Grzesiuk: najsłynniejszy włamywacz w polskiej literaturze?
Stanisław Grzesiuk (1918 - 1963) przyszedł na świat wprawdzie w Małkowie koło Chełma, ale to tylko dlatego, że jego ojciec Franciszek miał chwilowo dosyć wojennej Warszawy, nazywanej Wenecją Północy z powodu nieprawdopodobnych ilości błota i wody, miasta, w którym szewcom groziło bezrobocie, bo głodni mieszkańcy pozbywali się butów za jedzenie i boso chodzili po ulicach. Kiedy mały Staś miał dwa latka, jego ojciec naprawił to historyczne niedopatrzenie, przywożąc Barda Warszawy z powrotem do jego miasta.
Krótki pobyt w Małkowie, gdzie przynajmniej było jedzenie, skończył się z powodu męczącej obecności miejscowych band koniokradów. Według rodzinnej legendy Franciszek Grzesiuk miał posiadać zdolności telekinetyczne i kiedy pewnego wieczora do jego domu przyszło trzech mocno podejrzanych panów, którzy następnie zmusili gospodarza, żeby usiadł wraz z nimi przy stole, ten nagle uniósł się do góry, a przerażeni bandyci uciekli.
Po powrocie do stolicy Grzesiukowie zamieszkali na Czerniakowie, mając do dyspozycji w budynku bez prądu, wody i z wychodkiem na zewnątrz pokoik o wymiarach 3,5 na 4 metry, a i tak Stanisław zawsze będzie uważał, że grunt to rodzinka. Po kilkunastu latach przyszły literat spędzał już większość czasu z miejscową ferajną, gdzie zyskał ksywę "Kozak". Ojciec był z przekonania socjalistą, przez co nie mógł znaleźć pracy, ale synowi zawsze powtarzał, że trzeba być "boso, ale w ostrogach".
Złodziejskie środowisko, w którym obracał się od dziecka Stanisław Grzeszczuk, miało swój honor, nie okradało biednych, ani swoich uczciwszych sąsiadów. - Kiedy jakiś początkujący kieszonkowiec okradł w tramwaju znanego adwokata, który bronił tych biedniejszych za niższą opłatą, a czasem wręcz za darmo, starsi złodzieje, gdy znaleźli w portfelu fotografię właściciela, odesłali mu go z wyjaśnieniem, że ich niedoświadczony kolega nie wiedział, co robi - i z przeprosinami - mówił Zbigniew Polak. - Nie wolno było też donosić, więc jeśli któryś z ferajny musiał siedzieć za przestępstwa popełnione przez kolegę, ten winien był łożyć na utrzymanie jego rodziny.
W 1939 roku, gdy Warszawę zajęli hitlerowcy, młody Grzesiuk zdecydował, że patriotycznym zarabianiem na życie będzie włamywanie się do zajętych przez nich mieszkań Polaków. W końcu on i jego koledzy zaczęli handlować znalezioną w tych mieszkaniach bronią, po jakimś czasie Grzesiuk sprzedawał ją przyszłym powstańcom, a w końcu sam został powstańcem, ale w najgroźniejszych momentach zawsze potrafił rozpłynąć się w powietrzu. Nie tolerował też władzy nad sobą. I zawsze miał problem z alkoholem.
Życie prywatne "Kozaka" było zgodne z jego charakterem warszawskiego cwaniaka - z powodu swej feralnej kochanki o imieniu Basia został aresztowany, wywieziony na roboty, a potem wylądował na 5 lat w obozie koncentracyjnym w Dachau i tam, kierując się wrodzonym optymizmem, przemieścił się do grupy więźniów przenoszonych do Mauthausen-Gusen, wierząc, że nigdzie nie może być gorzej niż w KL Dachau. I niestety się pomylił, trafił bowiem do najgorszego hitlerowskiego obozu śmierci. Jego więźniowie przewiezieni tam z Auschwitz zgodnie twierdzili, że byliby gotowi wracać do Auschwitz na kolanach.
Spadkiem po strasznych warunkach obozowych mogła być gruźlica, która kilkanaście lat później pokonała pisarza - ale nie poddawał się, nawet w tych warunkach tak, jak był nauczony, pomagał słabszym - i nigdy nie unikał okazji do rękoczynów. Bardzo nie lubił księży od pogrzebu swego ojca, któremu odmówiono katolickiej ceremonii ze względu na obecność kolegów partyjnych z czerwonymi sztandarami - ale i tak uratował w obozie życie księdza Józefa Szuberta. Do dziś pozostaje postacią kontrowersyjną, jego hasło w Wikipedii edytowano setki razy, jego piosenki śpiewały zespoły i wykonawcy każdego chyba pokolenia, jego ulicę zdobi wielki mural, a w pamięci warszawiaków na zawsze pozostaną śpiewane przez niego ballady z akompaniamentem bandżoli.
Tak naprawdę niewiele o nim wiemy, wiemy to, co nam o sobie powiedział w trzech autobiograficznych książkach - "Pięć lat kacetu", "Boso, ale w ostrogach" i "Na marginesie życia". Był na tyle niepokorny, że na pewno nie interesowałaby go statua w panteonie polskich twórców - ale i tak pozostanie legendą. A w bibliotece wałbrzyskiej można pożyczyć książkę Bartosza Janiszewskiego "Grzesiuk. Król życia" (Warszawa 2017).
Czytaj też o innych wydarzeniach Tygodnia Bibliotek 2018:
WAŁBRZYCH: CEZARY HARASIMOWICZ - LOSY RODZINY JAK W FILMIE (FOTO)
BARBARA SMOŁA WIERSZE, KAROL MALISZEWSKI WARSZTATY [FOTO]
Tekst i foto: Magdalena Sakowska
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj