
Pozostały łzy. Koszykarski Wałbrzych otrząsa się po porażce

Tego członka zarządu Górnika znam z przyodziewania błękitnej lub białej koszuli z klubowym herbem. Tym razem było inaczej. Kamizelka ochronna w kolorze khaki, srebrna walizka w ręce oraz towarzystwo ochroniarzy oznaczały dmuchanie na zimne i zbudowanie tarczy przed potencjalnym zagrożeniem. W walizce bowiem znajdowały się bilety na finałowe mecze biało-niebieskich, towar skrajnie w mieście deficytowy, a równocześnie niezwykle pożądany. Wejściówki na finały rozeszły się w internecie w dwie, trzy godziny. W biurze podróży, gdzie też można było je zakupić, na długie minuty przed otwarciem ustawiła się złożona z około czterdziestu osób kolejka. Zainteresowanie meczami koszykarzy przeszło najśmielsze oczekiwania. Przezorni dokonywali rezerwacji biletów i wpłacali zaliczki, szczęśliwcy otrzymali zaproszenia z zakładów pracy, a pechowcy wrzucali ogłoszenia i dzwonili po znajomych, polując na pojedyncze sztuki. Szubrawcy z kolei sprzedawali wejściówki w sieci za 350 zł. W dzień meczowy o bilety pytano w Aqua Zdroju już na osiem godzin przed startem rywalizacji, a niemal kilometrowa kolejka do kasy ustawiła się na długo jej początkiem. Nie wiem, czy Wałbrzych nagle bardzo mocno pokochał koszykówkę. Wiem jednak na pewno, że z wielkim utęsknieniem spogląda w stronę sportowego sukcesu.
„Zdarzyło się to przecież wielokrotnie. Podróż z Teksasu do Tennessee dawała ich marzeniom szanse podobne do tych, które miały na dotarcie do celu zbaczające z jezdni samochody. Te nieprzemierzone połacie drogi, odhaczane kolejne znaki i tablice, długie, rozciągnięte w czasie oczekiwanie na zjazd po kolę lub wizytę w toalecie. To przekręcane pokrętło w radiu, w poszukiwaniu znajomych dźwięków, ta koślawo umieszczona w bagażniku gitara, zasłaniająca jako taki widok w tylniej szybie. Ale to nic, bo któż chciałby oglądać się za siebie?” To fragment książki „Her Country”*, autorstwa Marissy Moss, o kobietach przebijających się do męskiego świata amerykańskiej muzyki country właśnie. Górnik też przecież przemierza długą drogę w kierunku marzeń, odhacza kolejne punkty na trasie i absolutnie nie zamierza kierować wzroku za siebie. Za nim przecież cztery lata obierana kursu na upragniony cel. Kursu, z którego zbaczał na ostatniej prostej. Tym razem miało być wreszcie inaczej. Kibicowskie pokrętło nastawiło częstotliwość na wygrywanie, na „Allez, Allez”, głośno wydobywające się z gardeł podczas każdego meczu. Górnicy zagrali trzeci raz z rzędu w finale, ale premierowo w roli faworyta. W tym roku droga była jednak najbardziej wyboista – nasi po raz pierwszy ulegli rywalom tak gładko.
Marzenia kibiców, zarządu, sponsorów i koszykarzy legły w gruzach. Dziki kompletnie biało-niebieskich zaskoczyły. W meczu otwarcia wygrali czwartą kwartę aż 21:9, a całe spotkanie 73:66. W drugim kontrolowali wydarzenia na parkiecie, a grający pod wielką presją Górnik zagrał najgorszy mecz na przestrzeni kilku ostatnich lat, ulegając 57:72. Do stolicy nasi jechali z nożem na gardle, ale także z armią oddanych, wierzących w sukces kibiców. W warszawskiej hali koło było ich około 200, ale i oni nie byli w stanie pozytywnie wpłynąć na wałbrzyszan. Trzecia potyczka serii zostanie zapamiętana jako najbardziej wyrównana, ale i w niej Górnik przez niemal cały czas gonił wynik, na próżno szukając rytmu i pomysłu na rozbicie obrony Dzików. Zwycięstwo gospodarzy 66:62 dobitnie udokumentowało, kto w finale był lepszy, odporniejszy, sprytniejszy, właściwiej przygotowany. Po końcowej syrenie Górnicy odebrali srebrne medale. Damian Durski postanowił tego srebra nie zakładać na szyi, a u Huberta Kruszczyńskiego zobaczyliśmy łzy.
Co zadecydowało o końcowym rozczarowaniu? Ogromne oczekiwania i presja wyniku? Brak chemii na linii trener-zawodnicy? Brak doświadczonych weteranów, o których przy budowanie składu zapomniano kosztem atletyzmu w nogach tych młodszych? Na podsumowanie przyjdzie jeszcze czas. Dziś koszykarski Wałbrzych jest głęboko podłamany i przygnębiony, a kibicom pozostały jedynie łzy.
*oryginał bez oficjalnego przekładu na język polski, tłumaczenie autora tekstu
Foto: Alfred Frater
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj