Nie miało być tak pięknie (FELIETON)
To nie tak miało być.
Coś poszło nie tak.
Obserwatorzy są skonfundowani, drapią się po głowie. Górnik przewodzi ligowej stawce. Wprosił się na ligowy tron, przed startem sezonu nikt go tam nie zapraszał. Wałbrzyszanie mieli być przecież solidni, może w wyrównanej lidze powalczyć o czwórkę. W drugim roku po awansie mieli na dobre zadomowić się na zapleczu ekstraklasy, w jej przedsionku. Postawić walizkę. Zdjąć płaszcz. Buty zamienić na kapcie. I tyle. Górnik jednak szarpie za klamkę, wyważa drzwi do salonu.
W trwających rozgrywkach wałbrzyski klub, korzystając z futbolowego żargonu, jest jak „lis pola karnego”. Niezbyt efektowny, ale niezwykle efektywny. Najsprytniejszy w tłumie. Najdojrzalszy z dojrzałych. Cierpliwy, jak niegdyś słynny piłkarz „Pippo” Inzaghi z AC Milan, który flirtował z linią spalonego tak długo, aż wreszcie był w stanie ją oszukać i strzelić decydującą bramkę.
Górnik wygrał 11 z 13 meczów, ale kilkukrotnie był o włos by się spalić. Wystarczy przypomnieć horrory w starciach z Kotwicą Kołobrzeg, Pogonią Prudnik, ostatni w Pruszkowie czy „mecz z parkingu”, z Miastem Szkła Krosno. Porażka w ostatnich sekundach z WKK Wrocław była wyjątkiem potwierdzającym regułę, spotkaniem przywracającą równowagę we wszechświecie.
Gdy latem z biało-niebieskimi żegnali się Piotr Niedźwiedzki i Hubert Kruszczyński, kibice wpadli w panikę. Brak informacji o wzmocnieniach sprawiał, że oczami wyobraźni widzieli Górnika na dnie tabeli, upatrywali w nim głównego kandydata do spadku. Z niecierpliwością na oficjalne informacje czekałem i ja. O składzie Górnika na ten sezon dowiedziałem się w dużym centrum handlowym we Wrocławiu. Pod pachą trzymałem pudło z butami o rozmiarze 44, a w dłoni, przy uchu, telefon. Członek klubowego zarządu podawał mi kolejne nazwiska. „Jest bardzo dobrze” - pomyślałem w duchu. Przez myśl mi jednak nie przeszło, że właśnie usłyszałem skład personalny przyszłego lidera rozgrywek. Biało-czarne sportowe buty, które kupiłem wtedy po wielkiej przecenie do dziś przypominają mi o tamtej rozmowie. Wracam pamięcią do nazwisk zawodników, którzy gwarantują pierwszoligową jakość i na pewno nie byli do wzięcia po promocyjnej cenie. Pamiętam, że był piękny, letni dzień, ale ja, podekscytowany jak diabli, wpadłem do biura przed czasem i pisałem tekst o wałbrzyskich ruchach transferowych, nie zwracając uwagi na oślepiające mnie promienie słońca.
Dziś już wiemy, że biało-niebiescy są dobrze zbilansowaną drużyną, bez wyraźnego lidera, ale z kilkoma graczami będącymi w stanie zamiennie brać ciężar gry na swoje barki. Jest wyciągnięty z końca ławki rezerwowych w Sopocie Grzegorz Kulka, jest wracający po latach do domu Damian Pieloch, jest wchodzący w buty „Niedźwiedzia” Damian Cechniak, grą kieruje jeden z najlepszych w tej materii w lidze Kamil Zywert, nie brakuje także Krzysztofa Jakóbczyka, choć on dołączył do zespołu ostatni, rzutem na taśmę. Jest też trener Łukasz Grudniewski. Ponownie w glorii chwały, wyrzucający z pamięci nieudane ostatnie pół roku w Lesznie. Wyniki wałbrzyszan sprawiają, że nie mam już wątpliwości, dlaczego to właśnie ten szkoleniowiec był numerem jeden na klubowej liście życzeń i dlaczego z tak wielką radością w głosie jeden z członków zarządu informował mnie o jego zatrudnieniu.
NIE, nie miało być tak pięknie.
Górnik na szczycie tabeli cholernie cieszy, ale to właśnie jest ten moment tekstu, gdy musimy odłożyć telefon/odejść od komputera i wziąć zimny prysznic.
NIE, biało-niebiescy nie awansowali jeszcze do ekstraklasy.
Przed nimi mnóstwo trudnych spotkań, wiele wyzwań na parkiecie. Nasi nie są już łowcą. Przemienili się w zwierzynę, na którą będzie polować cały ligowy peleton. W 2020 roku czekają nas wielkie koszykarskie emocje.
Ja już nie mogę doczekać się rundy rewanżowej, a wy?
Czytaj także:
DROGOWSKAZ NA MISTRZA (FELIETON)
TOP 10 MECZÓW GÓRNIKA U SIEBIE W LATACH 2004-2019
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj