
Wałbrzych katastrofa kolejowa w 1954: Jechałam tym pociągiem...

Marsz śmierci
5 marca 1954 roku około godziny 5 rano, maszynista warszawskiego pociągu do Jeleniej Góry przejeżdżającego przez stację Wałbrzych Główny, zaczął zatrzymywać pociąg tuż za dworcem. Przeczucie mówiło mu, że musi to zrobić. Impuls ten potwierdzał niecodzienny widok tłumu ludzi idących wzdłuż torów w kierunku budynku dworca Wałbrzych Główny. Były to osoby poranione, przerażone, niesiono też rannych i zabitych, ktoś płakał, inny wzywał pomocy lub nawoływał bliskich uwięzionych pod zwałami powyginanej stali zmiażdżonej lokomotywy i wagonów.
Gdyby maszynista nie zareagował na czas i zatrzymany przez niego pociąg pojechał dalej, zginęłyby kolejne osoby, które cudem uniknęły śmierci podczas zderzenia pociągów. Jak wspomina uczestniczka tego zdarzenia, rannych razem z tragicznie zmarłymi układano na ziemi przy i na torach. Jedną z osób poszkodowanych w tej katastrofie kolejowej była pani Barbara.
- To było w marcu 1954 roku, byłam wtedy panienką, miałam 17,5 roku, jako że urodziłam się we wrześniu 1936. Nazywałam się Kleczkowska - wspomina pani Barbara, urodzona w Warszawie, a od 1947 roku mieszkanka Boguszowa-Gorc.
Jako dziecko przeżyła koszmar agonii powstańczej Warszawy, po wojnie z rodziną opuściła zrujnowaną stolicę i 27 lutego 1947 roku przybyła do Boguszowa-Gorc, gdzie dorastając w trudnych czasach stalinizmu na "Ziemiach Odzyskanych" czuła się odpowiedzialna za rodzinę. Początkowo pracowała w biurze, ale pensja 700 zł nie wystarczała na wydatki młodej dziewczyny pragnącej pomóc mamie w utrzymaniu domu. - Miałam jeszcze dwóch braci, ojca przy nas nie było. Wyższe zarobki - 1 300 zł - z fabryki porcelany były dla mnie ważne - zaznacza.
Pani Barbara razem ze swoją koleżanką, młodą Niemką - Erną (obie na zdjęciu poniżej) - w ten marcowy piątek spieszyły się do pracy. Wyszły z domu przed świtem, o godz. 6 miały rozpocząć zmianę w fabryce porcelany, której ruiny do dziś stoją w dzielnicy Stary Zdrój przy dworcu Wałbrzych Miasto. - Miałyśmy z fabryki blisko do pociągu. Jadąc do pracy wsiadałam zwykle na Szybowicach Wałbrzyskich*, bo miałam tam wówczas bliżej niż do dworca w Kuźnicach. Na Szybowicach wysiadało zawsze dużo górników, a w latach 50. również starsi Niemcy dojeżdżający do pracy w "Victorii" - mówi nasza rozmówczyni. Tak było i tym razem 5 marca 1954 roku. Z pociągu jadącego z Lubawki w kierunku Wałbrzycha na Szybowicach Wałbrzyskich wysiadło wielu pracowników, a wsiadły tylko dwie pasażerki - Barbara i jej koleżanka.

fot. Barbara z Erną w latach 50. XX w. - użyczone z archiwum domowego pani Barbary
Dlaczego ten pociąg ciągle stoi?
- Siedziałyśmy wtedy z Erną same w przedziale. Wybierałyśmy zwykle miejsca tuż za lokomotywą. W ostatnich wagonach pełno było palących fajki górników i strasznie śmierdziało tytoniem - opowiada starsza pani. Panny wolały uniknąć takiego towarzystwa. Barbara siedziała przodem do kierunku jazdy, a młoda Niemka naprzeciwko. - Po przejechaniu krótkiego odcinka, za skałami pociąg nagle stanął i nie wjeżdżał na Wałbrzych Główny. Długo nie było wjazdu. Niecierpliwiłam się, bałam się spóźnić do pracy. W końcu otworzyłam okno i zaczęłam się rozglądać. Co my tak długo stoimy? - wspomina pani Barbara.
Do wschodu słońca zostało jeszcze kilka kwadransów i jedyne co zobaczyła, to światła semafora nakazujące dalszy postój pociągu pracowniczego. - Erna domagała się bym zamknęła okno i w końcu pchnęła mnie na moje siedzenie mówiąc: "siadaj, bo zimno!". Myślę, że tym uratowała mi życie - dodaje mieszkania Boguszowa-Gorc. W chwili, gdy dziewczyna padała na ławkę w tył ich pociągu uderzył jadący po tym samym torze drugi pociąg osobowy.
Pani Barbara straciła w chwili katastrofy przytomność. - Jak pociąg uderzył, upadłam na koleżankę, a na mnie spadła półka na bagaże i uderzyła mnie w plecy - wyjaśnia poszkodowana. Kontuzjowana pracownica fabryki nie dojechała tego dnia do pracy. Nie widziała wykolejonych pociągów, rannych i zabitych. O tym, co działo się z nią i pociągiem opowiedziała jej Erna. Do dziewcząt dotarły też pogłoski o przypuszczalnych przyczynach zdarzenia. - Zawiadowca w Kuźnicach puścił na nasz tor drugi pociąg, mówiono mi później, że jadący z Mieroszowa do Wałbrzycha. Lokomotywa drugiego składu zgniotła cały ostatni wagon naszego pociągu. Tam wszyscy zginęli - wyznaje wzruszona.
Jeden błąd, tragiczna sekwencja zdarzeń
O tym, dlaczego pociąg zatrzymano pisaliśmy w naszym tekście z 26 września 2017 roku (WAŁBRZYCH: KATASTROFA KOLEJOWA W 1954 ROKU. JEST ŚWIADEK!). Przyczyny katastrofy udało się odtworzyć dzięki wspomnieniom Tadeusza Kaczmarka**, wówczas 17-letniego młodego kolejarza, dyżurującego tego feralnego poranka w nastawni kolejowej przy stacji Boguszów Gorce Wschód.
Zgodnie z informacjami przekazanymi przez pana Tadeusza, pociągi zderzyły się w okolicy górki rozrządowej kilkaset metrów od dworca Wałbrzych Główny. Pani Barbara wskazuje miejsce bliższe góry Brzezinka, jednak szczegóły zdarzenia się zgadzają. Pan Tadeusz wyjaśniał: - Do nastawni przy dworcu Wałbrzych Główny od strony Jeleniej Góry przyjechał pociąg z Lubawki. Został zatrzymany - semafor wskazał mu czerwone światło. Nieświadomy obecności tego pociągu nastawniczy dał zielone światło kolejnemu pociągowi wiozącemu do pracy robotników z Kamiennej Góry i okolic, a nasza, równie nieświadoma nastawnia wpuściła go na ten sam tor. Pociąg z Lubawki ruszył do Wałbrzycha, ale uderzył go z tyłu drugi pociąg osobowy w pełnym pędzie. Obydwa wykoleiły się - opowiadał drżącym głosem mężczyzna.
Dlaczego drugi pociąg trafił na ten sam tor? Otóż, jak wyjaśniał kolejarz, na górce rozrządowej pomiędzy dworcem a nastawnią pracował parowóz manewrowy podpinający wagony do różnych pociągów. Gdy nastawniczy dał zielone światło pociągowi osobowemu przewożącemu m.in. Barbarę i Ernę, parowóz manewrowy omyłkowo wyjechał za semafor i po chwili zawrócił z powrotem w kierunku dworca. Niestety przejechał obok semafora i automatycznie "zbił"/"wykorzystał" z niego zielone światło przeznaczone dla pociągu pasażerskiego.
Od tego momentu każdy kolejny ruch kolejarzy był następstwem tego błędu. W przekonaniu, że zielone światło wykorzystał pociąg pasażerski z Lubawki, na ten sam tor wpuszczono kolejny skład pasażerski. Nie zdawano sobie sprawy, że ten pierwszy nadal czekał na wjazd na stację.
_wm.jpg)
Łzy matki i pożegnane marzenia
- Jak się obudziłam było popołudnie, leżałam w szpitalu na Batorego. Mama klęczała przy moim łóżku i płakała. Jak otworzyłam oczy, nie wiedziałam gdzie jestem i co się stało. Byłam w gipsie, bo miałam coś z kręgosłupem - wyjaśnia nasza rozmówczyni. Matka pani Barbary dowiedziała się o wypadku córki od swojej matki i bała się o życie latorośli, bo po dzielnicy, w której mieszkały krążyła plotka, iż dwie młode kobiety, które wsiadały do wagonu na Szybowicach Wałbrzyskich zginęły w katastrofie. Widząc córkę żywą matka doznała ulgi.
Erna wyszła z tego tragicznego zdarzenia bez obrażeń i bardzo pomogła Barbarze wydostać się ze zrujnowanego wagonu. Odwiedziła też przyjaciółkę tego samego dnia w szpitalu. Mówiła, że nie mogła otworzyć odkształconych w wyniku uderzenia drzwi przedziału. - Mówiła: "Ledwo cię wynieśli! Ludzi rannych kładli na torach, a w tym czasie na drugi tor puścili pociąg warszawski do Jeleniej Góry. Ludzie, którym nic się nie stało w katastrofie szli na piechotę po torach do dworca głównego. Prowadzący warszawski pociąg zauważył idących do stacji i przyhamował". Jakby tego nie zrobił, to według Erny ofiar byłoby więcej - zaznacza poszkodowana w zdarzeniu sprzed 67 lat. Jej życie też było zagrożone, nieprzytomna i bezbronna mogła zginąć na torach pod kołami pociągu tuż po cudem przeżytej katastrofie. Przyjaciółka z pracy wspominała też Basi, że przyniesiono ją do dworca w Wałbrzychu na noszach i stamtąd trafiła do szpitalnej karetki.
Młode dziewczyny nie bardzo interesowały się później tym zdarzeniem. Cieszyły się, że nie zginęły zmiażdżone w zderzeniu dwóch stalowych kolosów. Poza tym, działania służb w 1954 roku nie skłaniały ludzi do zadawania pytań o sprawę, której nadano etykietkę "sabotażu".
Panny nie słyszały o pogrzebach zabitych w katastrofie, ani losie innych poszkodowanych. - Nie wiedziałam nic o pochówkach ofiar, nie dali nam żadnego odszkodowania - absolutnie! Byłam młoda, nie wiedziałam o pewnych sprawach i byłam szczęśliwa, że żyję. Moja mama trochę rozpytała... - zaznacza starsza pani. Jedyne, co dotarło do Kleczowskich, to to, że odbył się proces, w którym o spowodowanie katastrofy oskarżono kolejarzy. - Całą winę zrzucono na zwiadowcę, że nie czekał na sygnał iż nasz pociąg przejechał i puścił ten kolejny - wspomina pani Barbara. Rozpuszczano pogłoskę o tym, że drugi pociąg biorący udział w katastrofie był towarowy by zasugerować, że zabitych i rannych było mniej niż w rzeczywistości.
Nasza rozmówczyni nie leżała długo w szpitalu, a rok później wyszła za mąż i na czas wychowania dzieci przerwała życie zawodowe. Jej przyjaciółka Erna wyjechała do Niemiec. Po latach Barbara dowiedziała się, że zmarła nagle podczas jazdy na rowerze. Podczas katastrofy Erna nie doznała urazu, bo Barbara upadła na nią i zamortyzowała uderzenie półki. Sama Barbara, choć dzięki Ernie uniknęła chociażby dekapitacji przez ostrą krawędź deski, to z dolegliwościami kręgosłupa boryka się cały czas. - Kłopoty z kręgosłupem mam do dziś, jest skrzywiony, boli... może mnie wtedy źle złożyli? - zastanawia się mieszkanka Boguszowa-Gorc.
Co więcej, choć ta ułomność nie przeszkodziła jej w urodzeniu dzieci i powrocie do pracy, to kobieta musiała zrezygnować ze swojej pasji. - Należałam w Wałbrzychu do baletu i po tym wypadku nie mogłam ani tańczyć, ani uprawiać gimnastyki. Musiałam zrezygnować... - mówi z żalem 85-latka.
W poszukiwaniu prawdy
W końcu, we wrześniu 2017 roku, czyli po 63 latach od katastrofy, na krótką wzmiankę o tym tragicznym zdarzeniu natrafiliśmy w odtajnionych w grudniu 2016 roku dokumentach Centralnej Agencji Wywiadowczej. Wiosną 1954 roku agent donosił w raporcie do swoich mocodawców o podwałbrzyskiej katastrofie. Dokument ten był do 2016 roku przeznaczony jedynie dla oczu wysokich rangą urzędników państwowych USA.
Zgodnie z relacją informatora, 5 marca 1954 roku pasażerski pociąg jadący z Wrocławia do Jeleniej Góry zderzył się pod Wałbrzychem z drugim pociągiem. W katastrofie miało zostać zabitych 120 pasażerów. Informator nie podał informacji o rannych. Gdyby dane przytoczone przez agenta były dokładne, to byłaby to największa katastrofa kolejowa w dziejach powojennej Polski. Dla porównania, pod Szczekocinami zginęło 16 osób.
O raporcie z CIA napisaliśmy 13 września 2017 roku - CIA: 120 OFIAR KATASTROFY KOLEJOWEJ POD WAŁBRZYCHEM? - i wkrótce po tym udało nam się dotrzeć do świadka - byłego kolejarza, pana Tadeusza. Niestety lokalne media powołując się na anonimowego świadka - kolejarza - być może celowo manipulującego informacjami - twierdziły, że twórca raportu dla CIA pisząc o katastrofie pod Wałbrzychem 5 marca 1954 roku miał na myśli zdarzenie z 24 lutego 1954 roku w Świebodzicach. W katastrofie tej zginęło około 10 osób.
Trudno nie pokusić się o polemikę z twierdzącymi, że katastrofy z 5 marca 1954 roku pod Wałbrzychem nie było.
- Jak piszący raport mógł pomylić miejsce, czas, okoliczności i tak rażąco przeinaczyć kwestię liczby zabitych, skoro inne odtajnione raporty CIA o Wałbrzychu z tego okresu mogą poszczycić się godną pozazdroszczenia skrupulatnością zarówno w kontekście topografii miasta, umiejscowienia jego zakładów, szpitali, posterunków służb, a nawet zarobków górników oraz innych pracowników w wałbrzyskim przemyśle?
- Jak raport z rzekomymi błędami mógł przez ponad sześć dekad być uważany za dokument tylko dla oczu wybranych dostojników państwowych?
- I jak w końcu ma się nieprawdziwość wałbrzyskiej katastrofy do relacji pani Barbary i pana Tadeusza? Pozostawiamy tę kwestię do rozstrzygnięcia Czytelnikom.
Jedno jest pewne, uważamy że okaleczonym i ofiarom tego strasznego wypadku należy się pamięć oraz miejsce na kartach historii. Pamięć ta należy się też kolejarzom, którym postawiono zarzuty za spowodowanie katastrofy i nie mieli oni szans na sprawiedliwy proces. Być może też rodziny zabitych w tym zdarzeniu osób z Polski oraz Niemiec do dziś nie wiedzą, jak zginął syn, brat, matka, czy babcia...
Prosimy zatem wszystkich, którzy mają jakąkolwiek wiedzę na temat tej katastrofy o kontakt z autorem tekstu - adres e-mail:
katastrofa.walbrzych.1954@wp.pl
Polecamy:
WAŁBRZYCH: KATASTROFA KOLEJOWA W 1954 ROKU. JEST ŚWIADEK!
CIA: 120 OFIAR KATASTROFY KOLEJOWEJ POD WAŁBRZYCHEM?
fot. Barbara z Erną w latach 50. XX w. - użyczone z archiwum domowego pani Barbary
fot. okolice Dworca Głównego - Elżbieta Węgrzyn
oraz ilustracyjne
* - Przystanek kolejowy pomiędzy Boguszów Gorce Wschód a Wałbrzych Główny - położony niespełna 1,5 km od pierwszej ze stacji. Istniał do 1991 roku, używany główne jako stacja pracownicza, na której przystawały tylko niektóre pociągi. Najczęściej korzystali z niej górnicy pracujący w kompleksie Kopalni "Victoria".
** - Imię i nazwisko - na życzenie rozmówcy - jedynie do wiadomości redakcji.
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj