naruszyła gazociąg, broni się tym, że nie było go na planach. A te dostała chyba z miasta. Jeden zwala wszystko na drugiego, a my chcemy mieć tylko zrobiony remont. Wnioskujemy, żeby firma, której koparka spowodowała wybuch gazu, pokryła koszty remontu mieszkania. Wstawiła nam drzwi i okno. Po prostu pokryła straty.
Myślisz, że tak się stanie?
- Liczę na to. Mieszkanie w marcu przeszło generalny remont. Teraz wygląda na zdewastowane. O dziwo po tym, jak naszym pełnomocnikiem został prawnik, skontaktował się z nami przedstawiciel towarzystwa ubezpieczeniowego, w którym firma prowadząca roboty na ulicy Paderewskiego ma wykupioną polisę. Przyjechał agent, dokonał pomiarów w mieszkaniu, sporządził protokół. Na odchodne powiedział, żebyśmy czekali na decyzję.
I?
- Co mamy zrobić, czekamy. Mam nadzieję, że sprawa dobrze się zakończy i dostaniemy odszkodowanie.
Gdybyś mógł cofnąć czas i wrócić do momentu przed katastrofa, ubezpieczyłbyś mieszkanie?
- (Westchnięcie). Chyba jednak tak.
Rozmawiał Tomasz Piasecki
Fot. (red)
O katastrofie pisaliśmy:
Nowe Miasto: wybuch w kamienicy, ranna kobieta w ciąży
Ostatnio również:
Boguszów-Gorce: koparka uszkodziła gazociąg przy domu (FOTO)
Boguszów-Gorce: to już po raz trzeci sprzęt budowlany uszkodził gazociąg (FOTO)
Artykuł ukazał się na łamach tygodnika "WieszCo" - pełny numer tygodnika do pobrania w formacie PDF na stronie www.wieszco.pl
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj