| Źródło: Materiały powierzone
Wałbrzych: dramatyczna historia głuszyczanki z COVID-19
Na katarek...
Jak mówi pani Justyna, jej mama, mieszkanka Głuszycy chorowała już od drugiego tygodnia września. Początkowo myślała, że jest przeziębiona. Niestety, w czwartek 10 września pojawiły się silne objawy wyglądające jak grypa. Zadzwoniła do miejscowej przychodni zdrowia. Tak radzili jej wszyscy. Oczywiście, kontakt z lekarzem był telefoniczny.
- Lekarz interny odmówił wydania dokumentu "L4" pacjentowi z gorączką, osłabieniem, bólami gardła i stawów. Zalecił picie herbaty z cytryną oraz paracetamol, twierdząc, że „na katarek nie wystawia się zwolnienia z pracy” - relacjonuje nasza Czytelniczka.
Niestety w weekend 11-13 września stan jej mamy mocno się pogorszył i nie była już w stanie samodzielnie wstać z łóżka. Została zamówiona wizyta domowa. - Pani doktor stwierdziła, że to zatrucie lekami. Przepisała inne środki i obiecała poprawę - mówi pani Justyna.
Jednak obiecywanej poprawy nie było. We wtorek 15 września chora już wymiotowała, była bardzo słaba i wyczerpana, a gorączka wzrosła. Kobieta nie była w stanie jeść ani pić. Jej córka zadzwoniła na pogotowie. Nie wie dokładnie, do którego się dodzwoniła, ale nie był to Wałbrzych, ani Świdnica.
Prawie o północy, przed drzwiami szpitala
- Tam stwierdzono, że nie są to objawy zagrażające zdrowiu i życiu pacjenta. Dano nam numer do Wałbrzycha, dodzwoniliśmy się do poradni nocnej i świątecznej, ale tam też lekarz uznał, że nic się nie dzieje. Podobnie było w środę 16 września - pogotowie ratunkowe odmówiło zadysponowania karetki do pacjentki, która od kilku dni nie jadła i nie piła, wymiotowała. Otrzymaliśmy informację, że należy kontaktować się z lekarzem pierwszego kontaktu. I wreszcie z głuszyckiej przychodni udało nam się otrzymać skierowanie do szpitala i na transport medyczny. Nie była to karetka pogotowia, ale prywatnej firmy, której pracownik lub właściciel przez telefon robił i mówił wszystko, aby nas odwieść od pomysłu transportu - mówi pani Justyna.
Rodzina chorej nie uległa perswazjom, transport medyczny pojawił się o 17.00 i mama pani Justyny pojechała nim na SOR wałbrzyskiego szpitala. Tu chorą przyjęto, a rodzinę poinformowano, że nie może przebywać w szpitalu z powodu zagrożenia pandemią i że można dzwonić z prośbą o informację, jednak nie wcześniej niż za 2 godziny.
- Po sześciu godzinach otrzymaliśmy telefon od mamy, że nie została przyjęta do szpitala. Po 15 minutach byłam na miejscu. Mama wypuszczona w szlafroku o 23:30 została wystawiona za drzwi i pozostawiona samej sobie. A gdyby nie miała telefonu? Gdyby nie miała rodziny? Rozmawiałam później z lekarzem, który ją wypisał i stwierdził, że to nic poważnego, prawdopodobnie angina - uzupełnia Czytelniczka.
Dobrze, że tak się to skończyło
Chora wróciła do domu, gdzie nadal leżała w łóżku bez pomocy. Rano w piątek 18 września nie mogła się już podnieść, dostała drgawek i zaczęła żegnać się z rodziną, mówiąc, że nie ma już sił.
- Wezwaliśmy pogotowie po raz kolejny. Pierwsze słowa lekarza brzmiały: po co wzywaliście pogotowie? Po ostrej wymianie zdań przyznał nam rację i doradził, aby kategorycznie nie zgadzać się na wypisanie mamy ze szpitala - opisuje dalszy ciąg zdarzeń pani Justyna.
Tym razem, w piątek 18 września, po tygodniu od zachorowania, mieszkanka Głuszycy zostaje przyjęta, trafia do oddziału zakaźnego wałbrzyskiego szpitala na Batorego. Diagnoza: COVID-19. Po podaniu leków i pod opieką lekarską już w sobotę 19 września poczuła się lepiej, mogła wstać. Ma szczęście - choć zbliża się do wieku emerytalnego, ma silny organizm i teraz już wszystko wskazuje na to, że zagrożenie minęło. Jednak...
- Teraz, na oddziale zakaźnym na Batorego obsługa jest w porządku i widać, że się mamą zajmują, ale jak to się stało, że pacjent z objawami zagrażającymi życiu został wypuszczony do domu? Dlaczego pogotowie ratunkowe odmówiło transportu pacjenta, wykazującego objawy zagrażające życiu? Dlaczego lekarz Szpitalnego Oddziału Ratunkowego wypuszcza człowieka chorego na pierwszy rzut oka, bez badań? - pyta retorycznie pani Justyna.
Warto zwrócić uwagę, że choroba mieszkanki Głuszycy przebiegała w mniej typowy dla siebie sposób - na początku pojawiła się gorączka, potem wymioty, ale duszności dopiero podczas pobytu w szpitalu. Na szczęście nie był potrzebny respirator, wystarczyło podanie tlenu.
Powolny koniec mitu "zwykłej grypy"?
Nasza Czytelniczka dodaje, że chce podzielić się tą historią z jak największą ilością osób, ze względu na stosunek społeczeństwa, w którym ostatnio modne stało się przekonanie, że koronawirus to zwykła grypa, nie jest groźny i "dobija" tylko osoby starsze i mocno chore, które i tak same by umarły... Niestety, te przekonania często bywają oderwane od twardych faktów i oparte na jakichś społecznościowych źródłach niewiadomego pochodzenia. I być może ze względu na wewnętrzną niepewność ich właściciele bronią ich bardzo agresywnie, zadając pytania w stylu "czy znasz kogoś, kto zachorował?" Nasza Czytelniczka, mieszkanka Wałbrzycha, jej krewni i znajomi z naszego miasta i Głuszycy już niestety znają.
- Dla wszystkich, którzy twierdzą, że koronawirus to zwykła grypa: nie, to nie jest grypa. To ból, łzy, bezsilność i paraliżujący strach o najbliższych. Dbajcie o siebie - konkluduje przebywająca na kwarantannie pani Justyna.
Możemy dodać tylko tyle, że od kilku dni lawinowo rośnie liczba zachorowań na koronawirusa w naszym kraju, regionie i mieście. W kraju było już ponad 1000 w ciągu dnia, na Dolnym Śląsku 83, w Wałbrzychu mamy obecnie 86 stwierdzonych przypadków od początku pandemii, a w powiecie 50, to duży wzrost w porównaniu z sierpniem.
Wniosek: nie dajmy się manipulować opiniami osób, które jeszcze się na sobie nie przekonały, że są w błędzie, dbajmy o siebie i nasze rodziny, a szczególnie o osoby z przewlekłymi chorobami, po leczeniu i starsze.
Czytaj też:
SZPITAL WAŁBRZYCH: MIELIŚMY KORONAWIRUSA. WYZDROWIELIŚMY I DZIĘKUJEMY
WAŁBRZYCH REGION: PACJENT CHORY NA KORONAWIRUSA ZMARŁ W SZPITALU
KORONAWIRUS: NOWE PRZYPADKI W REGIONIE I W RCKIK W WAŁBRZYCHU
Wałbrzych, kraj...: Nie widziałeś wirusa, więc go nie ma?
WAŁBRZYCH: JUŻ PO KORONAWIRUSIE I WOLNOŚĆ? PREZYDENT PRZESTRZEGA
Pisaliśmy też o trudnościach w dostępie do testów - Wałbrzych: Mogę mieć koronawirusa, ale nie zrobili mi testu
Na bieżąco aktualizowany serwis dotyczący poziomu zakażeń koronawirusem w Wałbrzychu i powiecie wałbrzyskim:
KORONAWIRUS: CORAZ WIĘCEJ PRZYPADKÓW W POWIECIE (AKTUALIZACJA)
Magdalena Sakowska
Foto: ilustracyjne
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj