Jak sam mówi, w jego karierze nie brakowało krętych ścieżek. Euforia nieustannie mieszała się z przeciwnościami losu. Na końcu jednak zawsze liczyła się miłość do basketu. Specjalnie dla naszego portalu swoją historię opowiedział Michał Saran, były koszykarz Górnika.
Kontra (9): Defensor z jajami
Od nienawiści do miłości
Wywodzi się z okolic Częstochowy. Około 15 kilometrów. W koszykówkę zaczął grać w podstawówce, pod Jasną Górą pierwsze kroki na parkiecie stawiał w wieku 17 lat. Grał w Iskrze Częstochowa, która potem przemieniła się w Tytana, następnie w Sportowca. Dał się poznać jako dobry strzelec. W wieku 22 lat zdobywał śr. blisko 18 pkt w 2. lidze. Nie gorzej było szczebel wyżej. W 11 meczach sezonu 2006/07 ponownie śr. 18 pkt, przy świetnej 58% skuteczności za 2. 18 listopada 2006 roku zdobył 10 punktów w wyjazdowym starciu z wałbrzyskim Górnikiem. Spodobał się. Dwa tygodnie później stał się biało-niebieski:
Przed moim przyjściem do Górnika graliśmy mecz w Wałbrzychu. Już wtedy wiedzieliśmy, że przechodzi do Wałbrzycha mój przyjaciel, Wojtek Kukuczka. Kibice nie wiedząc o tym transferze niezbyt życzliwie nas wówczas witali. Wracając do Częstochowy, Wojtek powiedział, że jest zainteresowanie moja osobą. Krótka rozmowa telefoniczna z trenerem Czerniakiem przekonała mnie do przejścia do Górnika.
Wojtek rzucał... czymkolwiek
Po dwóch sezonach bez awansu do playoffs, władze Górnika były zdeterminowane by znaleźć się w najlepszej ósemce 1. ligi. Były już rzucający obrońca Sportowca szybko wkomponował się w wałbrzyską układankę, dominującą kolejnych rywali. Z Górnikiem zajął drugie miejsce w sezonie regularnym, udowadniając, że nie jest zawodnikiem jednowymiarowym:
Do momentu, gdy trafiłem do Wałbrzycha wszyscy raczej kojarzyli mnie z dużą liczbą zdobywanych punktów. Trener Czerniak docenił również moją grę defensywną i desygnował mnie zawsze do najcięższych zadań obronnych.
„Górnicy” dość gładko przedarli się do półfinałów playoffs. Tam jednak nastąpił kataklizm. Wałbrzyszanie w słabym stylu przegrali dwa domowe mecze ze Sportino Inowrocław, będąc o włos od odpadnięcia z rywalizacji o awans do ekstraklasy.
Powiem tak - trzeba mieć naprawdę jaja, żeby się dźwignąć w tej sytuacji. Przypomnieć należy, że prawie cały czwarty mecz jako wysoki zagrał Jacek Dymarski i wywiązał się ze swoich zadań rewelacyjnie. Po czwartym meczu jako drużyna postanowiliśmy zamknąć się w Szczawnie-Zdroju w hotelu i odciąć od wszystkiego. W pięciomeczowej serii niewiele da się taktycznie zmienić. Na odprawie obejrzeliśmy film „300” - co najlepsze w wersji bez tłumaczenia i napisów (śmiech). Trener Czerniak wiedział dokładnie, czego potrzebujemy. Słuchał też nas jako zawodników i dlatego był i jest tak cenionym trenerem.
Będąc nad przepaścią, ekipa Radosława Czerniaka zademonstrowała charakter. Wygrała dwa mecze wyjazdowe oraz decydujący w Wałbrzychu, awansując do finału 1. ligi i zapewniając sobie promocję do elity. Saran doskonale pamięta, jak kibice zwariowali ze szczęścia:
Euforia po awansie była tak ogromna, że kibice rozebrali nas do spodenek, zabrali nam dresy. Gdy wyglądaliśmy przez okno w szatni, kibice krzyczeli do nas: „rzućcie cos jeszcze”. Pamiętam jak Wojtek krzyknął, że my już nic nie mamy. Fani na to: ”To rzućcie cokolwiek”. Wojtek spojrzał na szatnię, chwycił butelkę wody mineralnej i rzucił (śmiech). Piękne czasy.
Czasem słońce, czasem deszcz
W kolejnym sezonie „Sari” zadebiutował w ekstraklasie, ale grał tam niewiele, był zadaniowcem. W kolejnych rozgrywkach powrócił do 1. ligi, ponownie krzyżując swoją drogę z trenerem Czerniakiem, tym razem w ŁKS-ie. Z łodzianami dotarł do ćwierćfinału, gdzie w pięciomeczowej batalii nie dali rady ekipie z Tychów. Czy była szansa na awans?
Zawsze można zrobić więcej i zrobić awans. Pamiętam, że wówczas obowiązywał przepis w pierwszej lidze o konieczności przebywania cały czas na boisku młodzieżowca. Mieliśmy kontuzję Tomka Prostaka, ważnej osoby w tej rotacji. Sezon generalnie ciężki, dużo zmian w składzie, zawirowania ze sponsorami, ale chłopaki prowadzący klub stanęli na wysokości zadania i na koniec sezonu wszystko było uregulowane. Właściwość tej drogi była słuszna, bo sezon później ten awans stał się faktem.
Saranowi nie było już dane świętować awansu z ŁKS-em, bo w lecie przeniósł się do... Tych. Dobry czas „Sariego” się skończył. Pod koniec 2009 roku nad specjalistą od defensywy zebrały się ciemne chmury. Po raz kolejny wizyta w Wałbrzychu oznaczała bardzo ważny moment w jego karierze.
[Rok w Big Starze Tychy to] najcięższy sezon w mojej karierze. Na meczu w Wałbrzychu zerwałem wiązadła w kolanie, skończyło się operacją i trzymiesięczną rehabilitacją, która pozwoliła mi jeszcze wrócić na końcówkę sezonu, ale moja rola była już marginalna.
Solidny na parkiecie pierwszoligowiec ze Śląska okazał się mniej profesjonalny za drzwiami koszykarskich hal:
Niestety klub wypiął się na mnie. W zabieg i rehabilitację włożyłem sporo swoich pieniędzy, których później nie odzyskałem…
Z Jasnej Góry na bungee
Po wyleczeniu ciężkiej kontuzji Saran zdecydował się na powrót w rodzinne strony, tym razem wzmacniając AZS Politechnikę Częstochowa. Po krótkim, niezbyt udanym epizodzie w 2. lidze, przez kolejne dwa sezony pomagał tej drużynie w powrocie na szczebel centralny z 3. ligi. Jako 34-letni weteran zdobywał w sezonie 2013/14 śr. 13 punktów w 2. lidze, jak zwykle na bardzo dobrej skuteczności za 2 (54%). Okres gry w Częstochowie nie był jednak usłany różami:
Po latach gry na poziomie pierwszej ligi powrót do Częstochowy był jak skok na bungee bez liny. Nie chce się nad tym rozwodzić, nad przyczynami tego wszystkiego. Być może w niedługim czasie się coś zmieni. Zobaczymy.
Po rozstaniu z Politechniką Saran próbował osiągnąć dobry wynik z Albą Chorzów. Życie przerosło jednak plan. „Sari” zagrał w Chorzowie tylko kilka meczów, na treningi dojeżdżał z Częstochowy, gdzie mieszkał i pracował. Dojazdy i treningi zajmowały mu pięć godzin dziennie, gdy z żoną spodziewali się drugiego dziecka, postanowił zakończyć karierę.
Pozostał biało-niebieski
Były koszykarz Górnika słynie z wyrazistych komentarzy politycznych na portalu społecznościowym. Dochodzi tam do gorzkich wniosków:
Nie jestem zwolennikiem żadnej partii politycznej. Mógłbym znaleźć pozytywy i negatywy każdej z nich. Nie podoba mi się cynizm i hipokryzja, czasem wręcz kłamstwo, którym posługują się politycy i dziennikarze. Niestety, ludzie na „szczycie” są granatem oderwani od rzeczywistości. Mógłbym tutaj napisać ogromny post na ten temat. Tylko nic on nie zmieni. Jestem przeciwnikiem dzielenia Polski, a to niestety od wielu lat się dzieje. Nawet sport jest zależny od tego, kto akurat w danym mieście rządzi i kto jakie ma układy.
To jednak nie polityka, a koszykówka wciąż go najbardziej nakręca. Gdy tylko biało-niebiescy grają nieopodal Częstochowy, Saran jedzie na mecz i kibicuje swojemu byłemu klubowi. W ubiegłym roku był w Jaworznie, gdzie Górnik ogrywał MCKiS w playoffs. W przerwie Saran wspominał dobre czasy z kibicami biało-niebieskich, po meczu dołączył do pamiątkowej fotki:
W ostatnich rozgrywkach, wraz z Wojtkiem Kukuczką, dojechali do Krakowa, gdzie obejrzeli wałbrzyszan w starciu z R8 Basket, a potem ucięli sobie pogawędkę z dawnym kolegą z drużyny, Rafałem Glapińskim.
Każdy klub, w którym grałem ma szczególne miejsce w moim sercu. Górnik był pierwszym, w którym występowałem poza Częstochową. Kibice od zawsze byli dla mnie mili i sympatyczni, zawsze mnie zauważają. To ważne dla mnie jako człowieka, bo nie uważam się za jakąś gwiazdę.
Obecnie pracuje w branży finansowej. Ze sportem wciąż jest związany, jako Prezes Okręgowego Związku Koszykówki w Częstochowie, być może w najbliższym sezonie poprowadzi trzecioligowy zespół jako trener.
Foto: K&M Ziółkowscy, M. Saran, twoje-sudety.pl, Dawid Wójcikowski
Także w "Kontrze":
POCZTÓWKA Z KALIFORNII, CZYLI CZY PAMIĘTACIE ARCHIEGO?
W IME CIĘŻKIEJ PRACY. HISTORIA GÓRNICZEGO OLBRZYMA
KORONACJA ZA MIEDZĄ. PO TRZYDZIESTU LATACH
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj