| Źródło: Wiesz Co
Wałbrzych: mieszkaniec naszego miasta maluje Mona Lisę
Gdy usłyszałem, że zamierza Pan skopiować Mona Lisę, zamurowało mnie.
- Dlaczego? (uśmiech)
Ponieważ dla mnie to całkowita abstrakcja. Lasu i chmur bym dobrze nie namalował…
- Lubię też pejzaże (Michał Szura wstaje i pokazuje obraz Tatr, który namalował kilkadziesiąt lat temu – przyp. red.), a tak na poważnie pierwsze malarskie kroki zacząłem stawiać już w szkole podstawowej. Gdy byłem dzieckiem, mówiono na mnie żartobliwie „Matejko”. Kiedyś w podstawówce namalowałem Lenina, kopiując jego wizerunek z książki do historii. Twarz nie była oczywiście pokratkowana, bo nie wiedziałem o istnieniu takiej techniki, która nawiasem mówiąc bardzo pomaga, żeby wszystko wychodziło równo. Mnie udało się nieźle oddać jego fizjonomię. Obraz zawisł na ścianie w klasie.
Gdzie nauczył się Pan malować?
- Gdy chodziłem do technikum górniczego, dowiedziałem się, że w GDK rozpoczyna się kurs artystyczny malowania farbami olejnymi. Natychmiast się zapisałem. To był 1974 rok. Instruktor nauczył mnie dzielić twarz na trzy części – do oczu, nosa i końca brody. Pamiętam, że malowaliśmy twarze na podstawie gipsowej figury Zeusa. Nauczyłem się też prozaicznej rzeczy jak mycie pędzli w czystej wodzie z szarym mydłem.
Jakieś podstawy Pan dostał?
- Tak, ale od dziecka miałem talent do rysunków. Jako młody chłopak tworzyłem też sporo ikon, wzorując się na zdjęciach z albumu Andrieja Rublowa. Część przekazałem znajomym, inne rodzinie. Robiłem grafiki, ot choćby Trzech Króli podążających do Betlejem. Malowałem akwarelami, później zacząłem robić portrety olejne…
… i pomyślał Pan „może warto zrobić kopię Mona Lisy”?
- Nie do końca (śmiech). Jesienią zeszłego roku spotkałem przypadkowo Wiesława Palecznego, brata słynnego pianisty Piotra. Poznaliśmy się w... piaskownicy, bo byliśmy z wnuczkami na placu zabawa. I tak od słowa do słowa wyszło, że amatorsko maluję, na co Wiesław Paleczny pół żartem, pół serio rzucił „to namaluj Damę z łasiczką”. Odparłem, że ten obraz mi się nie podoba, ale mogę wykonać Mona Lisę. No więc jeśli słowo się rzekło, musiałem dotrzymać obietnicy.
Jak długo trwały przygotowania?
- Zdziwię Pana, ale prawie w ogóle specjalnie nie przygotowywałem się, bo zestawy rozmaitych farb olejnych miałem, całe pudło pędzli też, werniks również. Musiałem jedynie zrobić blejtram, ale nie byle co, lecz porządną rzecz z profilowanych listem z dobrej jakości lnianego płótna. Rzecz jasna o wymiarach identycznych jak oryginał dzieła namalowanego przez Leonarda da Vinci. Gdy zważyłem wszystko, okazało się, że całość waży trochę ponad 2,3 kg. Czekałem ponadto na wydruk komputerowy obrazu, który zamówiłem we wrocławskiej firmie specjalizującej się w tego typu rzeczach i mogłem przystąpić do roboty. Nim zacząłem, trochę się do tego przymierzałem. Nie powiem, strach był.
Przed czym?
- Właśnie przed tym wyzwaniem. To obraz, który znają chyba wszyscy, drogi, który w Luwrze oglądają tłumy ludzi, dlatego był we mnie taki niepokój, czy podołam.
Od czego Pan zaczął?
- Malarz Jerzy Borowski poradził mi, żebym kupił celofan. Nałożył na wydruk komputerowy i odrysował tylko linie zasadnicze. Następnie na przygotowany blejtram położyłem kalkę techniczną i dopiero na to celofan z odrysowanymi głównymi kreskami. Dzięki temu wyszły ogólne kształty, które idealnie odbiły się na białym płótnie. Rozpocząłem malować od góry elementy zadrzewienia. Potem samą postać, która jest w centralnym punkcie obrazu, a ciało lekko ustawione pod kątem. Przystąpiłem do pracy dokładnie 28 kwietnia. Dzień po dniu zapisując w zeszycie ile godzin spędziłem nad malowaniem Mona Lisy. Jednego dnia były to 2, innego 4 godziny. Razem wyszło już grubo ponad 100 godzin pracy. Obraz jest skończony, powiedzmy w 80 procentach.
Ile Pan potrzebuje czasu, żeby go ukończyć?
- Myślę, że za półtora tygodnia będzie gotowy. Muszę poprawić usta, bo moja Mona Lisa jest jakby starsza od oryginału (śmiech). Skałki w tle też wymagają dopracowania, skórzane naramienniki również. Muszę poświęcić trochę czasu na przyrodę w tle.
Co było najtrudniejsze?
- Zrobić koronkę na sukni przy dekolcie. To też muszę jeszcze dopracować.
- Od jednego do dziesięciu (chwila zastanowienia), dziewięć.
Myślałem, że powie Pan dziesięć?
- Nigdy nie dorównam mistrzowi, to oczywiste. Leonardo da Vinci był jedyny w swoim rodzaju ze swoją nowatorską jak na XVI wiek techniką malowania z zastosowaniem sfumato, czyli łagodnym przejściom z partii ciemnych do jasnych. Ja pracuję w świetle dziennym. Patrzę, jak pada słońce na obrazie. Kreski, które ja stosuję w pociągnięciu pędzlem są wyłącznie moje. Pewnie, że niektórzy powiedzą, że są namalowane za blisko, inne za daleko. Jedne są zbyt intensywne, inne zbyt słabo widoczne, ale to przecież kopia. Chciałbym, żeby była jak najbliższa oryginałowi.
Mona Lisa to pierwsze tak znane dzieło, którego podjął się Pan skopiować?
- Tak, ale od razu muszę dodać, że mogę zrobić wszystko. Potrzebne jest jednak natchnienie. Przy obrazie Leonarda da Vinci, trochę na nie czekałem, ale gdy już nadeszło, wziąłem się ostro do pracy, obiecując sobie, że w trzy miesiące skończę wszystko. Proszę pamiętać, że muszę jeszcze zrobić pokrowiec, bo takiego dzieła nie można wozić ot tak sobie bez ochrony.
To będzie obraz Pana życia?
- Mam 72 lat (dłuższa chwila milczenia). Chyba tak to muszę traktować (uśmiech). To moje życiowe wyzwanie, skopiować takie dzieło.
Inni wałbrzyszanie z ciekawą pasją:
WAŁBRZYCH: JAK "MALARKA IGŁĄ" TRAFIŁA NA PLAN FILMU?
Wałbrzych: Roman Świst wie wszystko o historii pożarów i straży
Wałbrzych: z Wandą Radłowską o sytuacji seniorów
Dementuję pogłoski, że broda to wynik przegranego zakładu
Artykuł ukazał się na łamach tygodnika "WieszCo" - pełny numer tygodnika do pobrania w formacie PDF na stronie www.wieszco.pl.
Rozmawiał Tomasz Piasecki
Fot. (red)
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj