| Źródło: Tygodnik WieszCo
Wałbrzych: on wie wszystko o ślubie Kubasińskiej i Nalepy
Nachodzą Pana czasem myśli typu „kiedyś to była muzyka, nie to co teraz”?
– Nie można moim zdaniem porównywać muzyki z okresu big-beatu z tą współczesną. Inna otacza nas rzeczywistość, inne są okoliczności, w których muzyka powstaje, inni jesteśmy my jako odbiorcy. Mam wrażenie, że kilkadziesiąt lat temu byliśmy dla siebie bardziej czuli, serdeczniejsi, milsi, bardziej bezinteresowni. To wszystko można było usłyszeć w tekstach piosenek oraz w prostocie melodii. Stąd do dzisiaj towarzyszy nam mnóstwo przebojów z dawnych lat, nawet w nowych opracowaniach.
Pytam, bo mam wrażenie, że określanie muzyki rozrywkowej słowem big-beat, dla wielu przybiera dziś sentymentalno-idealizujący charakter. Słusznie?
– Tak bardzo słusznie Pan to ujął. Utwory z tego okresu, to taka „recepta na dzisiejsze czasy”. Słuchając tamtych kompozycji wzmacniamy się poprzez to, że uciekamy w minione czasy, wspomnienia oraz tamtą rzeczywistość.
Czym więc, oprócz wymiennej nazwy dla rock and rolla funkcjonującej w krajach bloku wschodniego w latach 60. i 70., był dla Pana big-beat?
– (Dłuższa chwila zastanowienia). Był koncertem, uściskiem dłoni, spojrzeniem w oczy, randką, spotkaniem w kawiarni, dyskoteką, pierwszą miłością.
Słowem to był styl życia?
– Oczywiście, że tak! To była siła, która pozwoliła nam inaczej żyć, rozmawiać, słuchać, dyskutować. Choćby o tym kto z wykonawców i dlaczego jest dla kogoś lepszy.
Podobno Władysław Gomułka w czasach głębokiego PRL-u, na jakimś zebraniu uderzył pięścią w stół mówiąc, że „żadne szarpidruty nie będą tu śpiewały, trzeba to zlikwidować”.
Dlaczego władzy ludowej taka muzyka nie odpowiadała?
– Byłem za młody, żeby to pamiętać (śmiech). Mogę się tylko domyślać, że powodem mogło być zbieranie się młodych ludzi w jednym miejscu i słuchanie tych co grają i śpiewają, do tego bardzo głośno na scenie.
– Chciałbym, aby tablica upamiętniająca ślub Miry Kubasińskiej z Tadeuszem Nalepą zawisła w budynku głównym wałbrzyskiego ratusza – mówi Leszek Grodziński, miłośnik big-beatu i wałbrzyski animator kultury.
Kiedy stał się Pan bigbitowcem?
– W szkole podstawowej. W siódmej klasie założyłem zespół ,,Donaldy”. Potem w liceum był kabaret, do którego pisałem muzykę i scenariusze.
Big-beat to była miłość od pierwszego wejrzenia?
– Powiedziałbym, że muzyka, to naprawdę miłość mojego życia. Niejeden raz postawiła mnie na nogi, pokazała drogę, wskazała podpowiedź, przyniosła mi szczęście.
Fascynacja pozostała na długo, bo postanowił Pan napisać o big-beacie w Wałbrzychu. Skąd taki pomysł?
– Organizując od 2000 roku Wałbrzyską Ligę Muzyczną, która spowodowała wielki boom i rozkwit wałbrzyskiego rocka, pomyślałem o tych, którzy wcześniej grali w klubach zakładowych na różnych przeglądach, zabawach, ,,potańcówkach” i reprezentowali nasze miasto. Pracowałem wówczas w gazecie ,,Nowa Wałbrzyska”, którego redaktorem naczelnym była Iwona Bucka. Odpowiadałem za dział muzyczny. Opisywałem raz na tydzień między innymi Przeglądy Wałbrzyskiej Ligii Muzycznej oraz inne muzyczne wydarzenia, odbywające się w mieście. Jednym z pomysłów było zapraszanie na spotkania i na wywiady członków zespołów działających w tamtych latach. I tak po czasie powstała ,,Historia wałbrzyskiego big-beatu”, która jest zbiorem tych wywiadów.
I okazało się, że tych „muzycznych wywrotowców” było w mieście całkiem sporo?
– Tak, było sporo. Wymienię choćby zespoły „Orkany”, „Kaskady”, „Dzięcioły”, „Spartanie”, „Victorianie”, „Dwa + Dwa”, „Express Band” czy „Pięciobok”. Każdy zakład pracy posiadał swoją świetlicę zakładową oraz instrumenty muzyczne. Wystarczyło umieć grać i można było założyć zespół i próbować szczęścia na ogólnopolskich przeglądach. W kwietniu 2002 roku na scenie Teatru Zdrojowego w Szczawnie-Zdroju zorganizowałem I Wałbrzyską Wiosnę Muzycznych Dinozaurów. Wystąpiły na niej zespoły „Dzięcioły” „Dwa + Dwa” ,,Pięciobok” oraz „Express Band”.
Mówiąc z przymrużeniem oka, może big-beat w Wałbrzychu miał łatwiej, bo to w tutejszym urzędzie stanu cywilnego wzięli ślub Mira Kubasińska i Tadeusz Nalepa?
– Kto wie, może? W styczniu 1964 roku zawitał do Wałbrzycha Kabaret ,,Porfirion”z Rzeszowa. W jego składzie byli właśnie Kubasińska i Nalepa. Przedstawili program muzyczno-słowny oparty na twórczości Gałczyńskiego. Zresztą z czasem zaczęli z nim odnosić sukcesy na różnych przeglądach w całej Polsce. To dzięki niemu stali się bardziej znani i doceniani.
Późniejsza wokalistka i muzyk takich zespołów jak Blackout czy Breakout napisali iście hollywoodzką historię?
– To prawda, historia ma swój ,,smaczek” i mogłaby stanowić dobry materiał na scenariusz filmowy. Gdy Mira Kubasińska i Tadeusz Nalepa przyjechali do Wałbrzycha, od razu poszli zameldować się do hotelu. Zamierzali wynająć jeden pokój. Nie byli jednak małżeństwem, więc odmówiono im, bo takie były wtedy przepisy. Nie będąc małżonkami, mogli wynająć dwa osobne pokoje. Kochający się artyści postanowili, że nie będą dłużej zwlekać ze ślubem. Udali się do wałbrzyskiego ratusza i w tamtejszym Urzędzie Stanu Cywilnego wzięli ślub. To był 9 stycznia 1964 roku. Potem założyli zespół Blackout i rozpoczęli karierę muzyczną, a o ich małżeństwo mało kto pamiętał.
A Pan nie pozwolił o tym wydarzeniu zapomnieć?
– Jakże bym mógł?! Uznałem, że to na tyle ciekawa i ważna historia, że koniecznie trzeba o niej mówić i pisać. Proszę sobie wyobrazić, że dwoje ważnych artystów dla polskiej muzyki rozrywkowej zawiera związek małżeński w Wałbrzychu i niewielu o tym wie.
To prawda, że w chwili gdy przeglądał Pan akt małżeński pary, towarzyszyły temu takie emocje, że aż dostał Pan drgawek?
– (Długi śmiech). Drgawek, to może nie, ponieważ w takim stanie, prowadzący wówczas ze mną rozmowę kierownik Urzędu Stanu Cywilnego, nie dopuściłby mnie do dokumentów. Ale na pewno jak zobaczyłem tę księgę i akt ślubu, to dostałem dreszczy na całym ciele. Czułem wielkie emocje.
Pan Leszek Grodziński podczas uroczystego spotkania pod tablicą upamiętniającą Mirę Kubasińską i Tadeusza Nalepę w Wałbrzychu.
W końcu wpadł Pan na pomysł, żeby to wydarzenie jakoś upamiętnić?
– Poprosiłem o pomoc architekta Bartosza Szczepańskiego z Wrocławia, który zaprojektował specjalną tablicę, a ja całość ufundowałem i przywiozłem do Wałbrzycha. Podczas odsłonięcia tablicy obecny był syn Miry Kubasińskiej i Tadeusza Nalepy, Piotr Nalepa, na co dzień także muzyk.
Dziś tablica upamiętniająca ślub Kubasińskiej z Nalepą znajduje się w budynku przy ul. Kopernika, gdzie mieści się Urząd Stanu Cywilnego w Wałbrzychu, ale chciałby Pan, żeby zawisła w ratuszu. Po co ją przenosić?
– Przypomnę, że w latach 60. wałbrzyski USC miał swoją siedzibę właśnie w ratuszu, po lewej stronie od wejścia. Wiem to od mieszkańców, którzy w tamtych latach brali ślub. I to właśnie w tym miejscu artyści powiedzieli sobie sakramentalne „tak”. Mówili mi o tym także ludzie przy pierwszym odsłonięciu tablicy w marcu 2012 roku w USC przy ul. Matejki. W lipcu tego samego roku tablica została przeniesiona na ul. Kopernika w miejsce obecnej siedziby Urzędu Stanu Cywilnego. Uważam jednak, że dla wszystkich tych, którym bliska była i jest twórczość zespołów Blackout oraz Breakout oraz dla przyszłych pokoleń słuchających i śpiewających piosenki tych zespołów, byłoby historycznie i prawdziwie umieścić ją w miejscu, które było tak naprawdę świadkiem ślubu artystów.
Rozmawiał Pan już z władzami miasta o tym pomyśle?
– Jeszcze się nie odważyłem. Ale teraz dzięki tej rozmowie czuję się do tego zobowiązany.
Rozmawiał Tomasz Piasecki
Fot. główne Ryszard Burdek,
w treści - archiwalne Elżbieta Węgrzyn
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj