| Źródło: Wiesz Co
Dementuję pogłoski, że broda to wynik przegranego zakładu
Jesteśmy z tego samego rocznika, obaj chodziliśmy do III Liceum Ogólnokształcącego w Wałbrzychu. Pamiętam ciebie z tamtych czasów bez brody! Kiedy przyszła ta wizerunkowa zmiana? Tłumacz się!
- (Śmiech) Były to bardzo przyjemne czasy, które miło wspominam. I prawdą jest, że na tamten czas brody nie miałem. Podczas jednych wakacji, jadąc na dłużej na Mazury i Litwę, nie zabrałem ze sobą maszynki do golenia. Na miejscu też jej nie kupiłem, a po powrocie postanowiłem się nie golić, gdy dowiedziałem się, że za czasów młodości mój dziadek też miał brodę. Dementuję pogłoski, jakoby broda była wynikiem przegranego zakładu. Choć, półtora roku temu, zgoliłem przed sezonem brodę, zakładając się ze swoim fryzjerem, że tego nie zrobię. Na zdjęciach z tamtego okresu, prezentujących siatkarską drużynę MKS Aqua-Zdrój Wałbrzych, brody nie mam. Powiedziałem sobie wtedy, że nigdy już tego więcej nie zrobię.
Twoja przygoda z zajęciami motorycznymi rozpoczęła się dość późno. Jakie były twoje początki?
- To prawda, zaczęła się ona stosunkowo późno, choć i zawód trenera przygotowania motorycznego jest terminem dość świeżym na naszym rynku pracy. Obecnie nie jest on w żaden sposób regulowany i takiego zawodu w Polsce nie ma. Od najmłodszych lat zawsze wszędzie mnie było pełno. Brałem udział we wszystkich rozgrywkach szkolnych, czy międzyszkolnych. Sport zawsze był obecny w moim życiu, choć nigdy nie uprawiałem go zawodowo. Na siłownię też poszedłem stosunkowo późno, za namową chłopaków z „Wałbrzyskiego Kotła” (kibice koszykarskiego Górnika – przyp. red.).
I połknąłeś bakcyla?
- Początkowo się wstydziłem, miałem jakieś tam swoje kompleksy i obawy. Któregoś dnia dałem się jednak namówić i – jak pokazuje czas – ciągle mi mało. Zacząłem się wtedy bardzo interesować zagadnieniami związanymi z treningiem. Jak je układać, by lepiej wyglądać, być silniejszym, czy szybszym. Mimo pracy na etacie w korporacji, przez kilka miesięcy w weekendy robiłem kursy na trenera personalnego, zdałem egzaminy i zostawiłem pracę, by zająć się czymś, co bardziej mnie interesuje i pasjonuje.
W końcu trafiłeś do wyczynowego sportu?
- Z kursu zapamiętałem słowa wykładającego tam fizjoterapeuty, z którego usług, jak się niedawno okazało, również korzysta we Wrocławiu Krzysiek Jakóbczyk, koszykarz Górnika, że praca trenera personalnego to tak naprawdę początek drogi. Mówił, żeby nie zamykać się na wiedzę związaną z treningiem i że to tylko od nas zależy, czy będziemy się rozwijać branżowo i w którym kierunku pójdziemy. Podążając za tymi słowami, uczestniczyłem w wielu szkoleniach, aż trafiłem właśnie na te związane z przygotowaniem motorycznym. Dostałem propozycję pracy w drugoligowym siatkarskim MKS Aqua-Zdrój Wałbrzych. Szukali kogoś, kto zająłby miejsce Krzyśka Michalskiego, pełniącego wtedy rolę zarówno statystyka jak i motoryka. Dziś Krzysiek pracuje w Opolu, przy pierwszoligowej drużynie siatkarek. Podczas tamtego sezonu bardzo często mijaliśmy się na siłowni i hali z drużyną koszykarskiego Górnika, który występuje na zapleczu ekstraklasy. Przed okresem przygotowawczym do sezonu 2020/21 zadzwonił do mnie trener Łukasz Grudniewski, zaproponował współpracę, widząc jak pracuję z siatkarzami. Po rozmowach z trenerami i zarządami obu drużyn, przyjąłem to stanowisko.
Masz za sobą starty w biegach z przeszkodami. Co jest w nich takiego wyjątkowego?
- Myślę, że jak w każdych zawodach sportowych, jest chęć rywalizacji z innymi i sprawdzenia się. Przez cały czas moje biegi i zamiłowanie do nich ewoluowało. Zaszczepił je we mnie dziadek, który gdy był młody biegał na 400 metrów. Pierwsze próby biegów powodowały, ze wypluwałem płuca. Najpierw było bieganie po mieście, po parkach. Później odkryłem dopiero pojawiające się w Polsce biegi z przeszkodami. W większości przypadków odbywały się w górach, co nie ułatwiało pokonania dystansu. Spróbowałem, spodobało się, głównie ze względu na wymaganą wszechstronność, sprawność i siłę fizyczną. Wtedy też założyłem w naszym mieście grupę zrzeszającą ludzi o podobnych zainteresowaniach, prowadząc wspólne treningi.
Przygotowujesz do meczów siatkarzy Chełmca i koszykarzy Górnika. Jakie są podobieństwa i różnice pomiędzy nimi pod kątem proponowanych ćwiczeń?
- Siatkarze, w zależności od swojej pozycji, jak i trwania danej jednostki treningowej, są w stanie wykonać od 100 do 250 skoków. Dlatego też, by nie obciążać układu nerwowego, takie skoki staram się z nimi praktykować sporadycznie. Akcje meczowe nie trwają dłużej niż kilka, lub kilkanaście sekund, przez co i stawiane przed zawodnikami wymogi są zupełnie inne, niż u koszykarzy. Treningi w hali są bardziej nastawione na reakcje i szybkość w pierwszym kroku. Od tego może zależeć podbicie piłki w obronie, czy decyzyjność przeprowadzenia ataku. Koszykówka to z kolei sport kontaktowy, w którym dużo się biega, zmieniając przy tym często kierunki. Poświęcamy sporo czasu na rozwijanie tych zdolności, jednak robimy to bardziej specyficznie, zazwyczaj z piłkami lub w ramach wewnętrznej rywalizacji w parach.
Które z ćwiczeń sportowcy lubią najbardziej, a które wykonują z grymasem na twarzy?
- „Pompek nie robię” - słyszę to hasło od kilku chłopaków na każdym treningu i przed każdą rozgrzewką meczową Górnika (śmiech). A tak na poważnie, chyba nikt nie kategoryzuje tego w taki sposób. Myślę, że w dzisiejszych czasach zawodnicy są bardziej świadomi po co wykonują dane ćwiczenie i w jakim celu.
Twoja przedmeczowa rozgrzewka dla koszykarzy pierwszoligowego Górnika opiera się na głośnych, niemal żołnierskich okrzykach. Skąd taki pomysł?
- Każda rozgrzewka ma na celu odpowiednie przygotowanie zawodników do intensywności meczowej. Do tego co będzie się działo za chwilę na parkiecie. Stojąc przed chłopakami nie wyobrażam sobie wydawania samych poleceń, bez żadnych emocji. Żyję każdym treningiem, każdym meczem. Oni dają z siebie sto procent na meczach, ja zaś na rozgrzewkach, mogąc ich odpowiednio zagrzewać i nastrajać przed nadchodząca walką.
Jesteś blisko szatni Górników. Jak opisałbyś atmosferę panującą w zespole?
- Szkoda, że tych emocji nie mogą z nami współdzielić kibice. Każdy mecz traktujemy bardzo poważnie, jesteśmy skoncentrowani, nie odpuszczamy i nie kalkulujemy. Wkraczamy też w decydująca fazę sezonu, wiemy, o co gramy. Z drugiej strony jest też dużo śmiechów, żartów. Z siebie wzajemnie, z członków sztabu, z otaczającego świata. Wszystko to razem tworzy zgrany kolektyw, dobrze naoliwioną maszynę. Każdy może liczyć na siebie zarówno na parkiecie, jak i poza nim. To drużyna, w której liczy się zespołowość.
Fot. użyczone (Archiwum Patryka Pietraszko)
Czytaj też:
PIETRASZKO: RUNMAGEDDON TO NIE JEST KOLEJNY KOLOROWY BIEG
RUNMAGEDDON - BLIŻSZE SPOTKANIE Z BŁOTEM, WODĄ I OGNIEM
FIT WORKOUT, CZYLI JAK SPROSTAĆ PRZESZKODOM?
Artykuł ukazał się na łamach tygodnika "WieszCo" - pełny numer tygodnika do pobrania w formacie PDF na stronie www.wieszco.pl.
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj