Kochają Wałbrzych: Życzymy sobie… publiczności
Tego najbardziej brakuje Annie i Grzegorzowi Mondrym, waltornistom w Orkiestrze Symfonicznej Filharmonii Sudeckiej im. Józefa Wiłkomirskiego w Wałbrzychu. Miło słucha się w jaki sposób mówią o mieście, w którym pracują. Swoją droga ciekawe, czy by założyli koszulkę z napisem: „Dumni, że jesteśmy z Wałbrzycha”.
Jesteście entuzjastami Wałbrzycha, jak tu trafiliście?
GM: - Szukaliśmy miejsca w Polsce, gdzie będziemy pracować razem. Zanim pobraliśmy się, Ania pracowała w Państwowej Operze Bałtyckiej w Gdańsku, a ja w Filharmonii Szczecińskiej. W żadnym z tych miast nie było stanowisk dla naszej waltorniowej dwójki. Jestem „krzyżakiem malborskim”, pochodzę z Nowego Stawu na Żuławach, a w Malborku się urodziłem. Wszystkie szkoły, uczelnię i pierwszą pracę miałem w Gdańsku. Z Anią, rodowitą gdańszczanką znaliśmy się od liceum, na studiach byliśmy razem u tego samego profesora i przez cztery lata studiów byliśmy parą…
Brzmi ciekawie, co było dalej?
GM: - Potem to się rozpadło i każdy poszedł swoją drogą. Różne okoliczności losu sprawiły, że spotkaliśmy się po latach na nowo. Wcześniej miałem za sobą trudny okres w życiu osobistym. Z Anią pobraliśmy się latem i z początkiem sezonu 2013 rozpoczęliśmy pracę w Filharmonii Sudeckiej. W międzyczasie zagraliśmy przesłuchanie do Filharmonii w Bydgoszczy z pozytywnym skutkiem. Zależało nam, aby być bliżej swoich rodzin i przyjaciół. Byliśmy jednak już po przeprowadzce do Wałbrzycha. Postanowiliśmy wyjechać do Bydgoszczy w czasie zimowej przerwy szkolnej synów. Los nas jednak zaskoczył. Zrobiło nam się na tyle dobrze pośród ludzi w zespole Filharmonii Sudeckiej, że postanowiliśmy pozostać na stałe. Dzisiaj bardzo się ciesze, że udało mi się do tego namówić Anię.
Czy to chodzi o twoje umiejętności perswazyjne?
GM: - Zupełnie nie (śmiech). Przede wszystkim w zespole orkiestry w Wałbrzychu są znakomici muzycy, a w Polsce mało kto o tym wie. Ale zaczęliśmy już nad tym pracować i powiększamy grono fanów Filharmonii Sudeckiej wśród muzyków w Polsce. Anię kojarzą z Gdańskiem, a mnie ze Szczecinem. Kiedy chwalimy się, że gramy w Wałbrzychu w Filharmonii Sudeckiej to działa na zasadzie efektu „łał” lub wow, jak kto woli.
Jak to? Nie musicie walczyć w Polsce z negatywnym wizerunkiem czarnego, pogórniczego miasta?
AM: - Nawet jeśli ktoś zaczyna w ten sposób to odpowiadamy – przyjedźcie, zobaczcie. Pomogła też bardzo akcja promocyjna miasta, „złoty pociąg” albo „Zamek Książ” i Palmiarnia w Wałbrzychu jako sponsor pogody w TVN. Naprawdę to wszystko działa! Wałbrzych od paru ładnych lat ludzie widzą od tej dużo ładniejszej strony.
Zgłaszam wniosek do zainteresowanych – Anna i Grzegorz Mondry Ambasadorami Wałbrzycha!
AM: - (Śmiech) Tak się trochę czujemy! Za naszą namową wielu ludzi i to spoza branży muzycznej przyjeżdża do Wałbrzycha. Są zachwyceni i chcą wracać. Dzieci naszych znajomych przyjechały nawet zaręczyć się w Zamku Książ. Chętnie bym założył koszulkę z napisem „Dumny, że jestem z Wałbrzycha” (śmiech)! Muzycy, którzy przyjeżdżają na tzw. „wypomóżki” tj. zastępstwa, są pod wrażeniem naszej nowej sali koncertowej i jej akustyki – tu jest wielkie „WOW”! Potem mówią – u was to się świetnie pracuje, jest taka dobra atmosfera, nie ma zbędnej rywalizacji, pracuje się...
...zespołowo?
GM: - I jest po prostu miło. Kiedy pierwszy raz przyjeżdżałem do Wałbrzycha na zastępstwo, nie było jeszcze Galerii Victorii. Drogi były w fatalnym stanie. Od tego czasu w mieście dużo się zmieniło. My sami skorzystaliśmy z programu „ludzie niezbędni dla miasta Wałbrzycha”. Poza tym, atutem Wałbrzycha jest możliwość uprawiania aktywnej turystyki – w naszym przypadku rower i narty biegowe. Ze znajomymi robimy wypady od Andrzejówki po Karpacz i Jakuszyce – wszystko jest tak blisko! Teraz trochę żartem – wiesz co jest jeszcze ważne w Wałbrzychu? Dużo, dużo mniej owadów latem, które są utrapieniem w Szczecinie czy Gdańsku (śmiech)! Wieczorem mogę sobie otworzyć okno i zapalić światło!
Opowiedzcie o pracy zespołowej w orkiestrze.
AM: - W naszej sekcji są cztery waltornie. Pierwsza waltornia gra najwyższą partię – temat. Druga jest partnerem pierwszej. Trzecia waltornia podkłada dźwięki intonacyjnie i barwowo podporządkowując się pierwszej waltorni. Czwarta odpowiada za najniższe tony w grupie. Razem tworzymy sekcję, która pracuje nad jedną barwą, jedną artykulacją, nad oddechami w tych samych miejscach. Później ta nasza sekcja musi się spasować z sekcją klarnetów, fletów, fagotów, trąbek, puzonów itd. Fajne jest kiedy pracujemy ze sprytnym i dobrze słyszącym dyrygentem – on to wszystko ładnie ustawia.
GM: - I jeszcze jedno. Czym się różnimy od orkiestr NOSPR czy Filharmonii Narodowej? Średnią wieku – nasza orkiestra jest wyraźnie odmłodzona. A artystycznie? Robiłem kiedyś zagadki moim kolegom muzykom. Dawałem im do posłuchania anonimowo różne wykonania tego samego utworu, w tym nasze z Filharmonii Sudeckiej. Oceniali nas na poziomie London Symphony Orchestra!
W tym szczególnym czasie, już świątecznym, powiedzcie czego wy muzycy sobie życzycie?
AM: - Przede wszystkim publiczności! Chciałabym zarazić więcej ludzi spoza naszej branży gotowością do przychodzenia do filharmonii. Zauważyłam, że ludzie się boją do nas przychodzić. Słyszę jak mówią, że tu jest powaga, że muszą się ubrać, a nie mają stroju. Albo, że nie mają z kim przyjść. Ja życzyłabym sobie, aby nie bali się przychodzić. Chciałabym też unowocześnić nasze występy. Z jednej strony Filharmonia potrzebuje więcej reklamy, a z drugiej strony szukałabym nowych pomysłów, ciekawych dla ludzi. Być może powinniśmy nieco zmienić program koncertów. Nie tylko grać symfonie, czy muzykę klasyczną lub filmową, ale także muzykę kameralną. Zapraszając do nas młodych ludzi nie możemy proponować tylko siedzących muzyków. Powinniśmy pokazać jakiś obraz, podać jakiś opis, coś bliżej przedstawić. Pokazać muzykę np. w sposób bardziej multimedialny. Młodzi ludzi mają bardzo dobrej jakości muzykę w swoich smartfonach. U nas muszą dostać coś więcej!
GM: - Ja bym sobie życzył jeszcze jednego... Chciałbym, żeby znalazł się ktoś, kto pomoże ludziom odróżnić disco polo, czy muzykę biesiadną od prawdziwej sztuki. Nie jesteśmy przeciwni tej muzyce! Jednak wymagamy od siebie więcej i więcej potrafimy. Dlatego nie traktujcie nas tak samo! Naszym przyjaciołom muzykom życzymy, by nie przestawali pielęgnować w sobie tego szaleństwa, które połączyło naszą przyjaźń i otoczyło ją dobrą energią, pozytywnymi emocjami. Spotykajmy się w filharmonii, odróżniajmy tandetę od sztuki!
Tekst: Red
Fot. użyczone (Filharmonia Sudecka)
Artykuł ukazał się na łamach tygodnika "WieszCo" - pełny numer tygodnika do pobrania w formacie pdf na stronie www.wieszco.pl
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj