Radomski: Ze Śląskiem w play-off? Marzyłem o tym
Po rundzie zasadniczej 1. ligi beniaminek z Wałbrzycha uplasował się na 8. miejscu i w I rundzie play-off zmierzy się z najlepszym po pierwszej fazie rozgrywek FutureNet Śląskiem Wrocław. Seria potrwa do trzech zwycięstw, pierwsze dwa mecze odbędą się we Wrocławiu (6 i 7 kwietnia), tydzień później rywalizacja przeniesie się do Aqua Zdroju (13 kwietnia i ewentualnie 14 kwietnia). W sytuacji, gdy do rozstrzygnięcia zwycięzcy będzie potrzebny mecz nr 5, zmagania powrócą do stolicy Dolnego Śląska (17 kwietnia).
Dominik Hołda, Wałbrzych dla Was: Po raz drugi w karierze awansował Pan do playoffs 1. ligi z ósmego miejsca, ponownie prowadząc beniaminka. Przeżywa Pan déjà vu?
Marcin Radomski: Nie ma co ukrywać, że zaliczyłem praktycznie kopię tego, co udało się osiągnąć z Zetkamą Doral Nysą Kłodzko, czyli niespodziewany awans z drugiej do pierwszej ligi, a później do play-off, gdzie wszyscy skazywali nas na walkę o utrzymanie lub spadek. Na tym jednak kończą się podobieństwa, bo prowadziłem dwie zupełnie inne drużyny, zupełnie inaczej funkcjonujące, mające graczy o innej charakterystyce. I to jest jedna z najpiękniejszych stron koszykówki, że można wygrywać na różne sposoby. Podobieństwa znalazłbym może w cechach mentalnych obu tych drużyn. W każdej była grupa zawodników, którzy nie pękali w najważniejszych momentach i walczyli do utraty tchu i za to jestem im wdzięczny, że mogłem ich w tych meczach prowadzić
W rozmowie z naszym portalem powiedział Pan, że poprzedni sezon w Górniku, zakończony awansem do 1. ligi, był najfajniejszym w Pana trenerskiej karierze. Czy obecny mu dorównuje?
Pamiętajmy, że rozmawiamy przed playoffs, a one mogą wszystko wywrócić do góry nogami. Ale bez chwili zastanowienia powiem, że to jest mój najlepszy sezon jako trenera. Graliśmy w świetnej 1. lidze, która chyba dawno nie była tak wyrównana, mocna i nieobliczalna. Miałem okazję pracować ze świetnymi zawodnikami. Z wielką przyjemnością obserwowałem jak gracze, których prowadziłem w zeszłym roku adaptują się do warunków 1. ligi. Postęp najlepiej można zobaczyć z perspektywy sezonu, a gracze, którzy nigdy nie grali w tej lidze, weszli w nią mocno „z buta”. To co pokazali Hubert Kruszczyński, Damian Durski, Kszysiek Spała zasługuje na pochwałę, bo od pierwszej kolejki wnosili do drużyny to, czego od nich oczekiwałem. Bartek Ratajczak, Marcin Wróbel rośli im dłużej sezon trwał i dzisiaj są uniwersalnymi wysokimi, których każdy się boi. Tomek Krzywdziński czy Kuba Der zaliczyli ogromny rozwój mentalny, który nie byłby możliwy, gdyby nie doświadczenie Rafała Glapińskiego.
W codziennym trenowaniu ogromny szacunek mam do Marcina Jeziorowskiego, który świetnie pomagał tam, gdzie drużyna go potrzebowała. Młodzi gracze, Łukasz Makarczuk i Bartek Kłyż dzielnie walczyli na treningach, aby to doświadczenie ze wspólnej pracy pokazać w meczach 3. ligi w Świdnicy. Na koniec dwóch najlepszych graczy jakich do tej pory prowadziłem, czyli Piotrek Niedźwiedzki i Grzesiek Małecki. Wszyscy cenią Piotrka za punkty, zbiórki, a dla mnie on jest postrachem obrony. Oczywiście w ataku też jest świetny, chociaż za mało używa lewej ręki, a umie. Ale to co robi w obronie jako gracz chroniący obręcz, to klasa sama w sobie. Przed sezonem mu powiedziałem, że liczę iż będzie najlepszym blokującym ligi i nim został. Grzesiek dołączył do nas w połowie sezonu i dał to, czego potrzebowaliśmy, szczególnie w ciężkich meczach na wyjeździe, czyli doświadczenie, spokój, egzekucję. Dał też naszej drużynie więcej wszechstronności, która była niezbędna w drugiej części sezonu, gdzie wszyscy już wiedzieli co my gramy i trzeba było szukać nowych sposobów, aby być skutecznym.
Miałem przyjemność pracować w tym roku chyba z najlepszym fizjoterapeutą z jakim do tej pory miałem do czynienia, który równie dobrze mógłby być trenerem motorycznym naszej drużyny , czyli z Kubą Marczakiem. Jego opieka też jest wartością dodaną tego sezonu i bez niego mogłoby nie być gry w play-off. Od połowy sezonu rozpoczęliśmy współpracę z psychologiem sportowym, panią Małgorzatą Szczugieł i jej praca też miała wpływ na to, że w rundzie rewanżowej, która zawsze jest trudniejsza, wygraliśmy dwa mecze więcej niż w pierwszej. Tak więc jest to sezon, w którym miałem wiele okazji do nauki, ale nie zapominajmy że on się jeszcze nie skończył.
Sezon regularny w wykonaniu Górnika był szalony. Kilka dreszczowców, kluczowe ostatnie sekundy, efektowne wygrane, trudne do przełknięcia porażki. Który mecz był w Pana ocenie najlepszy w waszym wykonaniu, a który najgorszy?
Jest kilka meczów ubiegających się o miano najlepszego. Najbardziej emocjonujący to bez dwóch zdań mecz ze Śląskiem. To, co kibice zrobili na tym spotkaniu, to dla mnie ekstraklasa. Kolejnym emocjonujący mecz był w Prudniku, świetna gra miała miejsce w Łańcucie czy Lesznie. W Wałbrzychu chyba najlepiej zagraliśmy z Astorią. Najgorszy mecz to chyba z Łowiczem w Wałbrzychu, ale to końcówka pojedynku z Poznaniem wskoczyła na pierwsze miejsce w moim prywatnym rankingu, jak nie kończyć spotkań.
W I rundzie play-off trafiliście na FutureNet Śląsk Wrocław. Jest Pan zadowolony z takiego rywala?
A czy mogło być lepiej? W połowie sezonu, jak już było wiadomo, że będziemy się kręcić koło ósmego miejsca, to pierwsze co pomyślałem, że to by była bajka na koniec zagrać w play-off ze Śląskiem. Po meczu w Wałbrzychu, gdy zobaczyłem i odczułem na własnej skórze, jak to może wyglądać, to zacząłem o tym marzyć. I dzisiaj jest – gramy ze Śląskiem.
Starcia ze Śląskiem w sezonie regularnym przyniosły mnóstwo emocji. Wraca Pan czasem myślami do meczu we Wrocławiu, gdy to sędziowie wyrzucili Pana z hali jeszcze w drugiej kwarcie (za dwa przewinienia techniczne po kwestionowianiu decyzji arbitrów – przyp. red.)? Jak z perspektywy czasu ocenia Pan ich decyzje?
Wracam tylko po to, aby sobie przypomnieć, że popełniłem tam błędy, doprowadzając do sytuacji, w której sędziowie mnie usunęli z boiska. Oceniam tylko swoje zachowania, a ja mogłem zachować się inaczej i tyle.
Wydaje się, że Górnik może powalczyć z liderem w Aqua Zdroju. By jednak myśleć o czymś więcej, trzeba chociaż raz wygrać na wyjeździe, a Śląsk we własnej hali jeszcze nie przegrał. Co musi się wydarzyć by wrocławska twierdza została skruszona?
Musimy być odważni. I co mnie napawa optymizmem, my jesteśmy! Musimy być zdyscyplinowani i pilnować naszego planu. „Na hura” my nic nie ugramy we Wrocławiu. Prawda jest też taka, że potrzebna będzie też świadomość, że każdy mecz play-off to inna historia. W momencie w którym się kończy robi się szybką analizę i się o nim zapomina, bez względu czy to jest zwycięstwo, czy porażka. Szansa na to żeby zagrać lepiej lub gorzej będzie już za 24 godziny. To się niby wydaje łatwe, ale wcale takie nie jest.
Wygrał Pan w przeszłości mecz, gdy zespół trafił w przeciągu całego spotkania tylko 2 z 28 rzutów z dystansu, czyli tyle, ile w potyczce z Energą Kotwicą Kołobrzeg?
Z najważniejszych meczów, jakie w życiu wygrałem tylko jeden mecz to była piękna koszykówka. Reszta to niestety nerwy, niecelne rzuty, które z każdą minutą są coraz trudniejsze, brak płynnej gry itd. I w takich meczach decyduje szybki atak, agresja, wola walki, agresywna obrona, atakowanie tablicy, żeby zebrać piłkę w ofensywie, bo tych rzutów niecelnych prawdopodobnie będzie więcej niż normalnie. Te fundamenty pozwalają w trudnych momentach przeciągnąć zwycięstwo na swoją stronę. I jakoś się tak dzieje, że te spotkania, które trzeba wygrać to wygrywamy.
Po meczu z Kotwicą biało-niebiescy koszykarze, szczęśliwi z awans do playoffs, zrobili Panu psikus, oblewając kilkoma litrami wody. Jak Pan to odebrał? Spotkają się z wyciskiem na treningu?
Za ten pot i poświęcenie, którym się wykazywali cały rok to raczej im podaruję.
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj