| Źródło: Tomasz Nochowicz, "Ks. Johannes Liebelt – duszpasterz katolików narodowości niemieckiej w Wałbrzychu", Nowa Kronika Wałbrzyska, T.3 (Wałbrzych 2015) [Dokument elektroniczny - http://jbc.jelenia-gora.pl/dlibra/publication/21418/edition/20083/content], pols
Śródmieście: tu była parafia legendarnego niemieckiego księdza
Parafia jak pół Dolnego Śląska
Wszyscy wałbrzyszanie znają kościół Matki Boskiej Bolesnej w Śródmieściu przynajmniej z widzenia - to tu według dawnych przekazów już w XII wieku miał istnieć ośrodek pielgrzymkowy, a według lepiej udokumentowanych relacji historycznych w 1305 stał tu pierwszy wałbrzyski kościół parafialny i było sanktuarium Maryjne. Ale dziś chcemy się zająć powojennymi dziejami małej świątyni, która wkrótce po 1945 roku stała się jedynym kościołem niemieckich katolików pozostałych jeszcze w mieście. W 1951 roku opiekę nad tą parafią przejął ks. Johannes Liebelt, postać nietuzinkowa, której dzieje szerzej prezentujemy w biogramie poniżej.
Ksiądz znany na całym Dolnym Śląsku i nazywany "śląskim św. Franciszkiem", który uniknął deportacji do Niemiec, ponieważ nie miał stałego miejsca zamieszkania, od polskich władz kościelnych otrzymał subdelegację do prowadzenia duszpasterstwa katolików niemieckich w Wałbrzychu i okolicznych miejscowościach, z zachowaniem praw należnych proboszczom tychże miejscowości. Duszpasterstwo to w okręgu wałbrzyskim obejmowało ok. 7000 dusz, co stanowiło wówczas najliczniejszą grupę katolików narodowości niemieckiej na Dolnym Śląsku (Tomasz Nochowicz: Ks. Johannes Liebelt – duszpasterz katolików narodowości niemieckiej w Wałbrzychu, Nowa Kronika Wałbrzyska, t. 3, Wałbrzych 2015, s. 163-193). Finalnie zatem osiadł u nas, przy ul. Garbarskiej.
Przydomek "ksiądz z plecakiem" znalazł odzwierciedlenie w zasięgu jego parafialnej posługi, bo poza nabożeństwami w czterech wałbrzyskich kościołach w Śródmieściu, na Starym Zdroju, na Białym Kamieniu i Podgórzu jeździł też do Świdnicy, Sobótki, Dzierżoniowa, Bielawy, Ząbkowic Śląskich, kilkunastu parafii w Kotlinie Kłodzkiej, a nawet do Wrocławia i pod Oławę. W ciągu roku koleją, autobusem i na rowerze, zawsze z plecakiem na plecach, pokonywał wiele tysięcy kilometrów. W 1952 r. przebył 14 000 km, w 1955 r. jedynie 11 800. Dwa lata później pisał już niestety: „Moje pole pracy rozciągało się niekiedy na cały Śląsk. Rower jest moim towarzyszem, moje serce jest do niczego, tak że muszę przejść w stan spoczynku. Bóg wkrótce mi to wyrówna”. Miał 68 lat. I był na tyle znany, że był w stanie nawet udzielić pomocy internowanemu w tych latach kardynałowi Stefanowi Wyszyńskiemu, prymasowi Polski.
A w centrum tej parafii wałbrzyski kościółek
Pisze Tomasz Nochowicz: Głównym ośrodkiem duszpasterstwa pozostał kościółek Matki Boskiej Bolesnej. Pozostawiony do wyłącznego użytkowania, był dla niemieckich katolików niejako azylem. Tu mogli swobodnie używać języka ojczystego nie tylko w modlitwie i śpiewie, ale także pielęgnować swoje zwyczaje i tradycje oraz kultywować narodową tożsamość. Oprócz nabożeństw i nauki religii odbywały się tu wieczory dla rodziców, wykłady ubogacone prezentacjami diapozytywem oraz comiesięczne godziny dla młodzieży, na które w latach rozkwitu duszpasterstwa przychodziła setka uczestników. W programie spotkań było czytanie niemieckich czasopism, omówienia i konferencje nt. przeczytanych książek, deklamacje poezji i wspólny śpiew. Podczas wspomnianych spotkań o. Johannes przekazywał wiadomości z Niemiec, docierające do niego poprzez przysyłane mu czasopisma, do których tutejsi Niemcy nie mieli dostępu, a docierający z terytorium Niemiec Zachodnich do Wałbrzycha radiowy sygnał, był zagłuszany przez odpowiednie urządzenia zainstalowane na górze Chełmiec (op. cit. s. 182).
To się nie mogło podobać komunistom, którzy w latach 50-tych umacniali swoją władzę w Wałbrzychu. Pod kościołem zorganizowano targowisko miejskie, co utrudniało wejście. Na dzisiejszym Placu Kościelnym przy popiersiu Juliana Marchlewskiego zainstalowano głośniki, z których co roku 1 maja z okazji Święta Pracy przez cały dzień odtwarzana była Międzynarodówka i inne pieśni marszowe, zakłócające nabożeństwa odbywające się w kościółku. Wierni za każdym razem słali protesty do władz, które nie odnosiły skutku. W 1956 r. podczas jednej z burz piorun zniszczył dach kościółka. Straty oszacowano wówczas na 10 000 zł. Była to dość pokaźna suma, a władze państwowe, które wcześniej wyłożyły środki na elewację świątyni, tym razem nie chciały partycypować w kosztach naprawy. Proboszcz zorganizował zatem loterię fantową, losy kosztowały 2 zł, a wygrać można było towary wówczas bardzo pożądane, jak żyletki, czekoladę czy kakao. I w ten sposób uzyskał środki potrzebne na remont.
Opracowany kandydat do werbunku...
Popularna działalność duszpasterska i społeczna ks. Liebelta nie mogła pozostać bez echa w tamtych czasach i była poddana regularnej inwigilacji przez Urząd Bezpieczeństwa. Księża niemieccy byli w latach 50-tych oskarżani przez władze PRL o tak zwany rewizjonizm i działanie na rzecz oderwania "Ziem Odzyskanych" od Polski. Pod tym pretekstem można ich było bezkarnie prześladować np. za używanie języka niemieckiego czy kontakty z RFN. W 1952 r. praca i osoba ks. Johannesa została scharakteryzowana przez pracownika bezpieki następująco:
Sprawa zbierania się niemców [sic!] i księdza LIEBELTA który to zamieszkuje w Wałbrzychu i jest wrogo ustosunkowany do obecnej rzeczywistości w Polsce a szczególnie Ziem Odzyskanych mocno sfanatyzowany idący na pasku kleru reakcyjnego, dotychczasowe dane stwierdzają, że zbierają się tam przeważnie niemcy [sic!], mężczyżni w wieku 20–26 lat. Wykłady ich trwają nieraz do godz. 24.oo w nocy. Charakterz tychże zebran dotychczas nie ustalono, ze względu na brak agentury mimo wszystko posiadamy [sic!] kontakt poufny który to informuje nas w jakie dni i w jakich godzinach zbierają się niemcy [sic!] u kogo oraz stan ilościowych z niedokładnoscia liczbową. Do środowiska tego został opracowany kandydat do werbunku, który to po zbadaniu jego możliwości zostanie zwerbowany i wprowadzony w dane srodowisko celem glebszego przepracowania tegoż srodowiska. Tak do jednej grupy jak i do drugiej zostanie nakreślony plan przedsiewziec operacyjnych z uwzględnieniem opracowania kandydatów na werbunek celem uzyskania danych z punktu widzenia K[omitetu]. W[ojewódzkiego] (op. cit. s. 187).
Kandydata takiego chyba udało się zwerbować, bo, jak pisze Tomasz Nochowicz, w latach 1955–1958 wobec niemieckiego proboszcza prowadzono sprawę ewidencyjno-obserwacyjną w ramach rozpracowania środowiskowego założonego wobec księży autochtonów, koordynowanego przez wydział III Komendy Wojewódzkiej MO we Wrocławiu. Chyba tylko wiek i stan zdrowia uchroniły go przed poważnymi problemami. Przypomnijmy choćby: TAJEMNICĘ NIGDY NIE WYJAŚNIONEJ ZBRODNI z Sokołowska.
Irytować mogło komunistyczną bezpiekę choćby to, że duchowny cieszył się zaskakująco dobrą opinią wśród polskich mieszkańców Wałbrzycha - co by raczej nie miało miejsca, gdyby posiadał zarzucane mu przez anonimowego informatora powyżej nacjonalistyczne poglądy. Podobno kiedyś w pewnej polskiej szkole na lekcji religii ksiądz tłumaczył uczniom, że święty jest człowiekiem, który nie szuka swego, który przede wszystkim dzieli się z ubogimi, który kocha ludzi, jest stale radosny i do tego dobry. Na to zgłosił się chłopiec i powiedział: Księże proboszczu, ja wiem! Jeśli święty taki musi być, to jest nim proboszcz Niemców! (op. cit. s 185).
Idea pojednania rodziła się i u nas
Niemieccy parafianie przez miesiąc przygotowywali swojemu duszpasterzowi obchody 40-lecia przyjęcia święceń. Licznie przybyli goście z Wrocławia, Świdnicy i Kotliny Kłodzkiej, zebrali się 21 czerwca 1953 r. na uroczystej mszy św. w kościele św. Franciszka z Asyżu na Podgórzu. Uwielbienie księdza Johannesa dla wędrówek znalazło wyraz w corocznym organizowaniu pielgrzymek niemieckich katolików z Wałbrzycha do sanktuarium Maryjnego w Bardzie, gdzie 29 lipca 1956 pojawiło się ponad 1000 wiernych z naszego miasta i innych miejscowości tej ogromnej parafii. Na Dolnym, inaczej niż na Górnym Śląsku, Niemcy mogli odprawiać nabożeństwa we własnym języku.
Wygląda na to, że i w Wałbrzychu rodziły się początki przyszłego pojednania polsko-niemieckiego. Pisze autor opracowania:
Omawiając zagadnienie duszpasterstwa katolików narodowości niemieckiej nie sposób pominąć szczególnego zainteresowania biskupa Bolesława Kominka tą grupą wiernych. Wizytując dekanat wałbrzyski, przyjął zaproszenie niemieckich katolików i 19 maja 1957 r. przybył do kościoła św. Franciszka z Asyżu. Celebrując eucharystię, wygłosił do licznie zgromadzonych wiernych 40-minutowe kazanie w języku niemieckim, w którym przywołał wspomnienia z rodzinnego Górnego Śląska, gdzie Polacy i Niemcy potrafili po sąsiedzku żyć ze sobą w pokoju. Serdeczne słowa biskupa dowartościowały zebranych, którzy mając status bezpaństwowca wreszcie poczuli, że zostali potraktowani podmiotowo. Już wtedy biskup Kominek dał się poznać jako budowniczy mostów między narodami. Jego czyny wyprzedziły słowa, które później zawarł w redagowanym przez siebie Orędziu biskupów polskich do biskupów niemieckich w 1965 r., by zacząć dialog i wzajemne poznanie obyczajów ludowych, kultu religijnego i stylu życia, udzielając wybaczenia i prosząc o nie. (op. cit. s. 176). Można sobie wyobrazić, w świetle tego, co wiemy o księdzu Johannesie, że wspierał tę inicjatywę i zapraszał wrocławskiego biskupa. To ich wspólne zdjęcie w Wałbrzychu z 29 lipca 1959 roku:
I biskup Kominek ze wzruszeniem żegnał schorowanego kapłana, który w 1959 roku uzyskał po pewnych problemach zgodę na wyjazd do RFN. Przyszły autor słynnego listu do biskupów niemieckich, który zresztą sam miał trudności z objęciem urzędu, przyjechał do Wałbrzycha 2 października, aby na uroczystej mszy w kościółku Matki Boskiej Bolesnej pożegnać ks. Johannesa. Chwalił kapłana z plecakiem i jego misjonarską działalność, która była świadectwem umiłowania ewangelicznego ubóstwa (s. 189). Kiedy biskup i proboszcz wyszli ze świątyni, zebrało się podobno liczne grono polskich wiernych i powitało ich okrzykami. Tak wyglądał kościół w 1956 roku - zdjęcie z "Waldenburger Heimatbote" opublikowane na polska-org.pl przez użytkownika U. N.
Z ciężkim sercem
Jak czytamy w opracowaniu, wyjazd z Wałbrzycha nie był dla ks. Liebelta miłym przeżyciem. Z goryczą napisał o tym: „Wyjeżdżam z Ojczyzny (Heimat) z ciężkim sercem. Jak ktoś może ocenić należycie sytuację i powiedzieć, że powinienem pojechać do Ojczyzny (Heimat)? Nie robię sobie wspaniałych wyobrażeń o Złotym Zachodzie, raczej jestem świadomy, w jaki sposób będę głęboko zraniony” (s. 189).
Podczas rewizji w urzędzie celnym w Mieroszowie skonfiskowano księdzu m.in. szereg notatek i sprawozdań z jego posługi w latach 1946–1958. Niektóre zapiski po powrocie do Wałbrzycha musiał spalić. Ostatni raz ze swoją wałbrzyską wspólnotą spotkał się w kościółku Maryjnym w Wigilię 24 grudnia 1959 roku na odprawianej przez siebie pasterce. Następnego dnia opuścił miasto pociągiem z dworca Głównego do RFN. Był ostatnim księdzem przedwojennej Archidiecezji Wrocławskiej. Nigdy już nie uzyskał zezwolenia na odwiedziny w Polsce, ale wysyłał liczne paczki z pomocą. Zmarł 11 marca 1963 roku na zator płuc i został pochowany na górskim cmentarzu w Heidelbergu. A jego parafianie z kościółka Matki Boskiej Bolesnej, którzy wyjechali do Niemiec, długo go pamiętali. Po nim nie było już żadnego proboszcza niemieckich katolików mieszkającego w Wałbrzychu.
Ksiądz od alkoholików na dwóch kółkach i z plecakiem
Johannes Liebelt urodził się 3 sierpnia 1889 r. w Bolesławcu. Był jednym z sześciorga dzieci tamtejszego nauczyciela muzyki, który zmarł, kiedy chłopiec miał 12 lat. Udało mu się wykształcić dzięki systemowi stypendiów, ponieważ był wyjątkowo zdolny - początkowo chciał studiować medycynę, potem wybrał studia teologiczne we Wrocławiu.
Jak pisze Tomasz Nochowicz w cytowanym przeze mnie opracowaniu, wielki wpływ na styl życia i kształt posługi duszpasterskiej przyszłego kapłana wywarł tworzący się wówczas katolicki ruch młodzieżowy „Quickborn”, utworzony w 1909 roku w Nysie przez ks. dra Bernharda Strehlera w celu zwalczania plagi alkoholizmu wśród gimnazjalistów - była to ponad sto lat temu na Dolnym Śląsku choroba społeczna i wielki problem pedagogiczny. Ruch ten został wzbogacony przez księży z Nysy i Wrocławia o elementy zaczerpnięte od ruchu „Wandervogel”, takie jak wędrówka i spędzanie wolnego czasu na łonie przyrody – ucieczki od bezdusznej cywilizacji miejskiej, przenikniętej autokratyczno-mieszczańskim porządkiem społecznym oraz naturalne bycie sobą. [...] Idee ruchu katolickiej młodzieży „Quickborn” miały również głębokie oddziaływanie na postawę i działalność jego uczestnika ks. Gerharda Hirschfeldera, męczennika KL Dachau, którego Kościół katolicki uznał za błogosławionego. (s. 167-8)
Według Tomasza Nochowicza ksiądz Liebelt miał wiele cech wspólnych z proboszczem z Czermnej koło Kudowy-Zdroju uważanym za niemiecki odpowiednik ks. Jerzego Popiełuszki. Co ciekawe, początkowo sam miał problem z alkoholem jako gimnazjalista, a potem jako kleryk i choć widział, jak dwóch kolegów za pijaństwo wyleciało z uczelni, nadal z innymi klerykami wędrowali po knajpach, nabijając się z abstynentów z "Quickborn", którzy mieli oddzielny stolik i pili tam lemoniadę. A skończyło się to tak, że sam został członkiem ruchu, wyzwolił się z przymusu picia i złożył na trzecim roku przyrzeczenie abstynenckie na resztę życia.
Od tej pory ksiądz zaczął walkę z alkoholizmem w społeczeństwie. Jako wikary zmieniał parafie i czasem denerwował proboszczów, jak tego w Oławie: „co powinienem zrobić z człowiekiem, który nie je mięsa, nie pije, nie pali i najchętniej je ziemniaki w mundurkach?” W swoich parafiach ks. Liebelt zakładał organizacje "Quickborn" i "Caritas", zajmując się dystrybucją ubrań i artykułów żywnościowych wśród biednych oraz więźniów, zachęcając młodzież do zrezygnowania z picia i palenia, zakładając dla niej ośrodki. W Legnicy tak go ceniono, że kiedy ktoś ukradł mu jego rower, z którego słynął niczym filmowy ojciec Mateusz, szybko sprezentowano mu kolejny. Ale wkrótce, już w Górnych Łużycach: w swojej pracy duszpasterskiej używał motocykla, który wówczas był środkiem budzącym duże kontrowersje w środowisku duchownych (172). I podobno wszystkich zadziwiał swoim poczuciem humoru i pogodą ducha, a także wegetarianizmem. Źródło fotografii: Haus Schlesien – Königswinter (własność: Hildegard Kariger).
A czasy nie były łatwe...
Mocny wpływ na ks. Liebelta wywarł ks. Max Josef Metzger, również krzewiący abstynencję, a do tego pacyfista, esperantysta, wróg rasizmu i gorący zwolennik ekumenizmu, aresztowany dwa razy za krytykę narodowego socjalizmu w latach 1934 i 1939, a w końcu stracony przez ścięcie na gilotynie 17 kwietnia 1944 roku jako "zdrajca III Rzeszy", bo napisał memorandum pokojowe. Ks. Liebelt uniknął takiego losu mimo nienawiści nazistów, przeżył oblężenie Festung Breslau, gdzie pozostał razem ze swoimi parafianami i pisał potem: wielkanocnych świąt 1945 roku nie zapomni do końca swoich dni nikt, kto przeżył je w twierdzy, nie będzie mógł zapomnieć widoku morza ognia, jaki przedstawiał wtedy sobą Wrocław; całe miasto wydawało się wtedy być jednym huczącym piekłem ognia, dymu, iskier, walących się domów i błądzących po płonących ulicach ludzi, za którymi kroczyła śmierć.
Po wojnie niemiecki ksiądz zdecydował się pozostać w Polsce, choć obawiał się Armii Czerwonej. Zaczął się uczyć języka, a będąc stale w drodze, był nie do odnalezienia i nie można było mu wręczyć nakazu wyjazdu (s. 178). Wkrótce skierowano go do Wałbrzycha, gdzie w parafii pallotynów p. w. św. Franciszka z Asyżu prowadził spotkania dla niemieckich katolików.
O kościele Matki Boskiej Bolesnej i Kolegiacie Aniołów Stróżów pisaliśmy:
WAŁBRZYCH - WEDLE LEGENDY W RYNKU MIAŁ DZIAŁAĆ KLASZTOR. GDZIE?
WAŁBRZYCH: HISTORIA KOLEGIATY P. W. ANIOŁÓW STRÓŻÓW (FOTO)
WAŁBRZYCH - KOLEGIATA: NAJWIĘKSZE WRAŻENIE ZROBIŁY WITRAŻE...
CMENTARZ "NA PIASKU", CZYLI HISTORIA PEWNEGO KONFLIKTU
WAŁBRZYCH: JACY ŚWIĘCI PATRONUJĄ NASZYM KOŚCIOŁOM? (FOTO)
KOŚCIÓŁ APOKALIPSY I WAŁBRZYSCY ŚWIĘCI
WAŁBRZYCH: KOLEGIATA DO WYBURZENIA?
ŚRÓDMIEŚCIE: WIEŻA KOLEGIATY WCHODZI W II ETAP (UNIKALNE ZDJĘCIA)
ŚRÓDMIEŚCIE: WIEŻA WKRACZA W NOWE ŻYCIE (FOTO)
WAŁBRZYCH ŚRÓDMIEŚCIE: TRWA ZBIÓRKA NA RZECZ KOLEGIATY (FOTO)
RATUJMY WIEŻĘ KOLEGIATY
BĘDZIE STĄD WIDOK NA PÓŁ WAŁBRZYCHA
ZOBACZCIE WAŁBRZYCH, JAKI MAŁO KTO DOTĄD WIDZIAŁ (STARE MAPY)
NASZE MIŁOSNE LEGENDY: PIORUN, PIERŚCIEŃ I NAJBRZYDSZA NA ŚWIECIE (FOTO)
http://jbc.jelenia-gora.pl/dlibra/publication/21418/edition/20083/content
Zdjęcia archiwalne: Tomasz Nochowicz, polska-org.pl
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj