Chodziłem struty przez kilka dni. Jakóbczyk i Ochońko podsumowalli sezon
O sezonie:
Krzysztof Jakóbczyk: Podsumowując obiektywnie, patrząc na potencjał jakim dysponowaliśmy, drugie miejsce to mimo wszystko sukces. Z drugiej strony do awansu zabrakło półtorej kwarty, więc pewien niedosyt pozostał. Parę dni chodziłem struty.
Można powiedzieć, że pod względem fizycznym i psychicznym to był najtrudniejszy sezon w moim życiu, choć [pod względem indywidualnym] był najlepszy w karierze. Trudno jednak go porównywać z tymi z czasów ekstraklasy, gdzie poziom jest wyższy. Możliwe, że postęp to zasługa powiększenia rodziny, małe dziecko dobrze działa na głowę. Od jakiegoś czasu wciąż staram się coś poprawiać w swojej grze, czy to pod względem fizycznym, czy też szukając nowych technik regeneracyjnych.
Tomasz Ochońko: Większa część drużyny zrobiła pierwsze miejsce już w zeszłym sezonie. Moja perspektywa była nieco inna, przyszedłem w trakcie rozgrywek z jasnym założeniem, że liczy się dla mnie tylko i wyłącznie awans. Dlatego nie boję się powiedzieć, że nasz wynik to dla mnie rozczarowanie.
O trudach play-off:
K.J: Ostatnie dwa mecze nogi miałem strasznie poobijane. Moje uda były celem ataku rywali. Mam wiele siniaków i krwiaków. Końcówka play-off dała mi w kość.
T.O: Trzeba być terminatorem by po tak długiej serii nie być zmęczonym (…) Mam w sobie strasznie dużo chęci by jeszcze pograć, pomimo tego, że lata lecą. Jakościowo i szybkościowo nie czuje się gorszy od młodszych zawodników.
O zerwanym koszu w serii z Politechniką Opolską:
K.J: To była dziwna sytuacja. Tamten mecz mieliśmy pod kontrolą. Gdy cofam się myślami do tamtego spotkania, to wydaje mi się, że mogło mieć wpływ na naszą dyspozycję w półfinale i finale. A kosz? Zerwał się nie z naszej winy.
T.O: Wiem, że takie sytuacje zdarzają się bardzo rzadko, ale zabrakło trochę planu co dalej. Siedzieliśmy na hali półtorej godziny, czekając na decyzję. Docierały do nas sprzeczne komunikaty: walkower, zmiana kosza, zmiana hali, mecz dzień później. Za dużo było niewiadomych. Całe szczęście, że przy tym zerwaniu konstrukcji nic nikomu się nie stało.
O półfinale z WKK:
K.J: Michał Sitnik był chyba najlepszym obrońcą na mnie. Nikt nie sprawiał mi większych problemów. Jego zasięg ramion był dla mnie kłopotem, trudno było się od niego uwolnić, czy też oddać rzut, gdy stał przede mną. Ma spokojnie możliwości by spróbować gry w ekstraklasie, można go tam fajnie wykorzystać.
O kibicach:
K.J: Podczas play-off zbierali się pod halą przed meczem i po meczu. Czuć było ich wsparcie, bombardowali nas też wiadomościach w mediach społecznościowych. Wielka szkoda, że zabrakło ich na meczach. Kto wie, jakby się to wszystko potoczyło. Na 100 proc. bilety w Wałbrzychu byłyby wyprzedane. Dobrze się czuję w Górniku, do którego wróciłem po latach. To właśnie w Wałbrzychu kiedyś miałem okazję się pokazać, wypłynąć na szersze wody. Chciałbym jeszcze coś z tym klubem osiągnąć.
T.O: Zarówno w finale ekstraklasy, jak i w 1 Lidze grały drużyny, które naprawdę mają kibiców. Z nimi na hali na pewno wyglądałoby to dużo lepiej.
O finale:
K.J: Nie spodziewaliśmy się, że Dawid Słupiński zrobi taką robotę. Nastawialiśmy się na strzelców: Śmigielskiego, Kordalskiego, Musiała. Słupiński niemiłosiernie obił mi nogi przy stawianiu dobrych zasłon.
T.O: Słupiński grał z korzyścią dla drużyny, wykorzystał dziewięć na dziesięć akcji. To nas dobiło, te wszystkie dobitki, zbiórki, ponowienia akcji. Czarni otrzymywali od niego dużo energii. [Podczas meczów w Słupsku] zatrzymaliśmy się w hotelu w Ustce. Dwieście metrów dalej był ośrodek, gdzie świętowałem zdobycie brązowego medalu mistrzostw Polski w barwach Stali Ostrów Wlkp. (2010 rok – przyp. red.).
O przegranej w meczu nr 2 finału 44:105:
K.J: Wolę nie wracać pamięcią do tego meczu (śmiech). Taka porażka bolała. Na pewno pozostały żal, rozgoryczenie, smutek. Wszystko, co bliskie sercu łączy się z emocjami.
T.O: Takiej porażki nigdy nie poniosłem. Jeszcze w trakcie samego spotkania starałem się sobie przypomnieć podobny mecz w mojej karierze, ale bezskutecznie. Nic nam nie szło.
O muzyce przed treningiem:
T.O: Niczego za bardzo nie słucham. Tutaj głos muszę oddać Maćkowi Bojanowskiego, który wynajdywał nam w szatni piosenki z „kosmosu”. W życiu ich wcześniej nie słyszałem, ale wpadały w ucho. Nikt w szatni ich nie znał, nie potrafił powiedzieć tytułu, a „Bojan” znał całe na pamięć.
K.J: Mam jeden utwór, który mi towarzyszy od liceum. To „8 mile” Eminema.
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj