Zamek Książ: Mogliśmy go stracić (ZDJĘCIA)
Alarm nie fałszywy, a dym nie z komina
- Byłem chyba jedną z pierwszych osób, która zobaczyła, że się pali. Wchodziłem właśnie na dziedziniec honorowy i zauważyłem dym wydobywający się jakby spod dachu. Pomyślałem, że to po prostu jeden z dzierżawców zapalił w kominku i że dym się dziwnie układa – a to paliło się poddasze. Wbiegłem do środka i podjęliśmy z innymi pracownikami próbę gaszenia, zebraliśmy wszystkie możliwe gaśnice i szlauchy, ale już się nie dało, paliło się już zbyt mocno. Na szczęście wtedy dojechała straż – wspomina pracownik działu technicznego Zbigniew Kaczorowski.
Był środek dnia roboczego, zamek pełen ludzi - personel, zwiedzający, ekipa remontująca.
- Syreny zaczęły wyć około 14.00. Byłem świeżo po pierwszej grupie i na całe szczęście zdążyłem ją sprowadzić z wieży, bo gdyby wszystko zaczęło się 10 minut wcześniej, utknęlibyśmy tam i zrobiłoby się naprawdę niewesoło – wspomina książański przewodnik Jacek Pielich. – Byliśmy właśnie na Sali Maksymiliana, gdy usłyszeliśmy syreny. W pierwszej chwili pomyślałem, że to kolejny fałszywy alarm, bo czasem się zdarzały, ale kiedy się obejrzałem, zobaczyłem kłęby dymu za oknami. Moją grupę łatwo było ewakuować, bo to było kilkanaście osób, ale koleżanka oprowadzała grupę osób niepełnosprawnych, a w tym momencie zasilanie wind zostało odcięte. Te osoby, na wózkach i o kulach, razem z ochroną sprowadzaliśmy na dół schodami.
I wtedy do wszystkich zaczęła docierać groza sytuacji. Personel zamku i ewakuowani zwiedzający zgromadzili się na dziedzińcu honorowym. – Widok był przerażający, bo języki ognia wychodziły już ponad kalenicę dachu. Pierwszy wóz strażacki, który przyjechał, miał za krótką drabinę i strażacy nie mogli nic zrobić. Dopiero drugi wóz miał tę dłuższą, „książańską” – mówi Jacek Pielich.
Gdyby zmienił kierunek...
Tamtego dnia silnie wiało i wszyscy zdawali sobie sprawę, że gdyby wiatr nagle zmienił kierunek – a było to zrządzenie losu, że wiał z zachodu – mogliby tylko bezsilnie patrzeć, jak cały dach zajmuje się ogniem. Tylko od strony dziedzińca honorowego mogły podjechać strażackie wozy. – Baliśmy się, żeby nie zajęła się wieża, która ma drewnianą konstrukcję, bo gdyby runęła na dach, byłaby katastrofa – wspomina przewodnik.
- Ludzie związani z zamkiem nawet płakali – dodaje Zbigniew Kaczorowski.
Pożar zapadł bardzo mocno w pamięć także tym pracownikom zamku, którzy akurat tego dnia byli poza nim. Magdalena Woch z działu kultury i turystyki mówi, że 10 grudnia 2014 roku nie zapomni do końca życia. Dowiedziała się, co się dzieje, gdy zadzwonił znajomy dziennikarz i zapytał, jak się czuje.
- Myślałam, że to kiepski żart z tym pożarem, włączyłam telewizor... Potem pojechałam samochodem pod zamek, ale mogłam tylko patrzeć na to, co się tam dzieje, później wróciłam do miasta, bo trzeba było odebrać syna ze szkoły i tam wszyscy już wiedzieli, bo woźna przebiegła po salach wołając, że pali się Książ. Mój synek wpadł w panikę, bo zapomniał, że ja mam tego dnia wolne. Jakaś dziewczynka przybiegła do mnie, wołając: „Jak to dobrze, że pani się nic nie stało!” Wszyscy przyjęli to tak, jakby się paliła jakaś wielka narodowa pamiątka. Potem stałam przy kasie w sklepie i wszyscy mówili tylko o tym. Medialne doniesienia były takie, jakby już było po zamku. Chciałam sprostować, ale uświadomiłam sobie, że przecież nie wiem tego na pewno.
Magdalena Woch zawiozła syna do domu i wróciła na dziedziniec honorowy. – Dla mnie to był przerażający widok. Zamek był całkiem ciemny i przed nim było widać wozy straży pożarnej w akcji, ale ognia już nie było.
- Miałem telefon zablokowany do północy, bo wszyscy znajomi dzwonili – pamięta Zbigniew Kaczorowski.
Następnego dnia byli w komplecie
Jak mówią pracownicy, o 7.00 rano 11 grudnia wszyscy byli już na miejscu. Straż pożarna początkowo nie pozwalała im wejść do środka. Po kilku godzinach wpuszczono ich, choć na górze trwało suszenie. – Czujniki dymu wciąż wyły, a z sufitów na wyższych piętrach ściekała wszędzie woda. Pierwsze wrażenie było takie, że chyba się nie podźwigniemy. Nie było prądu, nie działały telefony stacjonarne, ale nasze komórki nie milkły, dzwonili ludzie z całego kraju, pisały e-maile osoby, które oprowadzałam po zamku, pytały, czy nie trzeba pomóc. Reakcja była masowa i bardzo dla nas budująca. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie – stwierdza Magdalena Woch. Odzywali się także miłośnicy zamku z zagranicy, potomkowie książąt von Pless i ich personelu.
Jak mówi Magdalena Woch, mistrzowskiej akcji strażaków Książ zawdzięcza to, że nic złego poza kilkoma zaciekami nie stało się Sali Maksymiliana i innym cennym barokowym salom. Polska odetchnęła z ulgą. Trzy miesiące po pożarze zamek zwiedzali już turyści.
- Po tych dwóch latach mieszkańcy Wałbrzycha coraz rzadziej pytają, czy już pracujemy znowu po pożarze, ale niedawno byłam na targach i pytano mnie, czy już mamy normalny ruch turystyczny – dzieli się spostrzeżeniami Magdalena Woch.
Po pożarze zarzuty prokuratorskie otrzymali pracownik i szef firmy prowadzącej remont dachu zamku. Obecnie toczy się postępowanie sądowe, mężczyźni przyznali się do zaniedbania i zadeklarowali, że dobrowolnie poddadzą się karze. Pożar wybuchł, ponieważ maszynę służącą do nagrzewania papy pozostawiono włączoną bez nadzoru.
Czytaj też:
ZAMEK KSIĄŻ - BASZTY BŁYSZCZĄ, DACH W KOMPLECIE (UNIKALNE ZDJĘCIA)
KOLEKCJA PAMIĄTKI Z KSIĄŻA WRACAJĄ DO KSIĄŻA JUŻ W ZACZĄTKU
DROGA DO KSIĄŻA JAK NOWA
UWAGA - DUŻA WYCINKA DRZEW W PARKU KSIĄŻAŃSKIM!
MAUZOLEUM HOCHBERGÓW - RUSZYŁ OSTATNI ETAP REMONTU (ZDJĘCIA)
FONTANNA DONATELLA, CZYLI JAK HISTORIA NABIŁA NAS W BUTELKĘ
WIELKA TURYSTYCZNA ATRAKCJA W KSIĄŻU JUŻ ZA ROK?
INFRASTRUKTURA KOLEJOWA KSIĄŻA - O CZYM WIADOMO, O CZYM NIE?
NOWE ODKRYCIE W ZAMKU KSIĄŻ!
CZY WIDAĆ ŚWIATEŁKO W KSIĄŻAŃSKIM TUNELU
ZAMEK KSIĄŻ - NAJNOWSZE ODKRYCIE: DOKĄD TERAZ TUNELEM?
Magdalena Sakowska
Foto: zdjęcia poddasza po pożarze – Magdalena Sakowska
Zdjęcia archiwalne z pożaru: Małgorzata Downar
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj