
Wałbrzych jak ser szwajcarski – pod nami podziemne miasto (FOTO)

Wrzesień to symboliczny miesiąc w historii wałbrzyskiego górnictwa. 18 września 1794 odbyło się oficjalne otwarcie Lisiej Sztolni. A 20 września 1996 w kopalni „Julia” spod ziemi oficjalnie wyjechał ostatni wagon z urobkiem. Pomiędzy tymi dwiema datami zawarły się dzieje wałbrzyskiego górnictwa na szeroką skalę. Ich symbolem mogą być dzieje Lisiej Sztolni, niegdyś nowatorskiego rozwiązania, gdzie dziennie łodziami przepływało około 100 ton węgla i atrakcji turystycznej, którą podziwiali zagraniczni intelektualiści i koronowane głowy. I próba przywrócenia jej jako atrakcji turystycznej po 2000 roku, gdy budowano od strony szybu „Sobótka” przejście, które miało łączyć ją z dzisiejszą Starą Kopalnią. Utknięto na rumowisku, ale w końcu udrożniono ją i otwarto. A potem...
- W momencie, kiedy powstała kopalnia antracytu, brygada inżyniera Jerzego Kosmatego udostępniła tę sztolnię, która była otwarta dla turystów na całej długości, od Separatora do Starej Kopalni, przez dwa miesiące. Jednak w 2002 roku przyszły deszcze i sztolnia po prostu siadła z powodu świeżo wydrążonych pod nią chodników tej kopalni, a w zagłębieniu zaczęła gromadzić się woda. W tej chwili Lisia Sztolnia jest zamulona i zasypana na 2/3 swojej długości, bo władze miasta nie zdecydowały się na wydanie przysłowiowych kilkuset złotych na jej odwodnienie. Jest dostępny niewielki kawałek od strony Starej Kopalni, a od strony Separatora dosłownie 50 metrów. Sztolnia jest mocno zagazowana, zginęli tam ludzie – mówił Tomasz Jurek.
Dramatycznych rysów wałbrzyskie górnictwo nabrało z powodu wydarzeń, które zaszły miliony lat temu. Wtedy w równe złoża węgla wtargnął nagle ruch górotwórczy – powypiętrzał dookoła nas piękne Sudety, ale górnikom raz na zawsze utrudnił pracę, przecinając złoża uskokami i sprawiając, że musieli pracować w koszmarnych pozycjach, wciśnięci w ukośne korytarzyki wysokie na 50 cm. Z najdawniejszych czasów zostały ilustracje prymitywnych pierwszych kopalni przypominających dzisiejsze biedaszyby, takich, jak ta przy Lwim Grodzie na Starym Zdroju. Pozostały pocztówki ukazujące Wałbrzych z lasem kominów, które tak naprawdę były szybami wentylacyjnymi wielu małych kopalni. I stare mapy, wskazujące znane dziś szyby – i te, które już nie istnieją.
Jeśli wykorzystujemy Lisią Sztolnię jako metaforę podziemnego Wałbrzycha, to o jego tajemnicy najlepiej mówi jej główne wejście, wciąż istniejące, ale ukryte przed naszym wzrokiem gdzieś pomiędzy ulicą Reja a dawnymi budynkami Wałbrzyskiego Przedsiębiorstwa Handlu Wewnętrznego. Codziennie jeździmy po nim autobusami i samochodami czteropasmówką Armii Krajowej. – Portal Lisiej Sztolni istnieje tam do dzisiaj. Są też chodniki wzdłuż Młynówki, którą prowadzono wodę z Sobięcinki i Pełcznicy do Separatora, był on przecież młynem – mówił badacz.
Nieopodal Lisiej Sztolni, o czym nie każdy wie, były dwie kopalnie, po których dziś zostały tylko nieliczne ślady. Nazywały się Schweidnitz i Conrad, stąd dzisiejsza nazwa pensjonatu Konrad. Były one tak stare, że już Niemcy chcieli je przekształcić w skansen, monument wałbrzyskiego górnictwa. Niestety, w latach 30-tych je wyburzono. – Sztolnie tych kopalni szły pod Parkiem Sobieskiego w stronę Podgórza. Są mapy ukazujące obszar wydobycia pod Górą Parkową. Schweidnitz zamknięty w 1908 roku miał 4 poziomy poniżej dzisiejszej jezdni, a Conrad – 2 poziomy. Wszystkie te chodniki i pola istnieją – mówił Tomasz Jurek.
Najstarszy szyb w Wałbrzychu znajdował się na Nowym Mieście i nazywał się Hermann, a działał już w 1794 roku. Liny wyciągowe były lniane. – Obok niego był drugi szyb wydobywczy, który potem został przerobiony na schron. Ten obiekt, gdyby został udostępniony, byłby o wiele ciekawszy, niż podziemia przy II LO. Ciekawostką jest to, że wszystkie kopalnie w Wałbrzychu były połączone na poziomie 308 na wypadek katastrofy, żeby górnicy mogli uciekać z jednej kopalni do drugiej. A na poziomie 400-415 zostały dodatkowo połączone wszystkie kopalnie w Śródmieściu. Wchodząc przy Hermannie i idąc sztolniami można było dojść do II LO. Słyszałem o 2 przypadkach dzieci, które weszły na Nowym Mieście, a wyszły przy tej szkole – mówił eksplorator.
Były też pseudosztolnie. – Na Placu Magistrackim przy budynku banku stał niewielki budyneczek. Był tam szyb. Oficjalnie zbudowano tam podziemny zbiornik wodny do zasilania fontanny, nieoficjalnie był to schron przeciwlotniczy dla ratusza, a autochtoni mówili po wojnie, że szedł od niego chodnik, którym można się było ewakuować w okolice Szkoły Górniczej. Inaczej nie dałoby się wytłumaczyć obecności sztolni w okolicy ratusza, gdzie nie było wydobycia. Chodniki wchodziły też pod górę Chełmiec, gdzie przecież nie ma węgla. Podobno po wojnie Rosjanie bardzo tam pilnowali i nie dopuszczali Polaków. Dziś nie dowiemy się, co tam było, bo wszystko zalała woda. Przetrwały obiekty powyżej poziomu 400 – mówił Tomasz Jurek.
Jednak obecność kopalni w mieście czasem daje o sobie znać na powierzchni, w postaci wód, które nie są pochodzenia gruntowego i często mają rudy kolor wód karbońskich, oraz gazów. – Jest sztolnia idąca od Galerii Victoria, o szerokości 4 metrów, kończy się przy dzisiejszym budynku Auto-Miran. Od czerwca do września 2013 roku, mimo że nie było większych opadów, zanotowano tam duże wypływy wody. Teraz sytuacja się uspokoiła. Teren jednak tam osiada, a wody te nie odpłyną do Pełcznicy, ponieważ są poniżej jej zabetonowanego koryta. Największe związane z eksploatacją węgla obniżenie gruntu w Wałbrzychu jest na ul. II Armii. W tej chwili to depresja, z której woda również nie uchodzi w sposób naturalny. Takie depresje mogły według założeń powstać na terenie Placu Grunwaldzkiego i Starego Zdroju. Na szczęście jeszcze nie powstają. Woda jednak musi gdzieś uchodzić, bo wałbrzyskie kopalnie po likwidacji zapełniły się nią w ciągu 5 lat, czyli bardzo szybko i wypływ koło Politechniki jest zbyt mały, by uchodziło tamtędy wszystko. A nie widać tej wody w okolicy Jedliny-Zdroju czy Nowej Rudy. Górnicy łamią sobie głowy, gdzie ona się podziewa – mówił eksplorator.
Jako przykład wypływu podejrzanie cuchnącej i pełnej bąbelków wody Tomasz Jurek podał oprócz ul. Chrobrego także ul. św. Józefa i okolice dawnego „Ekonomika” na Sobięcinie. – Nie wszystkie sztolnie znamy. Za czasów austriackich kopano w Wałbrzychu węgiel „na dziko”. Na Sobięcinie wydobywana była ruda żelaza. Co zabawne, mieszkańcy Wałbrzycha i okolic początkowo wcale nie palili węglem, bo im śmierdział. Palili drzewem, a węgiel sprzedawali do Świdnicy, gdzie dużo wcześniej zastosowano go w celach grzewczych. Dopiero, kiedy drewno zaczęło się kończyć, przekonali się do węgla - mówił eksplorator.
Jednym słowem, pod nami jest labirynt sięgający kilometr i więcej w głąb. - Pod Wałbrzychem jest prawdziwy ser szwajcarski i chcąc nie chcąc mieszkamy na tym serze – podsumował badacz. – Chodniki są pod Harcówką, pod Aleją Wyzwolenia. W tych dziurach jest woda. Na razie jest fajnie, chodzimy po tym, nic się nie wali. Tymczasem w Niemczech, w zagłębiu Ruhry, gdzie pozamykano kopalnie w tym samym czasie, zapadają się auta i powstają wielkie wyrwy w ziemi. Podobnie ziemia zapadła się kilka lat temu nad sztolnią łączącą Gorce i Czarny Bór, którą intensywnie płynie woda.
Kolejne spotkanie z Tomaszem Jurkiem w bibliotece na Piaskowej Górze już na początku października – tym razem chce mówić o dziejach repatriantów z Kresów i wysiedlonych Niemców.
Czytaj też:
SZKODY GÓRNICZE: WAŁBRZYCH CAŁY CZAS SIĘ RUSZA
WAŁBRZYCH: LISIA SZTOLNIA DO ZWIEDZANIA?
DLACZEGO PEŁCZNICA JEST POMARAŃCZOWA? I NIE TYLKO ONA?
KATASTROFA W SZYBACH SIOSTRZANYCH ZABRAŁA 33 ŻYCIA (FOTO)
ZAMKNIĘCIE KOPALŃ: SZKODY GÓRNICZE I DRAMAT WAŁBRZYCHA
NIEZABEZPIECZONY SZYB PRZYCIĄGA EKSPLORATORÓW
WODA DLA WAŁBRZYCHA: POŻEGNANIE Z MARCISZOWEM?
Tekst i foto: Magdalena Sakowska
Foto ilustracyjne archiwalne z zasypania szybu: Elżbieta Węgrzyn
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj