| Źródło: Straż Miejska Wałbrzych, Fundacja Dzika Nadzieja
Wałbrzych ma setki dzikich mieszkańców. Jak z nimi żyć? (FOTO)
Rude kity i zygzaki
Jak mówi Edward Świątkowski z wałbrzyskiej straży miejskiej, wiele interwencji strażników dotyczy właśnie dzikich zwierząt na terenie miasta – poczynionych przez nie szkód czy obaw ludzi, ale także osobników chorych, po wypadkach czy młodych. Czasem interwencje okazują się na wyrost, często na przykład ktoś bierze nieszkodliwego zaskrońca czy nawet padalca za żmiję. Albo mieszkańcy domagają się usunięcia lisów, które nie stanowią zagrożenia i na tyle przystosowały się już do życia w mieście, że w lesie nie dałyby sobie rady. Lis zagraża niezabezpieczonej hodowli drobiu, ale nie ludziom.
- Ostatnie przypadki wścieklizny u lisów w naszym mieście stwierdzono kilkanaście lat temu. Odkąd jest rozrzucana szczepionka przeciw tej chorobie, nie notuje się jej już prawie wcale. Właściwie nie odczuwa się obecności lisów, ale sam widziałem, jak są uczone niewłaściwych zachowań – pewna pani wyrzucała makaron z okna na ul. Mickiewicza, a na dole stał lis i wszystko zjadał. Kiedyś nie było normalne, że lis spacerował po mieście, a dziś już jest – mówi strażnik.
Złapanie lisa nie jest zresztą prostą sprawą – inteligenty kuzyn psa potrafi wyjąć mięso z żywołapki bez zatrzaśnięcia się w niej, albo zrobić podkop.
Inną sprawą są żmije, które mogą być niebezpieczne. Edward Świątkowski pamięta tegoroczną interwencję dotyczącą żmii, która wpełzła pod pracującą maszynę zakładu przemysłowego na Białym Kamieniu i nie zamierzała opuszczać ciepłego schronienia, my pisaliśmy o żmii, która zakłóciła nabożeństwo w kościele w Kuźnicach: ŻMIJA WPEŁZŁA DO KOŚCIOŁA PODCZAS MSZY. Żmije jednak też nie są tak groźne, jeśli nieświadomie nie zbliżymy się do nich za bardzo, jak to miało miejsce w okolicach ZAMKU CISY. Jak mówi strażnik, jeśli nie chcemy żmij w pobliżu naszych domów, podstawą jest wykaszanie trawników, bo obawiają się otwartych przestrzeni, wolą pełzać w trawie. A do lasu na jagody czy grzyby trzeba ubrać buty powyżej kostki, bo w lesie to żmija jest u siebie. Na ogół jednak ucieka, kiedy tylko wyczuje, że zbliża się człowiek.
Wałbrzych skolonizowany przez dziki
- Cały czas jest prowadzony odstrzał redukcyjny, koło myśliwskie zgłasza nam, gdzie działa, ale na terenie miasta nie można strzelać. Trzeba pamiętać, że dzik nie jest groźny, póki się go nie zaniepokoi, więc nie wolno przepędzać go z ogródka, jak to kiedyś chciał zrobić jakiś pomysłowy mieszkaniec. A dzik pójdzie jak przecinak, staranuje wszystko na swojej drodze i albo sam się zabije, albo komuś zrobi krzywdę. Trzeba mu otworzyć furtkę i czekać, aż sam wyjdzie. I powiedzieć dzieciom, żeby nigdy nie próbowały głaskać prosiaczków w paski, bo i takie historie słyszeliśmy – mówi strażnik.
Dzikie zwierzę potrafi zaskoczyć – stado dzików przejdzie obok nas nie zwracając na nas uwagi, natomiast, jak mówi funkcjonariusz straży, pamięta przykład pani, która chciała ratować potrąconą przez samochód wiewiórkę i tak ją ta wiewiórka ugryzła, że musiała ratować się sama.
Największym problemem straży miejskiej, która, jak może, stara się zaradzić "dzikim" interwencjom, jest brak miejsca, gdzie można przechować zwierzęta ranne, chore, czy zbyt młode, żeby same sobie poradziły. Bo o ile kota czy psa odwiezie się do miejskiego schroniska, a borsuka wyciągniętego ze studzienki kanalizacyjnej wypuści się, żeby szedł, gdzie jego miejsce, to rannego dzikiego zwierzęcia ani wypuścić się nie da, ani go przechować. Straż miejska nie ma takich możliwości, a nikt w pobliżu naszego miasta do tej pory nie miał miasta azylu dla dzikich zwierząt, nie mówiąc już o miejscu rehabilitacji.
Bez azylu
- Jesteśmy w bardzo trudnej sytuacji, jeśli chodzi o zwierzęta dzikie. Często nie mamy możliwości, żeby je ratować, choć funkcjonariusze na głowie stają, żeby pomóc. Na przykład kunę z przetrąconą łapą po doraźnej pomocy musieliśmy wypuścić do lasu, bo to drapieżnik dziesięć razy agresywniejszy od lisa, nie mamy miejsca, w którym moglibyśmy ją bezpiecznie umieścić. Wybawieniem dla nas byłby azyl dla dzikich zwierząt, najbliższe są kilkadziesiąt kilometrów stąd i pomagają niechętnie, a straż miejska nie może opuszczać terenu miasta – wyjaśnia Edward Świątkowski.
A na pomoc w ostatnim czasie oprócz kuny i wiewiórki czekały bobry, borsuki, sarny, czy dzikie ptactwo, na przykład ranny sokół wędrowny, o którym pisaliśmy CZESKA SOKOLICA CHCIAŁA ZAMIESZKAĆ NA KOMINIE PEC-U (FOTO).
- Jeśli są zdrowe, wszystko gra. Mamy specjalistyczny sprzęt do łapania gadów, ptaków, lisów. Ale jeśli są ranne, czy chore, nie jesteśmy w stanie pomóc. Dotąd nie było żadnej organizacji pozarządowej, która by pomagała, te, które są, fundacje "Na Pomoc Zwierzętom" w Boguszowie-Gorcach i "Mania Pomagania" w Jedlinie-Zdroju, nie zajmują się dzikimi zwierzętami, a Wałbrzych, miasto ponad stutysięczne, nie ma żadnej takiej organizacji. Łatwiej byłoby nam działać w takim zakresie, gdyby taka była, bo możemy złapać zwierzę, ale nie możemy go przetrzymywać, ani przewozić. Dobrze, że są miłośnicy dzikich zwierząt, którzy nam pomagają – podsumowuje strażnik.
Jest (dzika) nadzieja, że coś się zmieni
I właśnie jeden z tych miłośników, wałbrzyski dziennikarz i fotoreporter Robert Bajek, założył wraz z żoną Anną i zaprzyjaźnioną lekarką weterynarii (chirurgiem), fundację "Dzika Nadzieja" z myślą o tym, żeby pomagać dzikim zwierzętom z naszego miasta i okolic. Warto podkreślić, że pomocą dzikim zwierzętom zajmują się już od kilku lat. W tej chwili fundacja ma kilka tygodni, a oni dzielnie walczą z rafami przygotowanymi przez polskie prawo.
- O dzikich zwierzętach mówią cztery ustawy – o ochronie przyrody, o ochronie zwierząt, o utrzymaniu porządku w gminie i o prawie łowieckim. Żadna nie wskazuje jednoznacznie, jaki podmiot ma się zająć dzikimi zwierzętami na terenie gminy, a efektem jest to, że wszystkie instytucje spychają z siebie tę odpowiedzialność, bo to wszystko kosztuje. Schroniska tych zwierząt nie przyjmują, gminy czasem podpisują umowy z weterynarzami, ale weterynarze tylko pomagają doraźnie, dzikich zwierząt nie przewożą i nie mają warunków do przechowywania. A w Wałbrzychu ludzie znajdują ranne dzikie zwierzęta czasem kilka razy w ciągu dnia i próbują szukać pomocy u policji, u leśniczego czy nawet u GOPR-u – naświetla sprawę Robert Bajek.
Tymczasem nikt z tych podmiotów nie pomoże. A prawo jest brutalne, dla dzikiego rannego zwierzęcia łownego przewiduje tylko jedną (niskokosztową) opcję – przyjedzie myśliwy i odstrzeli, żeby się nie męczyło, choćby miało tylko łatwą do wyleczenia kontuzję. Dla zwierząt niełownych, na przykład ptaków – nie ma nic. Ten ponury krajobraz zmienia się powoli dzięki miłośnikom przyrody, takim jak Robert Bajek, czy znany już naszym Czytelnikom Krzysztof Żarkowski, który z nim współpracuje podczas ratowania dzikich czworonogów i ptaków. Ale tacy miłośnicy zaczynają często od zera, mając tylko wiedzę i doświadczenie, a jest potrzebny specjalistyczny sprzęt i koszty są ogromne.
- Moim marzeniem jest specjalistyczne auto do transportu dzikich zwierząt. Straż miejska dzwoni do mnie, żebym je odwoził do azylu, jeśli jest tam miejsce. W tej chwili robimy to na własny koszt, płacimy za leczenie i razem z wyżywieniem bywa to od kilkuset złotych do kilku tysięcy złotych miesięcznie. Już ledwo dajemy radę i musimy prosić o pomoc wszystkich, którym los dzikich zwierząt nie jest obojętny – mówi Robert Bajek. Tylko w ostatnich tygodniach udzielał pomocy rannej młodej sarnie, jaskółce, której ktoś złośliwie przyciął lotki, młodemu bocianowi choremu na żółtaczkę, który wypadł z gniazda, kaczce krzyżówce, którą zraniła w nogę wędkarska żyłka, małemu puszczykowi, którego jacyś zwyrodnialcy chcieli żywcem podpalić, a nawet wyrzuconemu przez kogoś na śmietnik żółwiowi stepowemu. I właśnie – w innych krajach ranne zwierzę nie jest już nikomu niepotrzebnym śmieciem. Pomóżmy to zmienić i u nas.
Fundację można odnaleźć na Facebooku. Czytamy tam: "Skupiamy się na niesieniu pomocy, leczeniu i rehabilitacji dzikich zwierząt, doraźnej pomocy weterynaryjnej, transporcie rannych i chorych zwierząt, działaniach edukacyjnych, wspieraniu działań poprawiających dobrostan zwierząt, ich siedlisk, oraz cennych przyrodniczo miejsc i ostoi".
Gdyby była taka możliwość, twórcy fundacji otworzyliby Ośrodek Rehabilitacji Zwierząt i mogliby pomóc każdemu potrzebującemu zwierzęciu, ale bez dotacji nie dadzą rady. - Nasza fundacja jest w kontakcie z Regionalną Dyrekcją Ochrony Środowiska we Wrocławiu, która również popiera otwarcie takiego ośrodka na naszym terenie - dodaje Robert Bajek. Przyda się każda złotówka.
KRS: 0000735956
Numer konta: BZ WBK: 23 1090 2314 0000 0001 3696 5466
O tym, że nie zawsze pomoc jest konieczna, pisaliśmy:
PTASIE PODLOTY PADAJĄ OFIARĄ DOBRYCH CHĘCI. JAK IM MĄDRZE POMÓC?
O innych historiach z dzikimi mieszkańcami miasta w roli głównej:
WAŁBRZYCH I REGION: SARNA W OPAŁACH I WARCHLAK W WYROBISKU
STRAŻ MIEJSKA ZATRZYMAŁA BOBRA
URATOWALI RANNEGO MYSZOŁOWA
RYŚ I ŻBIK W NASZYCH LASACH?
TAJEMNICZE ZWIERZĘ. WIDZIAŁEŚ JE?
NOCĄ WAŁBRZYCH TO PRAWDZIWA MIEJSKA DŻUNGLA
Żmije
ŻMIJA ZAKŁÓCIŁA URODZINY BABCI
Dziki
ZWIERZĘTA Z PARKU KSIĄŻAŃSKIEGO W UKRYTEJ KAMERZE
DZIKI PRZYSZŁY DO TEATRU
LEŚNICY LICZĄ DZIKI
DZIKI RZĄDZĄ W WAŁBRZYCHU?
Borsuki
BORSUK BUSZOWAŁ PO OGRODZIE
MUNDUROWI WYCIĄGNĘLI Z PUŁAPKI BORSUKA
STRAŻ WAŁBRZYCH: RATOWALI BORSUKA, ALE ON SIĘ BRONIŁ
Ptaki
PIASKOWA GÓRA: MAMY CZTERY PISKLAKI (FOTO)
GNIAZDO NA KOMINIE PEC-U MA JUŻ LOKATORÓW [FOTO]
SOKOŁY WĘDROWNE NA KOMINIE PEC: BĘDZIE JE MOŻNA PODGLĄDAĆ
PODZAMCZE MA PUSTUŁKI - DZICY LOKATORZY OBSERWOWANI
CIETRZEW ZADOMOWI SIĘ W NASZYCH LASACH?
PODZAMCZE: NIE TYLKO WAŁBRZYSZANIE SPĘDZAJĄ TU NOC
ZIMORODKI - NASZE FRUWAJĄCE KLEJNOTY [FOTO]
BOCIANY ZAMIESZKAŁY U BRAM MIASTA
BOCIAN BIAŁY MA TU SWOJE STOŁÓWKI
Akcje i wydarzenia z udziałem KRZYSZTOFA ŻARKOWSKIEGO
Foto użyczone: Straż Miejska w Wałbrzychu (Edward Świątkowski), Robert Bajek
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj