
Seria finałowa przenosi się do Warszawy. Będzie powtórka sprzed lat?

Kibicowski głód sukcesu, czwarte z rzędu podejście do awansu oraz ciężar oczekiwań mogą przytłoczyć. W pierwszym meczu finału wszystko szło po myśli Górnika do początku czwartej kwarty. Ta jednak okazała się przegrana 9:21, co doprowadziło do porażki 66:73. W meczu drugim byliśmy już świadkami kataklizmu. Gospodarzom nie wychodziło zupełnie nic. Zagubieni dali się zdominować Dzikom, przegrywając 57:72. W ostatnich dwóch minutach z kibiców zeszło powietrze, doping ustał, a przeraźliwa cisza w pękającym w szwach obiekcie dzwoniła w uszach.
Wyżej rozstawiony Górnik niespodziewanie przegrywa w finale 0:2, co jedni odebrali ze wściekłością, a inni postanowili nadal trzymać kciuki i wspierać. Zawodnicy bardzo mocno przeżyli niepowodzenia, o czym świadczy łamiący się od emocji głos Damiana Durskiego na pomeczowej konferencji prasowej, na której wystosował apel do kibiców: - Mamy w zespole chłopaków, którzy nie grali tutaj wcześniej w play-off. Nie wiem, jak będzie działała na nich krytyka. Dajmy sobie trochę czasu, dajmy sobie szansę, pozwólcie przepracować nam ten tydzień najlepiej, jak to możliwe. [Negatywne] komentarze tutaj na pewno nie pomogą. Jesteśmy w stanie z Dzikami wygrać trzy razy z rzędu, ale potrzebujemy spokoju.
Czy fani będą jeszcze w tym sezonie mieli powody do radości?
Dowodem na to, że seria z Dzikami może się odwrócić, jest historia.
W 2007 roku do ekstraklasy awans otrzymywały dwie najlepsze ekipy. Wystarczyło więc wejść do finału, ale Górnik fatalnie wszedł w półfinałową serię ze Sportino Inowrocław. W pierwszym meczu w Wałbrzychu nasi przegrali 69:77. O wyniku zadecydowała przegrana 21:33 czwarta kwarta (brzmi znajomo). Tylko 3 punkty zdobył lider Górnika, słynący ze skuteczności zza łuku rozgrywający Marcin Stokłosa. Drugie spotkanie ze Sportino, podobnie jak te niedawne biało-niebieskich z Dzikami, to zdecydowana dominacja gości, którzy zwyciężyli 97:75. Gospodarzom nie wystarczyły 23 punkty Sławomira Nowaka, bo aż 45 „oczek” zanotował u przeciwników duet Łukasz Wichniarz-Krzysztof Szubarga.
Wojciech Kukuczka, skrzydłowy Górnika, mówił wtedy o przygniatającej presji oraz o tym, że zagrali najgorszy mecz sezonu (jakże podobne okoliczności obserwujemy dziś!). Z kolei wspomniany Stokłosa i Adrian Czerwonka deklarowali odwrócenie losów serii i pokazanie charakteru w Inowrocławiu. „Wszystko rozegra się w naszych głowach” – dodał wtedy Michał Saran, boiskowy specjalista od defensywy w szeregach biało-niebieskich.
Wynik 0:2 ogromnie rozczarowywał, bo wałbrzyszanie startowali do play-off z drugiej lokaty, Sportino – z czwartej. W sieci nie zabrakło negatywnych, nie nadających się do zacytowania komentarzy ze strony podłamanych kibiców, ale ci najwierniejsi wciąż wspierali, wywieszając przed oczami koszykarzy transparent: „My wierzymy, a Wy?”
Mecz numer 3 przyniósł wielką dramaturgię, ale zakończył się wygraną Górnika 63:62, a liderami biało-niebieskich byli Kukuczka i Stokłosa, obaj zdobyli po 20 punktów. Ten pierwszy opowiadał o kulisach serii portalowi e-basket.pl: - Podczas przygotowań obejrzeliśmy film "300 ", który wywarł na nas kolosalne wrażenie. Chcieliśmy być jak ci Spartanie. Stojąc na straconej pozycji i nie mogąc liczyć na żadną pomoc z zewnątrz, wiedzieliśmy, że musimy podjąć walkę do samego końca i o każdy metr boiska. Przy okazji bardzo serdecznie chciałbym podziękować kierownictwu, trenerom a także zawodnikom Sportino Inowrocław, którzy bardzo pomogli nam się skoncentrować. Wywieszone balony z konfetti pod sufitem, przygotowany w szatni szampan i okolicznościowe koszulki oznajmiające awans zespołu do ekstraklasy podziałały na nas jak przysłowiowa płachta na byka. Cieszę się, że przedwczesna pycha została ukarana.
Po wygraniu trzeciego spotkania presja wróciła, ale na miejscowych, bo szampan wciąż się chłodził, a okolicznościowe koszulki nie mogły się przecież zmarnować. Górnik tym razem wygrał 84:75, choć z powodu fauli technicznych zabrakło w grze Kukuczki. Kapitalne spotkanie rozegrał Stokłosa, który wyrzucił już z pamięci gorsze mecze w tej serii w Wałbrzychu. Tym razem kapitan Górnika zanotował 28 punktów i 6 asyst, trafiając pięć razy za trzy. 19 „oczek” pod nieobecność Kukuczki dorzucił Marcin Salamonik.
Górnik przejął przewagę mentalną przed piątym meczem, już w Wałbrzychu. W wypełnionej po brzegi hali przy ul. Wysockiego Sportino nie mogło ponownie dojść do głosu. Nasi pewnie wygrali decydujący mecz, przed halą wystrzeliły fajerwerki, a świętowanie awansu wydawało się nie mieć końca.
Marcin Stokłosa i Rafał Glapiński po piątym meczu ze Sportino. Ten drugi jest dziś asystentem trenera Marcina Radomskiego w zespole biało-niebieskich
Od tamtych wydarzeń minęło szesnaście lat, ale wsparcie najzagorzalszych kibiców biało-niebieskich nie osłabło. „Nasza wiara czyni cuda, my wierzymy, że się uda” – to hasło z grafiki sympatyków Górnika, która krąży w mediach społecznościowych. Mobilizację także widać w szeregach samych koszykarzy. Bartosz Majewski, obrońca wałbrzyskiej ekipy, wrzucił w relacji na Instagramie zdjęcie opustoszałej hali Aqua Zdrój z dopiskiem: „Jeszcze tu wrócimy, #wiarajestwnas”.
Piosenkarka sanah śpiewa, że „nic dwa razy się nie zdarza”, ale piłkarski trener Czesław Michniewicz powiada, że „2:0 to niebezpieczny wynik”. Nie wiem, czy w Warszawie nasi zauważą szampana w szatni gospodarzy i schowaną gdzieś w magazynie wyrzutnię do konfetti, ale te z pewnością w hali „Koło” będą w pogotowiu. Choć nikt tego głośno nie powie, to w stolicy na pewno są już myślami przy świętowaniu. To od Górników zależy, czy do niego dojdzie. Trzymamy kciuki i wierzymy w piąty mecz, 24 maja w Wałbrzychu!
Foto: Alfred Frater/użyczone
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj