Zamek Książ, UFO i kto za tym wszystkim stoi? (FOTO)
UFO na furmance
Ta historia zaczyna się 10 maja 1978 roku w Emilcinie koło Lublina. 71-letni rolnik Jan Wolski jedzie furmanką przez las, wraca do domu. Nagle na wóz wskakują dwie dziwne istoty - nie wyglądają jak ludzie i są wzrostu dzieci. Jak będzie potem mówił starszy mężczyzna, nie zdziwiło go to, bo zazwyczaj ludzie wskakiwali na furmanki i zeskakiwali z nich, gdzie potrzebowali, ale wygląd pasażerów na gapę nieco go zaskoczył - oliwkowe twarze, błony pławne między palcami. Po chwili docierają na polanę, gdzie ponad ziemią unosi się dziwny obiekt, przypomina trochę autobus. Są tam dwie inne istoty, zapraszają go na windę i po chwili znajduje się wewnątrz obiektu, po czym zostaje poddany jakimś badaniom, a następnie odesłany na dół. I wraca do domu.
- Jan Wolski, prostolinijny, niewykształcony, bardzo uczciwy i prawdomówny, niepijący, a wszystko to potwierdzi później cała wieś, nie sypiający nigdy w dzień, zdrowy psychicznie, mający nieposzlakowaną opinię i nigdy nie miał telewizora. Po tym zdarzeniu nie jeździł po Polsce, żeby zarabiać na opowieści o nim, opowiadał tylko tym, którzy przyjechali do Emilcina, w niezmienionej nigdy wersji - przedstawił bohatera swojej opowieści Bartosz Rdułtowski i dodał, że w trakcie badań wszystkie inne historie o UFO wydały mu się niewiarygodne, ale ta jedna długo opierała się sceptycyzmowi. Właśnie ze względu na to, że Wolski był świadkiem doskonałym - trudno było kwestionować jego głębokie przeświadczenie, że to wszystko się wydarzyło.
UFO jako projekt SB?
- Całe to zdarzenie mogło być operacją naszych służb specjalnych. Było w Polsce już parę strajków, robiło się nieciekawie i być może władza chciała odwrócić uwagę obywateli od tego całego bałaganu. Tym bardziej, że sprawą zainteresował się socjolog, który nie pracował, był wolnym strzelcem, często wyjeżdżał za granicę i idealnie pasował do roli tajnego agenta SB. A Jan Wolski, świadek idealny, idealnie pasował do tego, żeby nieświadomie wziąć udział w mistyfikacji służb. Cały pierwszy etap mojego śledztwa w tej sprawie na tym się opierał. Wiszący w powietrzu "statek kosmiczny" mógł być sterowcem, mógł też być podwieszony na niewidocznym podnośniku - mówił badacz.
Jednak, jak dodał, na zupełnie inne tory skierowała go wizyta u siostry zmarłego w 2003 roku Zbigniewa Blani, która dysponowała jego archiwum. Bartosz Rdułtowski mógł przesłuchać wszystkie kasety z prowadzonego przez Blanię śledztwa w sprawie UFO i obejrzeć wszystkie dokumenty. Odkrył też jego korespondencję z innym badaczem latających obiektów, Witoldem Wawrzonkiem. Obaj panowie znali się od 1977 roku, kiedy to Wawrzonek przesłał do programu telewizyjnego "Sonda" zdjęcie mające przedstawiać UFO, a redaktorzy przekazali je Blani. To właśnie Wawrzonek powiadomił socjologa o przygodzie Jana Wolskiego z kosmitami.
Zemsta ufologa
Jak mówił Bartosz Rdułtowski, w kwietniu 1978 roku Blania zaprosił Wawrzonka do udziału w programie telewizyjnym znanego hipnotyzera Lecha Emfazego Stefańskiego. Miał to być przeprowadzony na żywo eksperyment udowadniający, że hipnotyzer może "wdrukować" w czyjąś pamięć fałszywe wspomnienia dotyczące na przykład porwania przez kosmitów. Wawrzonek zgodził się wierząc, że na hipnozę jest odporny, bo sam się nią interesował, niestety uległ sugestiom i publicznie się ośmieszył, opowiadając swoje fałszywe wspomnienia z głębokim przekonaniem. Od tamtej pory miał - według jego rodziny - znienawidzić Blanię i szukać okazji do rewanżu.
- Potem nastąpił przedziwny zbieg okoliczności. Śmiertelnie obrażony na Blanię Wawrzonek zaprosił go nagle do Emilcina 27 maja, żeby się podzielić informacją o Wolskim. Już nie miałem wątpliwości, że ten cały zbieg okoliczności jest niewiarygodny, że cały ten incydent był spowodowany wcześniej przez to, co między nimi zaszło - stwierdził Bartosz Rdułtowski. Miało to wyglądać w ten sposób: Wawrzonek zahipnotyzował skutecznie Jana Kolskiego, wmówił mu, że go uprowadziły zielone ludziki, po czym wezwał Zbigniewa Blanię do Emilcina i pobił go jego własną bronią, mając satysfakcję, że ten wierzy w sugestie, z których przedtem sam się śmiał. Zemsta godna hrabiego Monte Christo...
Jak mówił badacz, na rzecz tej tezy świadczy epizod z 1985 roku, który ukazuje, że Witold Wawrzonek miał tendencje do mistyfikacji. Zaczął twierdzić, że Jan Wolski nie żyje, a mieszkańcy wciąż go widują. Zrobił to pisząc do gazety list pod pseudonimem Helena Obłońska. Zbigniew Blania-Bolnar stwierdził wtedy na łamach prasy, że... ufoludki musiały zeskanować starszego pana i ukazuje się jego hologram. W istocie Wolski zmarł dopiero w 1990 roku.
- Tymczasem odnalazłem list, w którym Wawrzonek opisuje swojej znajomej, jak to chcąc zemścić się na Blani, wystawił go na pośmiewisko publiczne, podając się za kobietę i opowiadając fikcyjną historię, w którą ten uwierzył - mówił Bartosz Rdułtowski. I dodał, że Blania naginał fakty, żeby uwiarygodnić historię o UFO w Emilcinie, na przykład nakłaniając laryngologa, żeby stwierdził, że Wolski świetnie słyszy jak na 71 lat, podczas gdy ten był głuchy na jedno ucho. Hipnoza miałaby też wyjaśniać to, dlaczego obiekt opisywany przez niego nie wyglądał jak typowy latający spodek. Bo starszy rolnik został wprawdzie zahipnotyzowany, ale o UFO dotąd nie słyszał i nie miał żadnych wyobrażeń dotyczących ich statków.
A co ta cała komedia z ufologami i hipnozą ma wspólnego z Książem?
- W okolicach zamku Książ widywano pod koniec wojny i po niej dziwne latające obiekty. W archiwum Zbigniewa Blani odnalazłem zeznania tych świadków. W latach 2002-2003 lansował on tezę, że te obiekty to niemiecka tajna broń wojskowa, testowana w Książu podczas II wojny światowej. Tę technologię mieli później przejąć Amerykanie i Francuzi, nadal prowadząc badania i testy. Opisałem to w książce "Syndrom V7". Udowadniałem w niej, że cała ta historia jest mitem i niczym więcej. A Blania kończył wtedy swoją książkę. Pisał w niej o widywanych koło Książa latających talerzach, które miały wokół siebie jakieś wirujące pierścienie - mówił Bartosz Rdułtowski.
Był też świadek z Lubiechowa o imieniu Edward. W 1998 roku Blania wysyłał mu pytania, a on opisywał, że talerze "miały kulistą szklaną kabinę z poruszającym się wokół poziomo pierścieniem. Przypominały jajko lub odwróconą beczkę". I przysłał mu rysunek, z latających obiektów miały wystawać głowy pilotów. - Po analizie okazało się, że były to śmigłowce. Były też inne świadectwa z okolic Książa i one także zostały zdemaskowane jako śmigłowce, które w tym czasie, czyli wkrótce po wojnie, rzeczywiście armia ZSRR testowała w pobliskiej Świdnicy - podsumował Bartosz Rdułtowski.
A zatem niezależnie od tego, co sądzimy na temat UFO, warto pamiętać, że nasz zamek Książ na mapie historii tego zjawiska w Polsce również ma swoją pozycję. Podobnie jak góra Chełmiec...
O koncepcji tajnej niemieckiej broni testowanej pod Starym Książem pisaliśmy:
STARY KSIĄŻ - CZY SKRYWA JAKIEŚ TAJEMNICE?
Czytaj też:
WAŁBRZYCH: UFO NAD PIASKOWĄ GÓRĄ? WIDZIAŁEŚ TEN OBIEKT?
UFO NAD WAŁBRZYCHEM? TAJEMNICZE ŚWIATŁA W REGIONIE [FILM]
Tekst i foto: Magdalena Sakowska
Foto główne: ilustracyjne
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj