| Źródło: Wiesz Co
Wałbrzych region: wielki maniak od zapałek (FOTO)
Te dziesiątki tysięcy małych kartonowych „widoczków”, które kiedyś zdobiły pudełka od zapałek, kolekcjoner przechowuje w domu. To chyba dobre określenie. Wyobraźcie sobie, że wszystkie są skatalogowane, przechowywane w specjalnych segregatorach, a tych jest około 200. Zajmują wszystkie szafy i komody. Całe szczęście, że eksponaty nie są zbyt ciężkie, bo inaczej strop w budynku mógłby nie wytrzymać.
A teraz poważnie. Janusz Michalczyk od 1977 roku należy do Polskiego Związku Filatelistów, w którym zrzeszeni są także filumeniści. Zbierający wszelkie materiały związane z nieceniem ognia. Od etykiet zapałczanych, poprzez zapalniczki, aż po urządzenia wzniecające płomień. Naszego bohatera fascynują jednak tylko etykiety, przez dziesiątki lat odklejane przez niego z pudełek, a długo potem wycinane. Na pewno kojarzycie zwykłe pudełko zapałek. Niby zwykły prostopadłościan. Dziś fabryki nadrukowują na kartonie jakiś mało wyszukany motyw oraz informacje od producenta. Kiedyś takie etykiety przytwierdzało się do opakowania, a często były to prawdziwe dzieła sztuki. Jak choćby etykieta z 1895 roku z miejscowości położnej na terenie ówczesnych Austro-Węgier. Czy to jest najcenniejszy eksponat w kolekcji mieszkańca Strzegomia?
– Nie podchodzę tak do tego. Uważam, że przedmioty są cenne wówczas, gdy kolekcjoner żyje i może je zaprezentować – uważa Janusz Michalczyk. Trudno się z nim nie zgodzić. Faktem jest jednak, że jego zbiory budzą podziw. W ciągu kilkudziesięciu lat zgromadził dokładnie 206 656 etykiet zapałczanych ze 140 krajów świata! Niewiarygodne! Oryginalnych, pięknych, niepowtarzalnych. A zaczęło się niewinnie na początku lat 60. ubiegłego wieku, gdy nasz rozmówca był jeszcze w szkole podstawowej.
– Kolega wrócił z kolonii znad morza i przywiózł etykiety wyprodukowane w fabryce w Sianowie. Z racji tego, że lubiłem nowości i wszystko, co oryginalne, od razu mi się spodobały – przypomina kolekcjoner. Szybko doszło do młodzieńczej wymiany jakich w tamtych czasach były tysiące. Klaser ze znaczkami powędrował do kolegi, a w domu Janusza Michalczyka pojawiła się kolekcja etykiet zapałczanych. Rozpoczęła się w ten sposób piękna pasja, która trwa do dziś.
Dawniej eBay podobnie jak Allegro pozostawały w sferze marzeń. Ba nikt o internecie nie słyszał, więc o aukcjach jakie znamy teraz, nie było mowy. Siadało się wieczorem do stołu, pisało list, wkładało do koperty, przyklejało znaczek i wysyłało na drugi koniec Polski do innego kolekcjonera. Z prośbą o wymianę. Zbiory młodego pasjonata szybko pęczniały. Także dlatego, że specjalne kolekcje wypuszczały na rynek polskie fabryki zapałek. A było ich pięć. Oprócz wspomnianej w Sianowie, także w Bystrzycy Kłodzkiej, Czechowicach-Dziedzicach, Częstochowie i Gdańsku. Kupowano je w kioskach Ruchu.
W końcu można było też nabywać etykiety zapałczane z zagranicy. A te Janusz Michalczyk ma dosłownie z każdego miejsca na świecie. Co ciekawe większość pudełek wygląda podobnie. Zwykły prostopadłościan, czyli pochewka i szufladka na zapałki, ale, ale, najważniejszy był ten przytwierdzony lub nadrukowany „widoczek”. Motywy były rozmaite, zwierzęce, sportowe, roślinne, motoryzacyjne, geograficzne, ale także propagandowe. Do dziś kolekcjoner śmieje się z haseł znajdujących się na etykietach, jak choćby z tego: „Ludowe lotnictwo na straży pokoju”.
Dziś już żadna fabryka w Polsce nie wytwarza zapałek. Te, które kupujecie w sklepach, prawdopodobnie zostały wyprodukowane na Węgrzech, Ukrainie lub w Indiach, a rodzime firmy są tylko ich dystrybutorami. Dlatego tak trudno wzbogacić się o kolejne oryginalne eksponaty. Ale Janusz Michalczyk nie poddaje się i dopóki starczy mu sił, zamierza powiększać swoją kolekcję.
Czytaj też:
WAŁBRZYCH: PAN ZBIGNIEW ZGROMADZIŁ ICH KILKA TYSIĘCY
Tomasz Piasecki
Fot. Ryszard Burdek
Artykuł ukazał się na łamach tygodnika "WieszCo" - pełny numer tygodnika do pobrania w formacie pdf na stronie www.wieszco.pl
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj