| Źródło: Wiesz Co
Wałbrzych: dlaczego Toyota jest zielona i co o nas sądzą Japończycy?
Jakiej marki samochodem jeździ Pan na co dzień?
- Muszę pana rozczarować. Nie będzie na początek sensacji (wspólny śmiech). Jeżdżę hybrydowym Lexusem. I proszę mi wierzyć, nie ma tu nic do rzeczy fakt, że pracuję w Toyocie. Wybrałem takie auto, bo to po prostu bardzo dobry samochód.
Rozumiem, że Mercedes czy BMW nie „przeszłyby” u Japończyków?
- Wiadomo, że nie wypadałoby przesiąść się do innego samochodu, ale postawiłem na tę markę z pełnym przekonaniem. Wiem, że może to zabrzmi jak reklama, ale jeszcze 5 lat temu wielu ludzi bało się na przykład hybryd. Pytano „co będzie z tymi bateriami”, „a jak z niezawodnością” i co się okazało? Że w dużych miastach, jak Wrocław, większość taksówkarzy jeździ hybrydami. A oni, robiąc miesiącami tysiące kilometrów, wiedzą co dobre. Pamiętam jak kiedyś jechałem taksówką w Warszawie. Była to wysłużona Toyota Prius. I wie Pan, co ten taksówkarz powiedział?
Że nie zamieniłby swojego samochodu na żaden inny?
- Dokładnie tak. Chyba jechaliśmy z tym samym taksówkarzem (śmiech).
A teraz poważnie, co takiego dostrzegli w nas Japończycy, że rozpoczęli w Wałbrzychu w 2002 roku produkcję manualnych skrzyń biegów? Bo chyba nie zrobili tego przez miłość do Chopina?
- Wpłynęło na to kilka powodów. Nasze członkostwo w UE. Położenie geograficzne, bliskość granic z Czechami i Niemcami, a jeśli chodzi o Wałbrzych, to przemysłowa historia miasta. Potencjalnie można było liczyć na kadrę pracowniczą, mającą styczność z przemysłem, którą łatwiej niż gdzie indziej można przekwalifikować do pracy w fabryce koncernu motoryzacyjnego. Do tego bliskość uczelni technicznych, choćby we Wrocławiu, co gwarantowało dostępność kadry inżynierskiej. I niesamowita przychylność ówczesnych władz miasta, która chyba zdecydowała, że Japończycy postanowili w Wałbrzychu wybudować fabrykę.
I nie zawiedli się?
- Absolutnie nie! Na początku miała to być fabryka zatrudniająca 350 osób z jedną linią montażową, tymczasem już 2 lata po uruchomieniu zakładu, podjęto decyzję o rozszerzeniu produkcji i znacznym wzroście zatrudnienia. Dziś w dwóch fabrykach – w Wałbrzychu i Jelczu-Laskowicach – pracuje blisko 3,5 tys. osób, a wartość inwestycji osiągnęła 6 mld zł.
Co najbardziej doceniają u pracowników ludzie z Kraju Kwitnącej Wiśni?
- To, co dostrzegli w Polakach. Wbrew obiegowym opiniom jesteśmy zaangażowani, pracowici i pomysłowi. A to co japońska kadra najbardziej docenia, to tak zwane „kaizeny”, czyli ulepszenia, które wprowadzamy na każdym szczeblu organizacyjnym. To jest właśnie filozofią Toyoty, że nie robi się usprawnień dla firmy, ale dla samego siebie, żeby poprawić miejsce pracy. Pamiętam, że pierwszy prezes naszej fabryki Toshitaka Kageyama, po kilku miesiącach pobytu w Wałbrzychu stwierdził, że mentalność Polaków jest podobna do japońskiej.
???
- Też byłem odrobinę zaskoczony.
To ten sam prezes, który kazał Panu kilkunastokrotnie poprawiać pismo?
- Tak! Naszą pierwszą siedzibą były dwa pokoiki w budynku, gdzie mieści się urząd skarbowy. W jednym siedział prezes. W drugim ja z polskim kolegą z działu personalnego i Japończyk od finansów. Miałem sporządzić jakieś pismo urzędowe, nie pamiętam dokładnie jakie, ale nie to jest najważniejsze. Napisałem dokument po angielsku i zaniosłem do prezesa. Potem przez dwa dni je poprawiałem. A to nie tego wyrazu użyłem, a to przecinek był nie w tym miejscu, co trzeba, a to zdanie za szybko skończyłem, kropkę niepotrzebnie postawiłem i tak dalej. Zacząłem zastanawiać się nawet czy dobrze zrobiłem, przychodząc do tej firmy (śmiech). Wtedy zrozumiałem polskie przysłowie, że „diabeł tkwi w szczegółach”.
Japoński perfekcjonizm nie jest momentami uciążliwy?
- Na początku może to jest potężne zderzenie kulturowe, ale potem ten perfekcjonizm i dbałość o szczegóły pomaga. Daje pewność, że to, co się robi, wykonuje się zgodnie z planem i założeniami.
A’propos czasu sprzed 20 lat. To niewiarygodne jak Toyota w Wałbrzychu, a później w Jelczu-Laskowicach, rozwinęła się przez dwie dekady. Zaczynaliście od kilku osób w dwóch pokojach w budynku urzędu skarbowego…
- A gdzie teraz jesteśmy? To niesamowite! Pamiętam z tamtego okresu ogromne zaangażowanie wszystkich, żeby fabryka najpierw ruszyła, a potem, by linie produkcyjne funkcjonowały bez zarzutu. Gdy na przykład brakowało kotew do maszyn, żeby można je było przymocować do podłogi, jakiś pracownik jechał do marketu budowlanego i kupował je za własne pieniądze. Poniesione koszty były mu oczywiście później zwracane przez firmę. Chcieliśmy osiągnąć sukces. Powstał wtedy niesamowicie mocny i zgrany zespół, który rozumiał się bez słów.
To prawda, że marka Toyota kojarzy się niektórym w regionie z zapachem pizzy, bo gdy zaczynaliście niedaleko biur była pizzeria?
- (Długi śmiech). Chodzi o nasze biuro w Jelczu-Laskowicach, dlatego, że tymczasowa siedziba mieściła się w budynku, w którym rzeczywiście była pizzeria. I zapach neapolitany i capriciosy towarzyszył nam tam przez kilka dobrych miesięcy. Trochę było w tym przypadku, ale na pewno sporo śmiechu.
To, że hale fabryki w Wałbrzychu mają zielony kolor, to już nie jest przypadek?
- Absolutnie nie! Gdy budowaliśmy fabrykę odbyliśmy rozmowę na temat koloru elewacji. Można było zrobić wszystko na szaro, ale prezes zapytał wówczas jaki jest herb Wałbrzycha. Gdy zobaczył dominującą w nim zieleń, a wokół miasta pełno lasów, zaproponował, by hale pomalować na zielono. Zgodziliśmy się i to nie dlatego, że musieliśmy podporządkować się tej decyzji, ale dlatego, że również uznaliśmy ten pomysł za bardzo dobry. Zresztą wbrew temu, co sądzi się o Toyocie, że panuje tu określona hierarchia i ma być tak jak „prezes chce”, wiele decyzji zapada po dyskusjach, jako konsensus.
Czy zielony kolor hal miał wtedy związek z ekologię?
- Wówczas jeszcze nie, ale już wtedy zaczęliśmy myśleć o ekologii. Jak widać dobrze wyszło.
Dobrze „wychodzi” też w przypadku kobiet, gdy Toyota stale poprawia ich komfort pracy w halach produkcyjnych?
- Jesteśmy wiodącą firmą w Europie jeśli chodzi o zatrudnianie pań. Dość powiedzieć, że na nowych liniach produkcyjnych, ergonomicznie bardzo przyjaznych, pracuje prawie tyle samo kobiet ilu mężczyzn. To niespotykane w innych zakładach pracy. Wsłuchujemy się w propozycje pracowników, chcących poprawiać swoje warunki pracy. Najlepszym przykładem jest biurowiec, w którym się znajdujemy. Nie znajdzie Pan tu żadnych schodów. Biurowiec jest całkowicie parterowy i przyjazny osobom niepełnosprawnym.
Fabryka przychylnie patrzy też na lokalną społeczność, a odpowiedzialny biznes jest wpisany w wasze DNA?
- Oczywiście, że w ryzach trzymają nas słupki, bo jesteśmy spółką prawa handlowego i przede wszystkim mamy zarabiać pieniądze. Ale równie ważną sprawą jest społeczna odpowiedzialność biznesu, czyli wspomaganie lokalnej społeczności w rozmaitych przedsięwzięciach. Stąd nasz mocno rozwinięty wolontariat, Fundusz Toyoty i tak można byłoby jeszcze chwilę wymieniać. Firma, to są ludzie, a w naszych fabrykach potrafimy pomagać, będąc obywatelami lokalnej społeczności. I nie zawsze te działania wiążą się z wielkimi pieniędzmi.
To właśnie te koncyliacyjne cechy dostrzegli w Panu Japończycy, że w styczniu 2020 roku powierzyli funkcję prezesa zarządu TMMP?
- Trzeba byłoby ich o to zapytać, ale mówiąc poważnie gdy dowiedziałem się o tym, kilka dni chodziłem przygarbiony z powodu przytłoczenia odpowiedzialnością.
Niewiele jest chyba podobnych przykładów w Europie, że „autochton” rządzi w japońskiej fabryce?
- Na pewno jestem jednym z pierwszych „miejscowych”, którzy „trzymają lejce” w europejskim zakładzie Toyoty.
Fabryka w Wałbrzychu, to pierwszy zakład poza Azją, w którym Toyota zdecydowała się produkować części do napędów hybrydowych. Trudno było do tego namówić Japończyków?
- Bardzo trudno. Mamy dużą konkurencję wewnątrz koncernu i nowe projekty nie spadają z nieba. Patrząc na coraz bardziej wyśrubowane normy emisji spalin od kilku lat wiedzieliśmy, że hybrydy to nasza przyszłość, więc musieliśmy zacząć ostrą walkę o tę inwestycję. Udało się, a Japończycy dostrzegli w nas wielki potencjał, docenili dotychczasowe osiągnięcia i obdarzyli wielkim zaufaniem.
Ile obecnie wałbrzyskiego pierwiastka jest w Toyocie Yaris?
- Bardzo dużo. Jeśli zobaczymy gdzieś na ulicach Europy nową Toyotę Yaris, to prawie pewne jest, że ma w sobie elementy pochodzące z fabryk w Wałbrzychu lub Jelczu-Laskowicach, czyli silnik i przekładnię hybrydową lub manualną. Nie będzie przesadą jeśli powiem, że u nas bije serce Toyoty.
Widzę i słyszę, że jest Pan z tego bardzo dumny?
- To prawda, jestem bardzo dumny z tego, co udało nam się wspólnie z załogą stworzyć i osiągnąć.
Rozmawiał Tomasz Piasecki
Fot. użyczone (TMMP)
Czytaj też:
Wałbrzych: autobusy wodorowe i stacja stają się faktem (FOTO)
Wałbrzych: chcesz pozmieniać świat? Rusza konkurs Fundusz Toyoty 2023
Toyota Eko Półmaraton: Kto zwyciężył? (WIĘCEJ ZDJĘĆ)
Artykuł ukazał się na łamach tygodnika "WieszCo" - pełny numer tygodnika do pobrania w formacie PDF na stronie www.wieszco.pl
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj