Trochę Afryki w wałbrzyskim kościele (FOTO)
Jak opowiadał salezjanin, ks. Marek Kowalski, na misjach nie chodzi już o narzucanie swoich przekonań, ale o inkulturację, o zbudowanie czegoś nowego bez burzenia lokalnej tradycji czy kultury. To powoduje, że mieszkańcy mają zaufanie do pracowników misji. Pewnego razu Masajowie pod szpital, w którym pracował ksiądz podrzucili dziewczynę z plemienia, ciężko chorą na gruźlicę kości. Kiedy wracała do zdrowia, przyszli po nią i gdy lekarze zdecydowali, że już może ona opuścić ośrodek, zaprosili misjonarzy do swojej wioski i podejmowali ich tam przez dwa tygodnie.
- Przychodzą do nas bez względu na wyznanie. Jeśli ktoś z młodzieży decyduje się przyjąć chrzest, zawsze pytamy o zdanie rodziców. Liturgia wygląda inaczej niż u nas, musiałem się nauczyć śpiewać i tańczyć, bo to jest w liturgii i tak wygląda kilkugodzinna afrykańska msza, rozpoczynająca się od uroczystej procesji do kościoła. Ksiądz idzie tańcząc, za nim przedstawicielki chórów, których jest w parafii i filiach około 50 i każdy chce mieć swoją partię do zaśpiewania. Trzeba robić specjalny grafik, żeby każdy z nich mógł mieć wejście. Na początku miałem opory, jeśli chodzi o taniec i parafianie przyszli ze mną poważnie porozmawiać, a wiedziałem, że poprzedniego księdza pogonili. I musiałem się przyzwyczaić. W kościele jest ogólna radość, nogi same niosą – mówił ks. Marek Kowalski z Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w Warszawie, który spędził 18 lat w Kongu, Zambii i Malawi.
Mieszkańcy Szczawienka mieli rzadką okazję, żeby się nauczyć kolędy "Cicha noc" w języku ki-swahili, którą organista przepisał fonetycznie i wyświetlił na ekranie. Sanza Mulangu, wolontariusz z Konga odwiedzający polskie parafie, a na co dzień historyk i pracownik naukowy, zademonstrował, jak się tańczy i śpiewa podczas mszy, a za pomocą śpiewu i tańca ilustruje fragmenty Biblii.
- Przyjechałem do Polski w 1965 roku. Byłem tu wiele lat, widziałem, jak się Polska zmieniała. Mieszkałem w Łodzi, potem w Warszawie. Jestem historykiem, pedagogiem, badaczem kultury, jako wolontariusz daję świadectwo o Kościele afrykańskim. Jest w nim wesoło od 1 stycznia do 31 grudnia, śpiewa się i podczas adwentu - mówił.
To w Polsce pan Sanza poznał swoją żonę, Wiesławę Mariannę, tu zamieszkali i tu urodziło się im liczne potomstwo – Arek, Henryk, Eligiusz, Ania, Janusz, Maria i Mojżesz - które po dorośnięciu rozjechało się po świecie.
- Mam teraz dwanaścioro wnuków, ludzie nie wierzą, kiedy idę po ulicy z wnuczką, że jestem jej dziadkiem, bo jest całkiem biała – śmieje się wolontariusz. - Polacy na ogół to jest dobry naród, tu nie ma takich podziałów społecznych, jak na przykład we Francji. Jak na mnie reagują? Młodzi ludzie czasami coś tam przedrzeźniają, ale ogólnie z młodzieżą mam pozytywne kontakty. W moim kraju sporo osób zna Polskę, studiowali tutaj, jest też dużo polskich lekarzy i inżynierów w Kongu. Polacy są tam mile widziani. Jan Paweł II dotarł tam jako do pierwszego kraju w Afryce.
Jednym z głównych celów wizyt księdza i wolontariuszy w polskich parafiach jest zachęcanie młodych ludzi do świeckiego wolontariatu w Afryce, a wszystkich chętnych do idei adopcji na odległość wybranego dziecka, na ogół osieroconego i wspieraniu jego edukacji do jej zakończenia, co można robić za jedyne 40 zł miesięcznie, ale ta kwota musi być posyłana stale. Z tych środków dziecku kupowane są przybory szkolne, obowiązkowy mundurek, opłacana jest nauka, posiłki w szkole i leczenie. Tylko wykształcenie, bardzo w Afryce cenione, bo trudno dostępne, może dzieciom zapewnić lepszą przyszłość, zwłaszcza dziewczynkom. Więcej na ten temat na stronie: misjesalezjanie.pl/adopcja-na-odleglosc/.
Tekst i foto: Magdalena Sakowska
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj