| Źródło: Wiesz Co, zdjęcie Gross Rosen: Wikipedia
Region: to są moje dziewczyny. Dziewczyny z Gross-Rosen
Wiesz, że wielu niemiecki obóz Gross-Rosen kojarzyło dotąd głównie z mężczyznami, katorżniczo pracującymi choćby przy budowie kompleksu Riese?
– Takie skojarzenie mają chyba wszyscy. Bo kobieca twarz tego obozu nie przebiła się w powszechnej świadomości. Choć faktycznie główna siedziba obozu była męska.
Ty jednak swoją książką spowodowałaś, że mnóstwo osób szerzej otworzyło oczy…
– Bo Gross-Rosen to także ponad 100 podobozów grossroseńskich, a w 40 z nich umieszczano kobiety i dziewczęta. I właśnie dlatego powstały „Dziewczyny z Gross-Rosen”, by pokazać taką mało znaną twarz tego okrutnego miejsca, które funkcjonowało podczas II wojny światowej w Rogoźnicy koło Strzegomia.
W „Dziewczynach z Gross-Rosen” udowadniasz, że obozowe cierpienie miało też kobiecą twarz?
– Oczywiście, że cierpienie miało kobiecą twarz. Choć stoję na stanowisku, że kobiece cierpienie wyrażało się w czymś innym niż u mężczyzn. Na przykład moje bohaterki zastanawiają się nad tym, czy nie pozbawiono ich możliwości posiadania dzieci. Właściwie drżą na samą myśl o tym. Dużo czasu poświęcają rozmowom o najbliższych, oczekiwaniu na wieści o nich, to je zjada, zabija. W przypadku wspomnień męskich mam wrażenie, że ta tęsknota była sprawą bardzo intymną, indywidualną i nie powodowała takich stanów lęku.
Czułaś, że wypełniasz lukę w wizji świata, pokazując grossroseńskie bestialstwo niemieckich oprawców i niewolniczą pracę kobiet?
– Nie chciałabym przeceniać swojej pracy. Uważam, że wykonałam porządną, reporterską rzecz. Ale faktycznie stało się tak, że ani historia procesów zbrodniarzy z Gross-Rosen, ani historia grossroseńskich więźniarek nie były znane. Więc jakąś lukę w wizji świata udało mi się też zapełnić.
Podtytuł książki brzmi „zapomniane historie z obozowego piekła”. Powiedziałbym raczej, że nieodkryte, bo wykonałaś niesamowitą pracę?
– Dziękuję. To prawda, dla wielu to były „nieodkryte” tajemnice. Ważna była dla mnie warstwa reporterska. Chciałam dotrzeć do miejsc, o których piszę. Zderzyć się z tą rzeczywistością. Wiesz, co się czuje, gdy człowiek szuka filii obozu koncentracyjnego, a przed nim wyrasta zamiast tego nowoczesna galeria handlowa? To jest trudne do ogarnięcia.
Biorąc pod uwagę, że z Gross-Rosen zachowało się niewiele dokumentów, to pytanie, jak wyglądał proces docierania do tekstów archiwalnych nie zabrzmi chyba aż tak banalnie?
– Wręcz przeciwnie, to jest bardzo istotne pytanie, bo je się często pomija patrząc na efekt. A dokumentacja to jest podstawa pracy. W przypadku Gross-Rosen nie jest łatwa. Ale miałam wiele szczęścia. Wiele drzwi się przede mną otwarło i serc. Na przykład pracowniczka Archiwum Gross-Rosen, Leokadia Lewandowska, gdy dowiedziała się, o czym piszę, przyniosła mi prawdziwy skarb – niepublikowany pamiętnik Alize. Ona opisała swój marsz śmierci. Jest to bezcenny dokument. I ja mogłam go pierwsza szczegółowo opisać. A ludzie mogą przeczytać.
Gdy gromadziłaś materiał do książki, wiedziałaś jak będzie wyglądać, czy jej „charakter” zaczął kształtować się w trakcie tworzenia?
– Ja generalnie piszę w głowie. Okazało się, że książki też. Gdy siadam do laptopa, to już wiem, jak książka będzie rozpisana, co się wydarzy. Rozpisywanie to dla mnie kolejny etap – to głównie praca nad językiem, ale i emocjami. W przypadku „Dziewczyn” kluczowy był wybór bohaterek. Wiele tygodni się z tym zmagałam. Miałam nad biurkiem powieszone zdjęcia kilkunastu kobiet, zastanawiałam się, patrzyłam na nie. Ja to traktowałam, jak wielką odpowiedzialność.
Opisane historie sześciu dziewcząt są krwiste, dosłownie i w przenośni. Były momenty, że nie dowierzałaś, co te kobiety przeszły?
– Te historie są prawdziwe! Na spotkaniach autorskich bardzo trudno mi opowiadać o tym. Gdy rozmowa schodzi na Felę Szeps, która zmarła dzień po wyzwoleniu, mam poważny problem z emocjami. Ale to jest wszystko tak prawdziwe, że trudno powątpiewać. Gdy do Gerdy po nocy spędzonej na mrozie dociera, że bajka Andersena o „Dziewczynce z zapałkami” jest prawdziwa i że można zamarznąć na śniegu, a ona widzi wokoło kilkadziesiąt takich „dziewczynek z zapałkami”, to co powiedzieć, jak to w ogóle ułożyć w głowie?
Przypuszczam, że są tacy, którzy odwracają na chwilę głowę, czytając niektóre fragmenty książki? Ty też tak miałaś pisząc te historie?
– Tak. Dlatego na przykład rozdział o Feli Szeps to są fragmenty jej pamiętnika i autentyczne wspomnienia kobiet z Yad Vashem o tragicznym marszu śmierci do Volar, najdłuższym, jaki przeszedł przez Europę. Fela też go przeszła. Tam praktycznie nie ma moich słów. Chciałam być tylko narzędziem, nie twórcą w tym przypadku.
Co łączy te dziewczyny, oprócz okrucieństwa, które je spotkało i tego, że były młode, miały plany, marzenia i nagle trafiły do obozowego piekła?
– W moich oczach siła. One wszystkie bardzo chciały żyć. Nie zależało to od nich i nie wszystkim się udało. Ale wszystkie chciały. Wiesz co…. teraz dopiero jak rozmawiamy, zdałam sobie sprawę, że wszystkie miały zdolności pisarskie i zacięcie dziennikarskie. Może poza Halinką, ale ona nieco inaczej się wyraziła, tworząc Park Ocalałych.
W jednym z wywiadów powiedziałaś, że analizowanie fotografii ofiar tragedii budzi w tobie rodzaj skrępowania, może nawet zawstydzenia? Nie zdążyłaś się jeszcze uodpornić?
– Nie, nigdy się nie uodpornię. We mnie budzą nawet skrępowanie te dziewczęta, które stoją na placach apelowych w Auschwitz i czekają na transporty do pracy właśnie do Gross-Rosen. Mają obcięte włosy, ubrano je w obrzydliwe łachmany, w których wglądają jak klauny, a nie kobiety. I tak, to budzi moje skrępowanie i zawstydzenie. Że ja na nie patrzę z perspektywy komputera. Pamiętaj, że te zdjęcia zrobiono bez ich zgody. Zabrano im człowieczeństwo, a teraz każdy może ten moment oglądać…
A są jakieś rzeczy, których nie zawarłaś w „Dziewczynach z Gross-Rosen”, bo wydały się zbyt brutalne lub nie pasowały do narracji?
– Są takie historie, które nie weszły do książki. Ale powód był inny. Zdradzę jeden. Pewna więźniarka, której historia jest na świecie znana, choć zupełnie nie jest kojarzona z Gross-Rosen, nie ma twarzy. To znaczy nikt nie zna jej twarzy, a ja w opowieści innej z więźniarek odkryłam jej zdjęcie. Niestety, nie udało mi się go jeszcze wydobyć z archiwów. Nie mogłam czytelnikom ofiarować niepełnej opowieści.
Czujesz dziś, że Ruth, Felice, Fela, Gerda, Alize i Halina są „twoimi” dziewczynami?
– Tak, choć nie wiem, czy to grzeczne z mojej strony, ale tak właśnie czuję. Mówię: „moja Halinka”, „moja Rutka”, „moja Fela”, „Felice”, „Gerda” czy „Alize”. W przypadku Halinki, która sobie mnie dosłownie zza grobu wybrała do opisania swojej historii – i tego jestem pewna – wiem, że nie miałaby nic przeciwko.
Niewiele brakowało, a książka, by nie powstała. Podobno gdy wydawnictwo zaproponowało napisanie reportażu o więźniarkach z Gross-Rosen, na początku odmówiłaś. Dlaczego?
– Odmówiłam od razu i kategorycznie. Gdy wydawnictwo złożyło taką propozycję, myślałam tak jak ty na początku: „Gross-Rosen i kobiety? To się nie uda, nie ma dokumentów”. Był też strach o to, jak to udźwignę. Ja bardzo przeżyłam „Małą Norymbergę”. Do tej pory mam problem z wchodzeniem do obozu. Książka jest dość sugestywna i ja to wszystko widzę tam, co opisałam. A pisanie o kobietach jest jeszcze trudniejsze. Na szczęście wraz z „Dziewczynami z Gross-Rosen” przyszło też dużo dobrych rzeczy – nowe przyjaźnie, dobre dusze wokół, wsparcie i to, co dają mi czytelnicy. Chyba mam dużo szczęścia do ludzi.
Dobrze, że się zgodziłaś. Tak sobie myślę, że tylko kobieta mogła zmierzyć się z bestialstwem wobec kobiet w obozowym piekle…
– Dla mnie napisanie tej alternatywnej historii – herstorii Gross-Rosen było bardzo ważne. Kobiety muszą wykonać bardzo ciężką pracę w zakresie opisywania świata po swojemu. Myślę, że dziś, kilka miesiący po ukazaniu się książki, chyba trudno będzie, przynajmniej na Dolnym Śląsku, powiedzieć, że w KL Gross-Rosen nie było kobiet.
Rozmawiał Tomasz Piasecki
Fot. użyczone (Dariusz Mitręga, Bonnie&Clyde Photo Project)
Zdjęcie Gross Rosen: Wikipedia
Czytaj też:
DUŻE ZMIANY W MUZEUM GROSS ROSEN
GDY ZAMEK KSIĄŻ BYŁ NAZISTOWSKIM OBOZEM PRACY
WAŁBRZYCH: ŁUKASZ KAZEK Z III LO O DROBNYCH GESTACH, KTÓRE RATOWAŁY LUDZKIE ŻYCIE
POWIERNIK POKAŻE ŚWIATU HISTORIĘ OKOLIC WALIMIA
Kolejne ekshumacje na terenie Muzeum Gross-Rosen
HISTORIA PEWNEGO POCHÓWKU PRZY ZAMKU KSIĄŻ I DWÓCH EKSHUMACJI
ZMARŁA FRYDERYLA LIEBERMAN-COHENSIUS, ZASŁUŻONA DLA WAŁBRZYCHA
Artykuł ukazał się na łamach tygodnika "WieszCo" - pełny numer tygodnika do pobrania w formacie pdf na stronie www.wieszco.pl
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj