Górnika walka o awans czyli do sześciu razy sztuka
Do sześciu razy sztuka czyli o tym jak piłkarze Górnika wywalczyli awans do ekstraklasy, a później w latach 80. przez 6 lat grali z najlepszymi, na pewno sporo się naczytaliście. Nie mniej ciekawa jest też historia dobijania się przez klub do I ligi. Kilkukrotnie wałbrzyscy futboliści byli o włos od awansu. Zawsze jednak coś stawało na przeszkodzie.
Jan Kosowski przez wiele lat strzegł bramki biało-niebieskich (tu w dresie Legii Warszawa)
Był 1951 roku, a beniaminek II ligi z Wałbrzych szykował się do nowych rozgrywek w systemie wiosna-jesień. Zaczyna się jak powieść niezbyt wysokich lotów. Ale nie będziemy pisać, że w dniu debiutu na tym szczeblu niemiłosiernie lało, zawodnicy nie mieli w czym grać, bo korki to był wtedy luksus, a wiatr w oczy wiał im praktycznie przez cały sezon. Nie będzie zbytniej dramaturgii, raptem kilka faktów, bo dzieje sprzed kilkudziesięciu lat nie są wcale łatwe do odtworzenia. Drużynę prowadził Jan Ketz. I tu na chwilę wypada przystanąć. To postać nietuzinkowa. Urodzony w Krakowie zawodnik Wisły, później żołnierz zawodowy w stopniu podoficerskim, uczestnik kampanii wrześniowej, po wojnie trenował wiele piłkarskich drużyn. Również Górnika. To on mógł na stałe wpisać się do klubowych kronik. Wygrał ze swoimi podopiecznymi II ligę. Ściślej będzie jak napiszemy jedną z czterech grup, bo Polskę podzielono wtedy na cztery strefy, żeby obniżyć koszty rozgrywek. No więc piłkarze z Wałbrzycha zwyciężyli w swojej grupie, odprawiając z kwitkiem m.in. Górnika Zabrze i Szombierki Bytom. W ścisłym finale zderzyli się jednak ze ścianą. OWKS Kraków, Gwardia Warszawa, a zwłaszcza Budowlani Gdańsk (przemianowani później na Lechię) byli za silni. Ci ostatni zresztą weszli wówczas do ekstraklasy. Dla młodych chłopaków z Wałbrzych, którzy jeszcze rok wcześniej biegali gdzieś po trzecioligowych boiskach, sama możliwość gry z tymi drużynami była wielkim wyzwaniem. Pawełczyk, Stoły, Rybczak, Pulikowski, Połednik, Paluszak czy Jan Kosowski mogli później dzieciom i wnukom o tym opowiadać. Zresztą ten ostatni miał komu, bo to ojciec późniejszego znakomitego napastnika Górnika, Leszka Kosowskiego.
Górnik przed sezonem 1965/1966. Stoją od lewej: Ryszard Matyszczak, Władysław Żakowski, Józef Żurawski, Tadeusz Zych, Stanisław Magiera, Mirosław Litwin. W dolnym rzędzie od lewej: Jerzy Swoboda, Andrzej Szydło, Henryk Kempny, Paweł Strzelecki, Jan Mszyca
Przed kolejną szansą na awans do ekstraklasy biało-niebiescy stanęli w sezonie 1966/67 rozgrywanym już systemem jesień-wiosna. Zespół prowadził Marian Anioł. Zasłużony i doskonale znany pod Chełmcem szkoleniowiec. Do dyspozycji miał – jakbyśmy dziś powiedzieli małolaci – niezłą „pakę” na czele z trójką nietuzinkowych bombardierów. Pozyskanym z Bielawy Horstem Panicem (później trenerem Górnika), doświadczonym Jerzym Swobodą i absolutnym liderem drużyny Henrykiem Kempnym. To wychowanek Polonii Bytom, grający później w Legii Warszawa i mający na koncie 16 występów w reprezentacji, były główną postacią Górnika. Wokół niego „kręciła się” cała gra. A, że kręciła się dobrze piłkarze z Wałbrzycha do ostatniej kolejki toczyli bój o wejście do I ligi. Ostatecznie przegrali go z Gwardią Warszawa i Odrą Opole. Najważniejszym meczem sezonu był ten z ekipą ze stolicy, zremisowany w 28 kolejce (na dwie przed zakończeniem zmagań) na własnym boisku. Gdyby wówczas Kempny i spółka zwyciężyli, prawdopodobnie, dwa tygodnie potem cieszyliby się z awansu.
Dwa lata później Górnicy znów byli bliscy spełnienia marzeń. Prowadził ich wtedy Henryk Skolik, szkoleniowiec doskonale znany na Górnym Śląsku z pracy w Górniku Zabrze i Polonii Bytom. Przyszedł do Wałbrzych, zrobił trochę porządków w szatni i zaczął odważnie stawiać na młokosa, jakim był wtedy Zygmunt Garłowski, pozyskany nieco wcześniej z Bielawianki Bielawa. Którego później „sprzątnął” nam Śląsk Wrocław, ale uczciwie trzeba przyznać, że Garłowski zdążył w barwach drużyny z Wałbrzycha trochę goli nastrzelać. No więc sezon 1968/69 toczył się w najlepsze, ale jesienią nie zapowiadało się, że zespół z Nowego Miasta włączy się do walki o awans. Dopiero wiosną podopieczni trenera Skolika zaczęli skrzętnie gromadzić punkty. Na 2 kolejki przed końcem ligi liderem pozostawała Gwardia Warszawa, będąca wtedy poza zasięgiem rywali. Drugie miejsce zajmowała Cracovia Kraków (34 pkt), a trzeci był Górnik (31 pkt). Obie ekipy spotkały się pod Wawelem w 29 turze gier. Biało-niebiescy przeważali, strzelili nawet gola, którego autorem był Zygmunt Garłowski, ale sędzia trafienia nie uznał, nie podając… przyczyny. Nakazał jedynie rozpocząć grę przez gospodarzy od własnej bramki. Po tym incydencie piłkarze z Wałbrzycha otoczyli arbitra. Domagali się wytłumaczenia dlaczego nie uznał gola. Ten jednak milczał. Ostatecznie Górnicy tylko bezbramkowo zremisowali w Krakowie i awans zdobyła Cracovia.
Mecz Górnik u siebie z Chemikiem Kędzierzyn-Koźle, wygrany 2:1 (1978 rok). Przy piłce Marian Chmaj, na dalszym planie Jan Borsuk i Michel Nykiel
Po raz czwarty górnicza jedenastka dobijała się do ekstraklasy w sezonie 1971/72. Niemal przez całe rozgrywki rywalizacja toczyła się między trzema zespołami. Głównymi zainteresowanymi do obsadzenia dwóch miejsc promowanych wówczas wejściem o klasę wyżej byli ROW Rybnik, Lech Poznań i Górnik Wałbrzych, którzy solidarnie wygrywały i przegrywały swoje pojedynki. Dramat podopiecznych trenera Mariana Anioła, który znów prowadził piłkarzy z Nowego Miasta zaczął się w 27 kolejce, cztery tygodnie przed finiszem. Wówczas nasz zespół przegrał na wyjeździe z broniącym się przed spadkiem Motorem Lublin. W 29 kolejce wałbrzyszanie polegli w Rybniku z liderem tabeli. W ostatniej serii gier Górnicy wygrali, ale to samo uczynili piłkarze Lecha i to oni zameldowali się w I lidze, wyprzedzając w tabeli drużynę z Dolnego Śląska o 1 pkt.
Kadra Górnika w sezonie 1975/76. Stoją od lewej: Świerk (trener), J. Obuchowski (kierownik drużyny), Kmiecik, Mosio, Mordak, Janikowski, Sysiak, Balcerak, Kaliś, Żaczyński, Pięta, Augustyniak, Bożyczko, Grzybek, Starostka, Walusiak, Panic (II trener). Klęczą od lewej: Chmaj, Fajek, Truszczyński, Borsuk, Ciołek, Obuchowski, Sidorski, Bylicki, Dzigoński
Przed startem sezonu 1977/78 było wiadomo, że z II ligi awansuje tylko jeden zespół. Lider, top of the top. Zmieniono regulamin i zamiast dwóch zespołów, promocją nagradzano tylko tego najlepszego. Biało-niebiescy mieli silny skład. Liderami byli Ryszard Bożyczko (później grał m.in. w Zagłębiu Lubin) i Marek Pięta (karierę rozwinął w Widzewie Łódź), a w środku pola zaczynał rządy młodziutki Włodzimierz Ciołek. Co ważne z ławki całością kierował trener Stanisław Świerk. No i Górnik „golił” kolejnych rywali. Szedł łeb w łeb z inną górniczą jedenastką z Katowic. To jednak GKS w drugiej części sezonu był cały czas jeden mały krok przed wałbrzyszanami. Ci choć bardzo chcieli, nie potrafili objąć pozycji lidera i wykorzystać potknięć najgroźniejszego rywala, też mającego słabsze dni. Albo sami nie byli w stanie zwyciężyć w meczach, które po prostu trzeba było wygrać (choćby z walczącą o byt Wisłoką Dębica), albo inne okoliczności – hm, powiedzmy, że nie sprzyjały – jak w starciu w Bielsku-Białej z również walczącą o utrzymanie Stalą. To był mecz przedostatniej kolejki, niezwykle istotny dla układu tabeli. Górnik go przegrał, a sędzia nie uznał dwóch goli biało-niebieskich. Pięta i Bożyczko trafiali do siatki ze spalonego. Tak twierdził arbiter… O grze w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce znów trzeba było zapomnieć.
Upragniony awans do ekstraklasy piłkarzom z Nowego Miasta udało się wywalczyć dopiero za szóstym podejściem, w sezonie 1982/83, ale to już zupełnie inna historia…
Tekst: Tomasz Piasecki
Fot. użyczone (archiwum prywatne Jana Kosowskiego, Tadeusza Obuchowskiego, Ryszarda Mordaka)
Artykuł ukazał się na łamach tygodnika "WieszCo" - pełny numer tygodnika do pobrania w formacie pdf na stronie www.wieszco.pl
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj